- Jedna z polskich firm kończy pracę nad sprzętem do pomiaru prędkości, na który już czekają służby policyjne wielu krajów. Trwają ostatnie testy, w których braliśmy udział
- Nowy wideoradar tylko na pozór przypomina zwykłe wideorejestratory wykorzystywane np. przez polską grupę policyjną Speed. Inna jest jednak zasada działania tego sprzętu, a skuteczność wprost nieporównywalna
- Na nowy polski wideoradar czekają już służby wielu krajów, m.in. takich, w których kontrola drogowa jest ryzykowna z punktu widzenia policjanta. Dlaczego? Wyjaśniamy
- Teraz policja mierzy prędkość niemal "na oko"
- Zmiana reguł gry, czyli skuteczne i masowe pomiary prędkości
- Tego wideoradaru nie zauważysz w lusterku
- SmartEye MT-1 to nie tylko wideorejestrator, to prawdziwy wideoradar
- Radiowóz jedzie albo stoi, a mandaty wystawiają się same
- Bez dyskusji, czyli szybciej
- Jak działa wideoradar Polcam SmartEye MT-1
- Przepisy "pomiarowe" dziurawe od lat i nikt się tym nie przejmuje
- Reasumując...
Zacznijmy od tego, że polska policja od wielu lat używa wideorejestratorów nazywanych często błędnie wideoradarami. Zasada działania takiego sprzętu jest banalnie prosta – w radiowozie znajduje się kamera, która jest sprzężona z prędkościomierzem, a w zasadzie z fabrycznymi czujnikami auta, które mierzą prędkość. I to właśnie ta prędkość mierzona na kołach policyjnego auta jest później wyświetlana na nagraniu. To jeden w podstawowych mankamentów tradycyjnych wideorejestratorów – mierzą one prędkość własną, a nie "ściganego" pojazdu. Oznacza to m.in. że wartość wykroczenia podawana jest jedynie w przybliżeniu i w wielu wypadkach dowód w sprawie, jakim jest policyjne nagranie, nie wytrzymuje konfrontacji z biegłym sądowym.
Dalsza część tekstu pod materiałem wideo
Teraz policja mierzy prędkość niemal "na oko"
Żeby wykonać pomiar dowodowy, auto z wideorejestratorem musi na określonym odcinku poruszać się równomiernie ze ściganym pojazdem, albo przynajmniej na początku i na końcu odcinka pomiarowego mieć taki sam dystans do niego. Tyle że dystans ten ustalany jest na oko, więc pomiary – siłą rzeczy – obarczone są znacznym ryzykiem błędu. Poprawna obsługa takiego sprzętu nie jest wcale łatwa. Załogę radiowozu z wideorejestratorem zwykle stanowi dwóch funkcjonariuszy, jeden prowadzi auto, a drugi obsługuje sprzęt nagrywający, obserwuje ścigane auto na ekranie. Nie potrzeba wcale złej woli ze strony funkcjonariuszy, wystarczy, że w ferworze pościgu, zamiast utrzymywać stały dystans, zaczną w czasie pomiaru doganiać auto – i już wynik jest zafałszowany. Może być zawożony o kilka, kilkanaście czy w skrajnych przypadkach nawet o kilkadziesiąt km na godz. Ze względu na to, iż wykonanie dobrego pomiaru nie jest łatwe, funkcjonariusze zwykle koncentrują się na "poważniejszych klientach", którzy popełniają szczególnie groźne i wysoko w taryfikatorze wyceniane wykroczenia. Czujny kierowca, który spogląda w lusterko, może też stosunkowo łatwo wychwycić, że ktoś "siedzi mu na ogonie". W przeszłości kilka razy mieliśmy okazję testować wideorejestratory, z których korzysta policja: naszym zdaniem polski prawodawca stanowczo za bardzo ufa wynikom takich pomiarów.
Rada: Jeśli jakimś cudem zauważyłeś, że za tobą jadą, wystarczy, że dotkniesz pedału hamulca, by zepsuć pomiar. Policjanci albo odpuszczą, albo będą próbować ponownie. Zapalenie się świateł stopu na nagraniu oznacza, że prędkość pojazdów namierzanego i nagrywającego nie była taka sama, a to oznacza dyskwalifikację pomiaru.
Zmiana reguł gry, czyli skuteczne i masowe pomiary prędkości
Po kiepskich doświadczeniach z wideorejstratorami używanymi przez policję (żeby nie było, autorzy tego artykułu nigdy w swojej karierze kierowców nie dostali mandatu z powodu wykroczenia zarejestrowanego przez policyjny wideorejestrator) z tym większą ciekawością skorzystaliśmy z możliwości przetestowania nowego typu mobilnego miernika, który w niedalekiej przyszłości może zastąpić skrajnie niedoskonałe wideorejestratory. Niestety, musimy przyznać – Smarteye MT-1 firmy Polcam to zupełnie nowa jakość. To całkowita zmiana reguł gry: gdyby polska policja miała w ciągłym użyciu kilkadziesiąt takich urządzeń na terenie całego kraju, oznaczałoby to dla amatorów szybkiej jazdy... koniec "rumakowania".
Tego wideoradaru nie zauważysz w lusterku
O ile sprzęt, z którego dotychczas korzystała policja do pomiarów w ruchu, niesłusznie był nazywany wideoradarami, to tu ta nazwa jest całkowicie uzasadniona – Polcam SmartEye MT-1 to wideoradar.
Auto wyposażone w sprzęt pomiarowy czeka na nas pod siedzibą producenta – firmy Polcam – w podwarszawskim Raszynie. Przed nami zwykła Toyota Avensis – jedyne widoczne modyfikacje w aucie to niewielka kamera na desce rozdzielczej i średniej wielkości tablet przy konsoli środkowej. To jest to auto? A gdzie ono ma radar? W konkurencyjnych miernikach radarowych montowanych w autach wprawny obserwator z łatwością zauważy potężną głowicę radarową wystającą z grilla lub ze zderzaka – tu nic nie widać. Dopiero przy dokładniejszych oględzinach udaje się nam głowicę radaru znaleźć – jest tak mała, że w całości mieści się pod maskownicami w dolnej części zderzaka. Nie ma szans, żeby ktoś ją zauważył.
Podobnie małe są szanse dostrzeżenia kamery na desce rozdzielczej: jest wizualnie zintegrowana z deską rozdzielczą, no i jest to "czarne na czarnym". Swoje robi też szyba, w której odbija się otoczenie. Jeśli podczas szybkiej jazdy zauważysz z daleka to coś i rozpoznasz zagrożenie, brak mandatu będzie całkowicie zasłużony – premia dla przytomnego kierowcy.
SmartEye MT-1 to nie tylko wideorejestrator, to prawdziwy wideoradar
Ruszamy z Raszyna aleją Krakowską w kierunku Janek. Na ekranie zamontowanego tabletu widać obraz z kamery zamontowanej na desce rozdzielczej i oczywiście jadące aleją Krakowską samochody. Przy wszystkich autach znajdujących się w odległości kilkudziesięciu metrów od auta – zarówno tych, które nas wyprzedzają, jak i tych, które my wyprzedzamy, na ekranie tabletu pojawia się czytelna ramka – widać na niej prędkość auta i jego odległość od radiowozu. Dla ułatwienia ramki są albo zielone, albo czerwone – zielona oznacza, że prędkość pojazdu mieści się w ustawionym limicie, czerwona – że auto jedzie za szybko.
Wjeżdżając na dany odcinek drogi, operator wprowadza obowiązujące na nim ograniczenie. To dziecinnie proste, gdyż na dolnym pasku ekranu są do tego przyciski z możliwością zdefiniowania ustawień (prędkość dopuszczalna lub wartość graniczna, po której przekroczeniu system zapisuje odnotowane wykroczenie).
Jeśli auto, które znalazło się w obszarze pomiarowym, jedzie z przepisową prędkością, ale przyspiesza i można się spodziewać, że niebawem prędkość przekroczy, ramka robi się brązowa. To działa również wtedy, kiedy w kadrze tych aut jest więcej. W przypadku, gdy kierowca jeszcze nie przekroczył granicznej prędkości, ale "rokuje", wystarczy przyspieszyć, by utrzymać go w zasięgu radaru i... czekać. Jednak ma to umiarkowany sens: "klientów", którzy jadą za szybko, jest tak wielu, że nie trzeba specjalnie szukać nowych. Najlepsze jest jednak to, że ani kierowca auta, ani ewentualny załogant w trakcie pomiarów nie muszą robić nic. Nie ma konieczności zrównywaniu się z mierzonym autem, jazdy za nim, utrzymywaniu stałego dystansu czy prędkości. Po określeniu limitu prędkości na danym odcinku urządzenie działa zupełnie samodzielnie. Niewykluczone, że w kolejnych wersjach tego miernika nawet ten element procesu zostanie zautomatyzowany i funkcjonariusz będzie musiał co najwyżej potwierdzić automatycznie wykryte lub zdefiniowane dla danego odcinka ograniczenie.
Jednocześnie oznacza to, że załoga radiowozu nie ma powodu, aby przekraczać dozwoloną prędkość i ruszać za kimś w pościg. To może nie spodobać się policjantom, którzy przecież też są ludźmi i chętnie korzystają z niezapisanego wprost w żadnych przepisach prawa do przekraczania dozwolonej prędkości w sytuacji, gdy nie jadą "na bombach", a zatem nie spełniają definicji pojazdu uprzywilejowanego. Nie, nie muszą przekraczać prędkości. Mogą jechać prawym pasem choćby 70 km na godz., a jeśli z tyłu nadjedzie ktoś jadący np. 140 km na godz., to jego przejazd się zarejestruje. Potem wystarczy wysłać mu wezwanie.
Radiowóz jedzie albo stoi, a mandaty wystawiają się same
W porównaniu do jazdy autem z klasycznym wideorejestratorem tu służba może być wręcz nudna – policjant nie musi ani nikogo ścigać, ani potem zatrzymywać "klienta", ani negocjować, ani wystawiać mandatu lub ewentualnie wniosku do sądu o ukaranie.
Czy domyślacie się już, dlaczego policja w niektórych (nieeuropejskich) krajach czeka z niecierpliwością na koniec testów nowego polskiego wideorejestratora? To proste: otóż kontrola drogowa jest dla policjanta poważnym zagrożeniem, są regiony świata, gdzie wiąże się wprost z ryzykiem agresji fizycznej. W tym przypadku zagrożenia nie ma, bo nie dochodzi do kontaktu pomiędzy funkcjonariuszem a kierowcą, który przekroczył prędkość...
Oczywiście, na samym wyświetlaniu ramek z prędkością proces się nie kończy. Wideoradar Polcam SmartEye MT-1 ma zintegrowaną funkcję ANPR (Automatic License Plate Recognition), czyli zdolność do rozpoznawania numerów rejestracyjnych. W razie stwierdzenia wykroczenia możliwości są różne: teoretycznie funkcjonariusz może od razu zareagować i zatrzymać kierowcę łamiącego przepisy, ale w większości przypadków, jeśli np. nie dochodzi do sytuacji, która wiąże się z bezpośrednim, poważnym zagrożeniem, wykroczenie jest po prostu rejestrowane wraz z sekwencją zdjęć dowodowych i kompletem informacji dotyczących wykroczenia (lokalizacja, czas, zmierzona prędkość). Ściganie wykroczenia może się wtedy odbywać dokładnie tak, jak w przypadku zdjęć wykonywanych przez fotoradary stacjonarne. To ma sens o tyle, gdyż zatrzymanie i legitymowanie kierowcy łamiącego przepisy zajmuje mnóstwo czasu załogi.
– To funkcja bardzo pożądana na niektórych rynkach, Są kraje, w których policjanci dla własnego bezpieczeństwa wolą unikać bezpośredniej konfrontacji, bo nie wiedzą, na kogo mogą trafić – tłumaczy nam przedstawiciel firmy Polcam. Chodzi o wspomniane wyżej ryzyko spotkania się z agresją fizyczną.
Bez dyskusji, czyli szybciej
Unikanie bezpośredniej konfrontacji załogi z kierowcą dla bezpieczeństwa funkcjonariuszy to jedna zaleta (w Polsce właściwie pomijalna), drugą jest niezwykła efektywność takiego systemu, która już i u nas ma znaczenie. Gdy jeździliśmy z wideoradarem po Warszawie i okolicach, na ekranie tabletu dosłownie co kilka-kilkanaście sekund przy jakimś aucie znajdującym się w polu widzenia pojawiała się czerwona ramka. Gdyby to nie była tylko przejażdżka testowa, a regularna służba na drodze, to co kilkanaście sekund system mógłby generować raport potrzebny do wystawienia mandatu – z trudnym do podważenia materiałem dowodowym i z zarejestrowanymi i odczytanymi numerami rejestracyjnymi.
Jak to wygląda w przypadku teraz używanych wideorejestratorów? Nawet jeśli załoga radiowozu jest wyjątkowo pracowita, to "poważny klient", nawet w mieście z tak niespokojnym ruchem, jak Warszawa, trafia się zwykle raz na kilkanaście minut. Drobnych "klientów" nie ma co zatrzymywać, bo pomiary nie są tak dokładne, by dowodzić przekroczeń o kilkanaście km na godz., zresztą szkoda czasu. A zatem: kilka minut śledzenia i pomiarów, potem jazda za szybkim kierowcą, później zatrzymanie auta do kontroli w dogodnym miejscu, sprawdzenie dokumentów, pomiar trzeźwości, formalności z wystawieniem mandatu – w takim trybie, przy optymistycznych założeniach, można wykryć i zarejestrować dwa-trzy wykroczenia na godzinę. W przypadku SmartEye MT-1, jeśli akurat nie ma korka (choćby i na drodze szybkiego ruchu) kilka wykroczeń można zarejestrować w ciągu minuty.
Jak działa wideoradar Polcam SmartEye MT-1
Zastosowany w tym sprzęcie radar śledzący 3D działający w technologii 77 GHz może śledzić jednocześnie aż do 32 pojazdów i jest to wartość… ograniczona programowo. Wszystkich obiektów śledzonych jest dużo więcej, bo aż do 256. Co więcej, jako punkt odniesienia urządzenie może również używać danych o prędkości pojazdu, w którym jest zamontowane – np. pochodzących z czujników fabrycznie montowanych w aucie. Ale nie musi.
Zakres prędkości? Od -340 do +170 km na godz. Tak, to nie pomyłka – wartość ujemna to w tym przypadku prędkość pojazdu poruszającego się w kierunku przeciwnym do kierunku jazdy auta z wideoradarem – bo i takie wykroczenia mogą być rejestrowane. System rozpoznaje nie tylko numery rejestracyjne, ale też może rozpoznawać markę i model pojazdu, jego rodzaj, a nawet kolor lakieru. Ograniczeniem w przypadku pomiarów prędkości pojazdów jadących z naprzeciwka są jedynie barierki oddzielające jezdnie na drogach dwujezdniowych – bo zasłaniają numery rejestracyjne, bo mogą utrudniać pomiar itp. Ale już na zwykłych drogach jednojezdniowych nie ma problemu z pomiarem prędkości pojazdów nadjeżdżających z przeciwka.
Nie ma też technicznych przeciwwskazań, aby ustawić się na poboczu i mierzyć prędkości pojazdów jadących w obie strony. Powstaje pytanie, co na to przepisy: taki wideoradar robi taką samą robotę jak radar stacjonarny, z tą różnicą, że nie widać go z daleka, w sumie z bliska też nie. No i – inaczej niż typowy radar stacjonarny – nie mierzy on prędkości pojazdów jadących w jedną stronę, tylko w dwie strony. I nie ostrzega o nim niebieska tabliczka z napisem "fotoradar".
Przepisy "pomiarowe" dziurawe od lat i nikt się tym nie przejmuje
Skoro jesteśmy przy przepisach regulujących pomiary prędkości na polskich drogach, to trzeba to jasno powiedzieć, że mają one mnóstwo dziur i niedopowiedzeń, które prowadzą w wielu wypadkach do nadużyć na niekorzyść kierowców, ale też policja z niezrozumiałych względów nie czuje interesu, aby to zmienić. Przykłady?
- Każde z urządzeń do pomiaru prędkości na polskim rynku powinno zgodnie z przepisami zapewniać dokładność pomiaru na poziomie +/— 3 km na godz. przy prędkości do 100 km na godz. i +/— 3 proc. przy prędkości powyżej 100 km na godz. Mówiąc inaczej: przy założeniu, że obsługa radaru, fotoradaru, lasera czy dowolnego innego sprzętu działa w dobrej wierze i według najwyższych standardów, błąd pomiaru rzędu trzech proc. jest dopuszczalny i naturalny. Jest zresztą oczywiste, że każde urządzenie pomiarowe cechuje jakaś niedokładność – dotyczy to nie tylko prędkości, ale też odległości, masy itp. Wiedząc o tym, prawodawcy w wielu krajach z góry przyjmują, że każdy pomiar prędkości jest korygowany o pewną wartość na korzyść kierowców. Jest tak w Niemczech, w Austrii, nawet w słynącej z surowego podejścia do wykroczeń Francji. Dzięki temu policja ma też mniej kłopotów – nikt nie dyskutuje, że jechał dwa km na godz. wolniej, bo z góry od wyniku pomiaru i tak odjęto pewną wartość – właśnie po to, aby uniknąć dyskusji i po to, by nikogo nie skrzywdzić. W Polsce mandaty rosną co 5 km na godz., a wynik pomiaru przyjmuje się za bezdyskusyjny. To szczególnie jaskrawy problem w przypadku wideorejestratorów, które co do zasady nie zapewniają wysokiej dokładności pomiaru.
- Nie ma jasnych, opisanych w przepisach procedur jazdy za kierowcami przekraczającymi prędkość i nagrywania ich wykroczeń. Choć teoretycznie pojazd nieuprzywilejowany (także policyjny) nie ma prawa przekraczać dozwolonej prędkości, policjanci zasłaniają się tzw. kontratypem. Po ludzku: bezprawne zazwyczaj działanie nie jest wykroczeniem czy przestępstwem w pewnych okolicznościach, jeśli np. sprawca "czyni dobro". Policja jest zadowolona z tego, że zwyczajowo przyjęło się, iż przekraczanie prędkości przez kierujących nieoznakowanym radiowozem wyposażonym w wideorejestrator nie jest traktowane (i przez policję, i przez sądy) za wykroczenie.
- Nie jest też prawdą, że przy pomiarach realizowanych przez fotoradary stacjonarne przyjmuje się 10 km na godz. na korzyść kierowcy. Nic z tych rzeczy – po prostu nie bierze się pod uwagę wykroczeń do 10 km na godz., jednak każdy wyższy wynik traktowany jest przez przepisy jako "docelowy" i urzędnik nie ma podstaw, by pomniejszyć go o dopuszczalny błąd pomiaru urządzenia. Co nie znaczy, że kierowca nie może liczyć na wzięcie jego argumentów pod uwagę przez sąd – ma to znaczenie zwłaszcza w sytuacji, gdy różnica 1-2 km na godz. przesądza o utracie albo o zachowaniu prawa jazdy.
- W Polsce policja wykorzystuje wciąż urządzenia (w tym wideorejestratory), które mają wady prawne – ten, kto wie, na co się powołać, może przed sądem uniknąć kary. Urządzenia te są stopniowo zastępowane przez nowsze, niemniej wciąż są w użytku.
Reasumując...
Naprawdę działające, niezwykle skuteczne urządzenia do pomiaru prędkości, pozwalające na wyeliminowanie tzw. piratów drogowych już są. Urządzenia stacjonarne "z wyższej półki", które jednocześnie wykrywają bardzo wiele wykroczeń, powoli trafiają do sieci CANARD. Niektórzy producenci najbardziej zaawansowanego sprzętu nie biorą nawet udziału w polskich przetargach, bo z góry wiedzą, że i tak nic w naszym kraju nie sprzedadzą.
Znacznie łatwiej może pójść z wideoradarami przeznaczonymi do montażu w radiowozach – jak testowany przez nas SmartEye MT-1 – bo policja "zakupowo" działa w trybie bardziej rozproszonym i jak widać było na ostatnich targach Polsecure w Kielcach ma na to środki. To dla szybkich kierowców fatalna wiadomość – ten sprzęt może być bezlitośnie skuteczny. Z dobrych źródeł wiemy, że już wkrótce rozpocznie się proces jego certyfikacji, a to oznacza, że służby będą mogły wystawić tyle mandatów za prędkość, jak tylko będą w stanie przeprocesować.
Zacznie się jazda w granicach limitu?