Najpotężniejsze silniki w firmie Ferrari są prawie tak wielkie jak domki jednorodzinne i równie nieruchawe. Stoją na skraju zakładów produkcyjnych w firmowej elektrowni gazowej.

Dwa polakierowane na czerwono stacjonarne agregaty, każdy o 20 cylindrach, 56 litrach pojemności skokowej, 12 tysiącach koni mechanicznych, zaopatrują fabrykę w Maranello w prąd, ogrzewanie, a także sztuczne zimno na potrzeby urządzeń klimatyzacyjnych i procesów wytwórczych. Zużywają one rocznie gaz o cieple spalania odpowiadającym 20 milionom litrów benzyny.

Ferrari produkuje co roku 7 tysięcy samochodów. Do wypuszczenia jednego gotowego egzemplarza same tylko zakłady w Maranello zużywają energię 2800 litrów benzyny. Szef firmy Amedeo Felisa mówi o tych sprawach całkiem otwarcie. Siedzi przy okrągłym stole, na którym stoi miseczka z żelkami owocowymi i czekoladowymi drażetkami, chwaląc wydajność zakładowej produkcji prądu. Elektrownia, oddana do użytku przed trzema laty, obniżyła emisję dwutlenku węgla w fabryce o ponad 40 procent. To część szeroko zakrojonej inicjatywy, która ma naprowadzić włoskiego producenta wymarzonych samochodów na kurs ekologiczny.

"Ferrari i środowisko - sposób na zbliżenie" - taki tytuł nosi internetowy film wideo tego producenta. Pokazuje on monterów spieszących żwawo na rowerach do pracy, ogniwa słoneczne w firmowej sali gimnastycznej i otoczone wspaniałą zielenią zakłady produkcyjne. Ponad 25 tysięcy drzew i innej roślinności, częściowo egzotycznej, jak tamaryszek pięciopręcikowy i rzadkie rośliny grubolistne, ale również zwykły mak polny rosną przed, a miejscami nawet wewnątrz hal montażowych.

Wytwórca sportowych i wyścigowych aut poszukuje najwyraźniej nowych doświadczeń granicznych. Zadaje sobie pytanie, jak wiele ekologicznego ducha jest w stanie znieść jego klientela, która przykłada wagę głównie do tego, by nowy samochód jeździł nie tylko 300 kilometrów na godzinę, ale znacznie szybciej.

Amedeo Felisa doskonale rozumie, jak delikatna jest owa misja. Obawa, że wyroby firmy Ferrari na skutek zalesienia i umakowienia jego zakładów produkcyjnych zamienią się w ekologiczne ogórki, jest najzupełniej nieuzasadniona. - Nie pójdziemy na żaden kompromis, jeśli chodzi o osiągi pojazdów - zapewnia szef.

Ekostrategię zyskownej firmy-córki koncernu Fiat rozumieć należy jako coś w rodzaju dwuetapowego planu. Na pierwszy ogień poszła fabryka i ten etap jest już prawie zakończony. W drugim przyjdzie kolej na samochody. - Te zaś - Felisa spogląda w wymowny sposób na stół konferencyjny i częstuje stojącymi na nim słodyczami - już dziś palą bardzo niewiele.

Argumentacja ta prowadzi daleko poza granicę zrozumiałości, wspina się na wyżyny sofistyki - zupełnie, jak gdyby powiedział, że trzeba zapobiegać niedocukrzeniu organizmu. - W stosunku do swoich wyjątkowych osiągnięć - kontynuuje szef Ferrari - nasze silniki zaliczają się do najbardziej oszczędnych na świecie.

Jako przykład może wymienić najnowszy 12-cylindrowy agregat z większej serii produkcyjnej. Dostarcza on mocy 740 koni mechanicznych, daje autu szybkość do ponad 340 kilometrów na godzinę i w znormalizowanym cyklu próbnym zadowala się 15 litrami benzyny super na 100 kilometrów. W znormalizowanym cyklu wykorzystuje się jednak niewiele ponad 10 procent mocy silnika.

Proponować Ferrari jako służbowy samochód dla polityka z partii Zielonych byłoby więc działaniem nieco przedwczesnym. Potencjał oszczędnościowy wyczynowych wozów sportowych pozostaje jeszcze dalece niewyczerpany - wyjaśnia Amedeo Felisa. Firma do dziś jednak nie przygotowała takiego rejestru. Nasz rozmówca sięga po kolejną czekoladową drażetkę i wymienia słowo-klucz ekologicznego postępu: "hybrydowy".

W przyszłym roku ma zostać wypuszczona niewielka seria pierwszego hybrydowego ferrari, którego złożony, benzynowo-elektryczny napęd da w sumie moc ponad 800 koni mechanicznych, więcej niż w jakimkolwiek dotychczas seryjnym pojeździe tej firmy. Felisa wyciąga kartkę papieru z układem współrzędnych, który pokazuje trzy krzywe momentu obrotowego: silnika elektrycznego, silnika benzynowego oraz wykres sumy obu, pozwalający przewidzieć najwyższą osiągniętą dotychczas w Ferrari siłę napędową. Szef obiecuje "jedyne w swoim rodzaju przeżycia w trakcie jazdy“.

Nie ma jeszcze konkretnych prognoz na temat zużycia paliwa, robi za to kolejną wycieczkę w świat skomplikowanej ekologicznej arytmetyki. - Jeśli spojrzeć na profil użytkowania, okaże się, że Ferrari szkodzi klimatowi mniej niż Toyota Prius - stwierdza. Oszczędny samochód z Japonii zadowala się wprawdzie bez problemu jedną trzecią paliwa, jakie spala Ferrari, ale używany jest na co dzień, trzy razy częściej od włoskiego pojazdu. Klienci firmy Ferrari wyświadczają tym samym nieocenioną przysługę planecie Ziemi, ponieważ swoje auta nie tyle użytkują, co po prostu przechowują. Są konserwatywni w najlepszym znaczeniu tego słowa.

Ten pomysł jest niezwykle spójny. Najbardziej ekologiczną formą miłości do Ferrari byłaby jej odmiana platoniczna, w której pojawiałaby się wyłącznie sama idea auta. Nie musiałoby ono wcale jeździć, ba, nie trzeba by go było nawet produkować.

Amedeo Felisa robi pauzę i sprawia wrażenie nieco zamyślonego. Świat zupełnie bez Ferrari to jedno maleńkie zmartwienie ze środowiskiem mniej. Ale kto wówczas miałby go ratować?