- Zachęcamy do oddawania głosów w specjalnej ankiecie, która znajduje się pod artykułem
Cała sprawa swój początek miała dwa lata temu w Barsinghausen w Dolnej Saksonii. Wtedy to Ewa P., 41-letnia Polka, jadąc Audi A6, uczestniczyła w wypadku, w którym zginęło dwoje dzieci w wieku 2 i 6 lat. Z informacji opublikowanych w mediach wynika, że maluchy zginęły pomimo tego, że były zapięte w fotelikach, a cudem przeżyli jedynie rodzice.
Jechała 180 km/h tam, gdzie obowiązywało ograniczenie do 70 km/h
Wiadomo, że to prędkość doprowadziła do wypadku przed dwoma laty. Wtedy kobieta w miejscu, gdzie obowiązywało ograniczenie do 70 km/h, jechała z prędkością 180 km/h.
- Przeczytaj także: Jeśli kupisz taki motocykl, zamiast jeździć, możesz pójść siedzieć. W ogłoszeniach jest ich mnóstwo
Toczący się wciąż proces może okazać się w Niemczech precedensowym. Wszystko dlatego, że kobieta oskarżona jest już nie o spowodowanie wypadku, ale o morderstwo. Jak informuje Onet, według prokuratury kobieta wykorzystała swój samochód jako "zagrożenie publiczne" i teraz grozi jej dożywocie. Werdykt sądu może przynieść przełom i doprowadzić do tego, że przekraczanie prędkości będzie traktowane nie tylko jako przestępstwo komunikacyjne, lecz także jako potencjalne morderstwo.
Śmierć dwójki dzieci efektem wyścigu ulicznego
Drugą osobą, którą oskarżono w tej sprawie, jest 40-letni Marco S. Mężczyzna jechał Cuprą Formentorem i nie pozwalał wyprzedzić się Ewie P. W efekcie tuż przed wypadkiem doszło do swego rodzaju ulicznego wyścigu, który miał tragiczny finał. Mężczyźnie grozi kara do 10 lat pozbawienia wolności.
Warto dodać, że to już drugi proces w tej sprawie. Onet przypomina, że w poprzednim Sąd Okręgowy w Hanowerze skazał Ewę P. na sześć lat więzienia, a Marco S. na cztery lata, ale wyrok po apelacji ze strony prokuratury oraz obydwojga skazanych został uchylony. Teraz proces toczy się od nowa.
- Przeczytaj także: Wyjechali bez kasków i już nie wrócili. Uderzenie przesunęło samochód
W trakcie rozprawy, która odbyła się 18 lipca, Ewa P. przepraszała rodziców ofiar, stwierdzając, że musi zostać ukarana. Kobieta przyznała, że sama jest matką i babcią i że do dzisiaj nie pogodziła się z tym, co się stało. Marco S. powiedział, że także ponosi część winy za śmierć dzieci i dobrowolnie zaoferował 30 tys. euro odszkodowania.