Wiecie pewnie, że wymyślenie dobrej nazwa auta to ciężki kawałek chleba. Nie może się ona źle kojarzyć i nie może być prowokacyjna. Z drugiej strony musi dobrze brzmieć na Grenlandii i we Włoszech, być łatwa do wymówienia i do zapamiętania.
To dlatego numeryczne i alfanumeryczne oznaczenia są tak często stosowane. Nie wydaje mi się, by „seria 3” mogła kogoś obrazić. Choć i tu trzeba uważać.
Francuzi wymawiają nazwę Toyoty MR2 jako „merde”, a to oznacza gówno. Trzeba być czujnym! Niektórzy najwyraźniej nie byli…
Nie wiem, o czym myślała Honda, nazywając swoją hybrydę Insight. To słowo oznacza po angielsku wnikliwość, intuicję, wgląd. Dobrze, gdy taki cechami może się pochwalić urzędnik ze skarbówki, ale hybryda? Nie widzę sensu.
Jeszcze gorzej dobrana jest nazwa Smarta Forfour. Wskazuje ona, że auto jest dla czterech osób, ale to nie prawda, bo tak naprawdę jest dla pięciu. Co, Forfive źle brzmi?
Na podium musiał zasłużyć Dodge Avenger. Jego nazwa oznacza w języku Szekspira mściciela. O! Brzmi groźnie, aż się boję, ale za co niby Dodge ma się mścić? I na kim? Dlaczego? Czy jego zemsta boli? Nazwa głupia jak nie wiem co.
Drugie miejsce należy się Lisowi. Volkswagen w jakimś zamroczeniu uznał, że Fox (z ang. lis) to dobra nazwa dla miejskiego autka. Lis jest rudy, przebiegły i zjada kurczaki, a jak to się ma to niemieckiego malucha? Przepraszam, ale nie widzę związku…
Najgorszą nazwę ma jednak Bentley Flying Spur. Sorry, ale czy ktoś chciałby jeździć Bentleyem Fruwające Ostrogi? O co chodzi? Na jakich prochach był twórca tej nazwy? O co kaman?!