Hybrydowy wóz konny bez wątpienia jest dość innowacyjnym pojazdem. Idea działania całego systemu jest dość prosta i podobnie jak w przypadku rowerów ze wspomaganiem elektrycznym, polega na wspomaganiu pracy koni silnikami elektrycznymi, które pracują podczas jazdy pod górę.

Wóz, który sam pcha konie pod górę

Do testów trafił drugi już prototyp hybrydowego wozu. PAP przypomina, że pierwszy został skonstruowany na zlecenie Tatrzańskiego Parku Narodowego (TPN) w 2016 r. Problem w tym, że po serii testów jego baterie spaliły się, a ponadto w pewnych momentach konie były pchane przez wóz, w innych wstrzymywane. Dlatego też do dalszych testów trafiła jego udoskonalona wersja.

W ulepszonym wozie zmieniono m.in. system przekazywania energii. Ograniczyło to wspomniane pchanie lub wstrzymywanie koni. Energia niezbędna do pracy silników elektrycznych gromadzona była w nowoczesnych akumulatorach żelowych. Baterie wraz z niezbędnym systemem przekładni sprawiają, że hybrydowy wóz jest cięższy od tradycyjnego o ok. 500 kg i dłuższy.

Hybrydowy wóz konny — testy wykazały jeden poważny mankament

Prowadzone jak dotąd testy zostały wstrzymane i śmiało można powiedzieć, że chwilowo zakończyły się porażką. Cytowany przez PAP Zbigniew Kowalski z TPN jasno wskazał, że "problemem okazały się akumulatory oraz obsługa wspomagania elektrycznego, ponieważ ten system wymagał stałego monitoringu i ustawiania napędu".

Zastosowane w wozie baterie były zbyt słabe i nawet w pełni naładowane zaczęły się szybko rozładowywać. W efekcie testujący musieli redukować do minimum wspomaganie, aby w ogóle móc dojechać do końca trasy.

"Aby sprawnie obsługiwać system wspomagania, na wozie musiałyby być dodatkowa osoba, która by pilnowała na bieżąco pracy wspomagania i monitorowała parametry tak, aby nie dochodziło do szybkiego rozładowania akumulatora. Nie da się raz ustawić parametrów wspomagania i jechać, ponieważ trasa ma odcinki wypłaszczone i bardziej strome, gdzie wspomaganie powinno być większe" – wyjaśnił Kowalski.