Mówcie co chcecie, ale Volkswagen Up wykazuje potencjał. Owszem, jest zabawkowo mały (3,4 m długości, cztery miejsca) i głupio się nazywa, ale będzie w miarę tani (od około 32 tys. zł), po volkswagenowsku dobrze wykonany (podobno jakość wykończenia ma być na poziomie Golfa) i bardzo fajny wizualnie (nadwozie i wnętrze mają w sobie coś z Bauhausu, produktów Apple’a, designerskich budynków). Czego chcieć więcej?
Kolejne auto to Range Rover Evoque. Będzie miał napęd na przednie koła, będzie miał w sobie coś z coupé, będzie modny, a nie terenowo utylitarny. Kurcze, to z jednej strony taka profanacja tego wszystkiego, z czego Land Rover słynie, ale z drugiej strony jest coś perwersyjnie przyjemnego w owym profanowaniu legendy. No i jeszcze jedno – przy tworzeniu Evoque miała sporo do powiedzenia Victoria Beckham, co jest tak naprawdę głupie i zbędne, ale też jakoś tak pociągająco przyjemne.
Nie wiem jak wy, ale ja czekam także na BMW M5. Będzie miało silnik 4,4 V8 biturbo o mocy 555 KM, będzie zapewne bosko się prowadziło i będzie kolejnym dowodem na to, że mariaż supersamochodu z luksusową limuzyną jest możliwy.
Dużo emocji wzbudzi także Toyota FT-86. Nie będzie nudna jak Auris, nie będzie nonsensownie hybrydowa jak Prius i niezauważalna jak Avensis. Będzie tania (około 115 tys. zł), tylnonapędowa, sportowa i bezpretensjonalna. Będzie nadzieją, że Supra, Celica czy MR2 nie były wypadkami przy pracy, ale autami stworzonymi z pasji, o którą coraz trudniej obecnie u Toyoty.
Największa nowość 2011 roku jest jednak najmniejsza (2,3 m długości, miejsce dla dwóch osób), wolna (prędkość maksymalna to 75 km/h), niesłyszalna (silnik elektryczny ma moc 20 KM, zasięg 100 km) i wygląda jak zabawka, ale to jeden z najbardziej rewolucyjnych samochodów dekady. Renault Twizy , bo o nim mowa, to rewolucja na miarę Espace’a, Twingo i Scenica, ale skrojona na potrzeby zatłoczonego, miejskiego, ekologicznego i skupionego na modzie świata. To auto wywołuje u mnie orgazm mentalny.