- Kierowcy taksówek od niedawna muszą mieć polskie prawo jazdy
- Wymóg ten usunął z rynku od kilkunastu do ok. 30 proc. kierowców taksówek na aplikację
- Do tej pory policjanci mieli trudności z weryfikowaniem dokumentów zagranicznych kierowców
- Kierowcy bez polskiego prawa jazdy byli też częściowo bezkarni na drodze: nie podlegali karaniu za pomocą punktów karnych
Cofnijmy się do listopada 2022 r. Niecałe dwa lata temu przez Polskę przetaczała się fala dyskusji na temat bezpieczeństwa w taksówkach aplikację. Kierowcy tanich przewozów na aplikację, często osoby spoza naszego kręgu kulturowego, byli w kilku przypadkach podejrzewani o ataki seksualne na kobiety. Powtarzające się, nagłaśniane przestępstwa popełniane przez niektórych kierowców, ich nierzadko nonszalanckie podejście do przepisów ruchu drogowego, problemy z komunikacją w języku polskim — to tylko niektóre mankamenty taniej oferty przewozów na aplikacje. Z punktu widzenia klientów ta oferta miała jednak zasadnicze walory: to głównie taniość i przewidywalność cenowa oferty. Zresztą były i inne: aplikacje do zamawiania taksówek były tak proste, że w zasadzie – dopóki nie działo się nic zaskakującego – żadna komunikacja werbalna z zagranicznym kierowcą nie była potrzebna.
Dalsza część tekstu pod materiałem wideo
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideoCo jednak dziś może się wydawać szokujące, w listopadzie 2022 r. przedstawiciele firmy Uber w Polsce z dumą ogłaszali wprowadzanie zabezpieczeń: kierowca przed rozpoczęciem świadczenia usług po raz pierwszy musiał przynajmniej raz pojawić się w firmie osobiście. No i aplikacja co jakiś czas losowo wysyłała kierowcom prośbę o zrobienie sobie selfie – aby system mógł sprawdzić, czy z aplikacji korzysta ta osoba, która jest zgłoszona w systemie. Bo, wiadomo, mogło być różnie: na jednym kwicie mogło jeździć kilku kierowców. To samo z samochodami: zdarzało się i tak, że zamiast w miarę nowego, spełniającego wymogi auta podjeżdżał 20-letni Mercedes ze zderzakiem umocowanym na jednorazowe opaski. Ale kto by się przejmował: jakiś samochód przyjechał i zaoferował wykonanie zamówionego kursu – po co wnikać w szczegóły?
Policja oraz ITD z kierowcami na aplikację mają masę roboty
Nie dalej jak kilka tygodni temu znajomą "zaatakował" na drodze kierowca z egzotycznego kraju: wjechał w bok jej samochodu, powodując – jak się okazało – szkodę całkowitą. Nawet nie oddalił się z miejsca zdarzenia, co się podobno w takich sytuacjach zdarza, czekał posłusznie na patrol, jednakowoż policjanci na miejscu napotkali problem: nie tylko nie byli w stanie zweryfikować prawdziwości prawa jazdy kierowcy, ale też nie byli w stanie dokładnie odczytać dokumentu zapisanego "krzaczkami". Poszkodowana nie była pewna finału sprawy jeszcze przez kilka godzin: nie wiadomo było, czy doszło do zwykłej kolizji, czy też np. do powiązanego z kolizją przestępstwa. Ze sfałszowanym albo "wypożyczonym" prawem jazdy u kierowców na aplikację policjanci spotykali się nie raz, co nie znaczy, że takie fałszerstwo da się wykryć od razu i na oko.
- Czytaj także: Tak wyglądała "jazda bez trzymanki" na aplikację
Tym razem już po kilku godzinach okazało się, że prawo jazdy było legalne, można normalnie zgłaszać się do ubezpieczyciela pojazdu z wnioskiem o likwidację szkody.
Od 17 czerwca kierowcy taksówek mają mieć polskie prawo jazdy
Maciej Mysona z Zespołu Doradców Gospodarczych TOR w wypowiedzi dla PAP przyznał, że weryfikacja dokumentów, którymi posługują się kierowcy tzw. taksówek na aplikację, jest potrzebna, jednak przepis, który wprowadził wymóg wymiany fizycznego dokumentu na polski, może nieść ze sobą duże problemy społeczne.
Sama kwestia tego, że policja potrzebowała narzędzia do weryfikacji kierowców z zagranicy, jest bezdyskusyjna. Policja musi mieć narzędzie do weryfikacji, jednak my cały czas postulowaliśmy, żeby zrobić to w formie narzędzi elektronicznych
Problemem jest to, że aby móc złożyć wniosek o zamianę zagranicznego prawa jazdy na polskie, trzeba przebywać w Polsce pół roku. Potem trwa procedura – od kilku tygodni do kilku miesięcy, w zależności od tego, jak przebiega procedura sprawdzania ważności przedstawionego dokumentu.
Pytanie o koszty, jakie ponieśliśmy: dostępność usługi i liczba kierowców zmniejszyła się, szczególnie w największych miastach. Musimy sobie zadać pytanie, jaką inną pracę zarobkową podejmą osoby, które w najbliższym czasie nie będą mogły świadczyć takich usług.
– dodaje Mysona w wypowiedzi dla PAP.
Uber mówi o zwolnieniu (zawieszenia kont) 30 proc. kierowców, Bolt wspomina o 15 proc.
Przepisy nie są zaskoczeniem. Czy są dobre?
Żeby była jasność: przepisy wprowadzające wymóg posiadania polskiego prawa jazdy mają więcej niż rok, choć weszły w życie po długim vacatio legis. Ktokolwiek w chwili ogłaszania nowych przepisów nie miał polskiego prawa jazdy, a potrzebował go, miał prawo o nie wystąpić, o ile tylko spełniał wymogi. Oczywiście ten, kto dziś przyjeżdża do Polski, nie może z dnia na dzień stać się kierowcą taksówki na aplikację: zajmie mu to co najmniej 7 miesięcy, a może i rok.
Powstaje pytanie: czy to dobrze, że przybysz np. z Afganistanu zostaje kierowcą taksówki z dnia na dzień? Moim zdaniem to jakiś absurd: nowe miasto, wiele nowych przepisów, inne zwyczaje, bariera kulturowa – to wszystko są poważne przeciwwskazania. Moim zdaniem taki człowiek nie powinien wsiadać za kierownicę taksówki – na pewno nie od razu. Dlatego pomysły, aby jednak wprowadzić na siłę, na szybko elektroniczne metody weryfikacji ważności zagranicznych praw jazdy (dodajmy: chodzi zwykle o nieunijne prawa jazdy) są nie tylko trudne do wprowadzenia, ale i po prostu zbędne.
Dochodzi kwestia punktów karnych, które dyscyplinują polskich kierowców: posiadaczowi zagranicznego prawa jazdy znacznie trudniej zabrać prawo jazdy, przynajmniej dopóki nie jedzie ponad 100 km/h przez miasto.
Czy naprawdę jedyne zajęcie godne imigranta z egzotycznego kraju to "jazda na taksówce"?
Nowi kierowcy szybko się znajdą – nie ma obaw
Nie płakałbym nad wzrostem kosztów przejazdów taksówkowych i nad brakiem kierowców. Przypomnijmy, skąd wziął się deficyt taksówek w dużych miastach: oto przez lata urzędowe maksymalne stawki za kilometr prawie się nie zmieniały, do tego na rynku pojawiły się firmy, których głównym wkładem były aplikacje do kojarzenia zamawiających przejazd i kierowców. Oprócz nich pojawili się pośrednicy udostępniający imigrantom – często na zbójeckich warunkach – samochody. Pełna patologia: zamiast taksówkarza, który ma dobry samochód, zna miasto, ma prawo jazdy, mówi po polsku, jeździ trzeźwy, na ulicach pojawiły się setki, tysiące kompletnie niedoświadczonych facetów, nieznających miasta, specyfiki lokalnego ruchu, często bez prawa jazdy, powodujący masę kolizji, ale też – jak pamiętamy – posuwający się do ataków na pasażerki.
Byli jednak sporo tańsi – to wykurzyło z rynku wielu "naszych".
Tymczasem stopniowo zaostrzają się przepisy (powtórzę: moim zdaniem słusznie), kierowcy Uberów i Boltów częściej jeżdżą dobrymi samochodami, rosną im koszty, a więc rosną też ceny usług. Wypadają stopniowo z rynku ci, którzy nie spełniają wymagań, a kary za łamanie przepisów są srogie: pośrednik może dostać milion złotych kary, kierowca 12 tys. zł za nieudostępnienie do kontroli aplikacji.
Wzrost cen oznacza szansę na powrót wielu kierowców, którym wcześniej przestało się opłacać. Luka po tych, którzy nie spełniają wymagań, zniknie sama. Jednocześnie rynek usług taksówkowych nie jest zamknięty dla imigrantów – jest jedynie przymknięty i dobrze się stało.