• Policyjne akcje skierowane przeciwko kierowcom taksówek na aplikację ujawniają patologię systemu
  • Dotychczas, aby zostać kierowcą taksówki, nie było konieczne stawienie się w biurze firmy w celu osobistej weryfikacji. Wymagano dokumentów w formie skanów. To ma się zmienić
  • Uber zamierza każdego kierowcę zweryfikować osobiście, w tym każdemu zrobić zdjęcie na kontrolnym tle
  • Takie firmy jak Uber czy Bolt zaczęły sprawdzać, czy kierowca aktualnie siedzący za kierownicą jest tym, za kogo się podaje
  • Obecnie znaczna część kierowców taksówek na aplikacje to obcokrajowcy, obywatele krajów spoza UE. Nie wiadomo jednak dokładnie, jaki to procent
  • Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej Onetu

Na czym zyskał rynek przewozów taksówkarskich po otwarciu rynku dla tzw. firm technologicznych, wytłumaczył w pierwszych słowach spotkania dla dziennikarzy Marcin Moczyróg z Ubera. Oto, gdy przebywa on za granicą i potrzebuje, aby ktoś podwiózł go pod wskazany adres, to w kraju, gdzie działa Uber, wpisuje zlecenie do aplikacji, a potem już wszystko dzieje się z automatu: aplikacja podaje, kto przyjedzie i czym, z góry wiadomo, ile trzeba zapłacić, no i nie ma bariery językowej. A w mieście, gdzie Ubera nie ma, trzeba np. łamanym niemieckim tłumaczyć taksówkarzowi, gdzie ma jechać, co jest dalece niekomfortowe.

Dalsza część tekstu pod materiałem wideo:

To szczera prawda – Uber i podobne firmy można porównać do hipermarketu: będąc za granicą, da się w nim zrobić zakupy, nie znając ani słowa w obcym języku. Tyle że przeciętny Polak, jeśli już musi zamówić taksówkę, to robi to we własnym kraju. I jeśli zamówi przejazd w aplikacji Uber, Bolt czy podobnej, to zapewne na "swoim terenie" też nie pogada: przyjedzie po niego kierowca o egzotycznym imieniu, z którym nie sposób porozumieć się z tej przyczyny, że zna on język polski słabo albo wcale, a miasta nie zna w ogóle i w stu procentach polega na wskazaniach nawigacji ze smartfona. To jednak najmniejsze problemy.

Policja: kierowcy taksówek na aplikację po narkotykach, pijani, bez prawa jazdy

Policja co jakiś czas w różnych miastach organizuje akcje kontroli taksówek i kierowców zajmujących się przewozem osób. Efekty są zawsze podobne. Ostatnie większe akcje miały miejsce w listopadzie i pod koniec października w Warszawie. Wcześniej Straż Graniczna sprawdzała kierowców na lotnisku Chopina. Wylegitymowano blisko 200 osób, skontrolowano nieco ponad 170 pojazdów. Efekty? Więcej niż "dobre": podczas październikowej akcji zatrzymano 12 osób, głównie obcokrajowców świadczących przewozy osób w imieniu popularnych firm oferujących przewozy na aplikacje. Powody zatrzymań są dość spektakularne: kierowanie w stanie nietrzeźwości lub pod wpływem podobnie działających środków, kierowanie samochodem pomimo sądowego zakazu prowadzenia pojazdów, legitymowanie się dokumentami pochodzącymi z przestępstwa albo posługiwanie się sfałszowanym prawem jazdy.

Do sądów skierowano 11 wniosków o ukaranie za kierowanie samochodem bez uprawnień, dodatkowo odholowano 13 samochodów.

Po kontroli wszczęto postępowanie wobec jednej z firm świadczącej usługi przewozów na aplikację mające prowadzić do cofnięcia jej uprawnień – poinformował GITD. W mediach w tym kontekście pojawia się nazwa "Bolt", ale ani policja, ani ITD, ani sam zainteresowany nie potwierdził tej informacji.

Przy okazji rzecznik Komendanta Stołecznego Policji poinformował o rozpoczęciu kampanii społecznej "Świadomość" skierowanej głównie do młodych kobiet korzystających z przejazdów na aplikację. Kampania ma uświadomić im zagrożenie, które wiąże się z korzystaniem z takich przejazdów, ma uczyć, jak unikać zagrożeń. Kampania ma doprowadzić do zmniejszenia przestępczości w przewozach na aplikację. Oto bowiem od początku roku doszło w takich taksówkach do co najmniej 22 przestępstw natury seksualnej, których ofiarami padły pasażerki. Z policyjnych informacji wiadomo, że kierowcy dzielili się rewirami, organizowali wręcz "polowania" na młode kobiety pod klubami nocnymi – to jeden z powodów październikowej obławy w stolicy.

Uber: ponad 99,996 proc. bezpiecznych przejazdów

Wiadomo, że akcja policji wzbudziła zaniepokojenie w firmach świadczących usługi przewozów zamawianych przez aplikację i to nie tylko w tych, które mają obecnie największe kłopoty. Zapewne stąd pomysł na spotkanie dla dziennikarzy zorganizowane przez firmę Uber, która wyprzedzająco informuje o tym, co robi i co zamierza robić, aby poprawić bezpieczeństwo w przewozach. Na wstępie jednak informuje: "ponad 99,996 proc. przejazdów odbywa się bez zgłoszeń ze strony pasażerów dotyczących takich zdarzeń".

Kierowco, zrób sobie selfie!

Na wszelki wypadek firma wprowadza dodatkowe zabezpieczenia testowane zresztą od miesięcy. To m.in. zarządzany sztuczną inteligencją system sprawdzający, czy na miejscu kierowcy korzystającego z aplikacji Uber siedzi osoba przypisana do konta. System losowo wysyła do kierowców żądanie zrobienia sobie selfie. Następnie automat w czasie rzeczywistym porównuje nadesłany wizerunek z fotografią znajdującą się w bazie danych firmy i jeśli wizerunek się nie zgadza, blokuje kierowcy konto – do wyjaśnienia.

Dodatkowo Uber wprowadza wymóg, aby kierowcy, zanim zaczną świadczyć usługi, musieli przynajmniej raz pojawić się w biurze firmy. Zdjęcie twarzy kierowcy, które następnie zobaczy klient w samochodzie, ma być odtąd robione na specjalnym tle przez pracownika Ubera. No i – co nie mniej ważne – kierowcy mają dostarczyć do biura firmy komplet oryginałów wymaganych dokumentów, których autentyczność łatwiej będzie odtąd zweryfikować. Sprawdzenie ma dotyczyć nie tylko nowych kierowców, ale i dotychczasowych.

Lex Uber: co poszło nie tak?

Jedną z dziur w "lex Uber" jest to, że licencja przypisywana jest nie do osoby, a na podmiot gospodarczy i samochód. Oznacza to, że z jednego auta może korzystać wielu kierowców. W praktyce jednak jest jeszcze gorzej: za kierownicę wsiadają nie te osoby, które zostały zweryfikowane i dopuszczone przez Ubera czy Bolta do siadania za kierownicą – np. koledzy tych osób. Stąd pomysł na obowiązkowe selfie wykonywane na żądanie systemu, które ma potwierdzić, czy dany kierowca jest tym, za kogo się podaje. Przedstawiciele Ubera twierdzą, że wykorzystywana w tym celu sztuczna inteligencja już w fazie testów wyeliminowała z gry pewną liczbę nieuczciwych użytkowników aplikacji.

W praktyce zdarza się, że nie zgadza się nie tylko kierowca, ale i samochód: zamawiasz przejazd, w aplikacji pojawia się imię kierowcy oraz informacja, że przyjedzie po ciebie np. Skodą Fabią. Podjeżdża zupełnie inne auto, np. 20-letni dziurawy Mercedes kierowany przez całkiem inną osobę, która słabo mówi po polsku. Teraz masz wybór: albo nie zaakceptujesz przejazdu i za pomocą aplikacji dasz znać operatorowi, że z kierowcą lub z autem jest coś nie tak, albo wsiadasz do samochodu i pozwalasz się zawieźć pod wskazany adres podejrzanemu osobnikowi. Jeśli spieszysz się na lotnisko, skorzystanie z tej pierwszej (i zalecanej) opcji oznacza, że spóźnisz się na samolot. Co wybierasz?

Teoretycznie przejazd możesz ocenić tak, jak na to zasługuje, także po fakcie. Zła ocena to, jak twierdzą przedstawiciele Ubera, dla posiadacza konta kierowcy gwarancja kłopotów. Może on stracić swoją "licencję" kierowcy Ubera nawet dożywotnio. Skoro jednak dojechałeś na miejsce zgodnie z umową, nie jesteś już tak pewien, czy chcesz człowiekowi robić problemy, a może i narażać się na zemstę...

Przeczytaj także:

Taxi na aplikację: czy mój kierowca to przestępca?

Jednym z wymogów świadczenia usług przewozu osób jest dostarczenie firmie przewozowej zaświadczenia o niekaralności. Przed napadem Rosji na Ukrainę "na Uberze" jeździło wielu Ukraińców – obywateli kraju sąsiadującego z Polską. Na zdrowy rozum nie powinno być problemu z obiegiem informacji pomiędzy Polską a Ukrainą i np. potwierdzanie prawdziwości zaświadczeń o niekaralności obywateli Ukrainy (i w drugą stronę) nie powinno być trudne. A może nawet zaświadczenia te mogłyby być przekazywane urzędowo przez odpowiednie organy ukraińskie organom polskim (i wzajemnie)? Do zawarcia takiej umowy jednak nie doszło. Tymczasem kierowcy Ukraińscy po 24 lutego w większości porzucili pracę kierowców i wrócili do kraju, a zastąpili ich obywatele m.in. dawnych republik radzieckich, o których przeciętny obywatel Polski nawet nie wie, gdzie szukać ich na mapie. O jakimkolwiek sensownym przepływie informacji mowy być nie może.

Zdalna weryfikacja dokumentów kierowcy – fałszywki nie sposób wykryć

Co więcej, dotychczasowa weryfikacja kierowców "na aplikację" odbywała się tylko zdalnie: kandydat na kierowcę przesyłał skany wymaganych dokumentów (w tym zaświadczenia o niekaralności, prawa jazdy, paszportu itp.). Jak łatwo się domyślić, obywatele dalekich krajów, zanim "zapisali się" na listę kierowców, korzystali z pomocy osób, które pomagały w przygotowaniu niezbędnych dokumentów w sposób legalny lub nie. Weryfikacja dokumentów nadsyłanych w formie skanów jest oczywiście umiarkowanie skuteczna. Stad obfite łowy warszawskiej (i nie tylko) policji: znaczący procent kierowców nie ma ani prawa jazdy, ani nawet prawa pobytu w naszym kraju, niektórzy mają na koncie skazania za przestępstwa umyślne. Niektórzy są poszukiwani. To dlatego nie brakuje kierowców na aplikację, którzy, aby wysadzić klienta, potrafią zatrzymać się na środku przejścia dla pieszych, włączyć światła awaryjne i spokojnie czekać, aż pasażer opuści pojazd, nawet jeśli za nim ustawia się korek innych pojazdów. To także ludzie zupełnie nowi w Polsce, pochodzący z innych kultur, niezasymilowani, stąd wielu nie ma oporów przed molestowaniem pasażerek.

Robimy wiele, by było bezpieczniej, ale sami nie damy rady!

Uber, ale także jego konkurencja, chwalą się wprowadzaniem zmian poprawiających bezpieczeństwo pasażerów, wykorzystując zbliżone rozwiązania technologiczne. Wydaje się, że chcą wyprzedzić to, co i tak nieuchronne: urzędowy wymóg weryfikacji oryginałów dokumentów kierowców, przynajmniej jednorazowe zapraszanie kierowcy do biura firmy, żeby "pokazał twarz". Jednocześnie domagają się wprowadzenia sankcji karnych dla kierowców, którzy wykonują przewozy na koncie innej osoby. Uber chce, aby wprowadzono jednolity system ogólnokrajowej licencji taxi, a także żąda niemożliwego: chce, aby organ prowadzący postępowanie karne przeciwko kierowcy w sprawach dotyczących poważnych naruszeń bezpieczeństwa miał obowiązek zawiadomienia o tym fakcie platform, z którymi taka osoba może współpracować.

W tym miejscu warto zauważyć, że kierowca może tymczasowo zostać pozbawiony prawa jazdy, jednak przed skazaniem pozostaje osobą niekaraną, nie jest przestępcą.

Uber chciałby też zmiany RODO, aby m.in. zwiększyć zakres danych o kierowcy, jakie udostępniane są pasażerom w aplikacji mobilnej o imię, nazwisko oraz jego aktualną fotografię.

Uber twierdzi, że konieczne są przepisy odgórne, ogólnokrajowe, aby kierowca zablokowany w jednej firmie przewozowej, nie mógł już pracować w drugiej. "Robimy wiele, ale sami nie damy rady".

Jak bardzo jest źle? Nie wiemy albo... nie chcemy powiedzieć

Tymczasem na pytania dziennikarzy dotyczącego aktualnego obrazu sytuacji przedstawiciele Ubera odpowiadali niechętnie i raczej ogólnikowo, a czasem po prostu system "zdalnego nadzoru" nad kierowcami i autami jest dalece niedoskonały i nie ma o czym mówić. Przykładowo:

  • Jaki procent kierowców korzystających z aplikacji to obywatele innych krajów z podziałem na UE/spoza UE w kontekście utrudnionej weryfikacji ich dokumentów, chociażby zaświadczenia o niekaralności? "To się zmienia, raz jest trochę więcej, innym razem trochę mniej, no i w takich miastach jak Warszawa obcokrajowców jest więcej, można powiedzieć, że <dziesiąt> procent to Polacy i <dziesiąt> procent to obcokrajowcy". Czyli nie wiadomo.
  • Ilu kierowców straciło prawo wykonywania przewozów w związku z testowaniem systemu identyfikacji (twarzy) w czasie rzeczywistym? Brak odpowiedzi.
  • Ilu zatrzymanych kierowców w październikowej akcji Policji jeździło dla Ubera? Nie wiemy, Policja nie dzieli się takimi informacjami.
  • Czy Uber jakkolwiek weryfikuje stan pojazdów? "Samochody wykorzystywane do przewozu osób podlegają pod urzędowy »przegląd taxi«. Gdy odpowiednia komórka firmy dowiaduje się, że pojazd wziął udział w kolizji, przed ponownym dopuszczeniem do świadczenia usług właściciel ma dostarczyć jego zdjęcia po naprawie. Ponadto pasażerowie, którzy zauważą jakiś problem z pojazdem, mogą go zgłaszać przez aplikację". Można powiedzieć to samo inaczej: to nie nasze samochody, to skąd możemy to wiedzieć?
  • Na czym polega eliminacja "lewoskrętów"? Tu mamy konkret: "jeśli aplikacja widzi dwie alternatywne trasy, podsuwa kierowcy tę, która jest łatwiejsza/bezpieczniejsza – np. ma mniej skrętów w lewo". W sumie słusznie.

Szanuj kierowcę swego...

Tymczasem jeśli ktoś w godzinach wieczornych próbuje zamówić taksówkę z lotniska w Warszawie do centrum miasta, ten ma szansę na własnej skórze przekonać się, w jakim stanie jest rynek usług taksówkowych: tradycyjne korporacje "nie wyrabiają", nie odbierają telefonów albo nie mogą zaproponować realizacji usługi w akceptowalnym czasie, np. w ciągu godziny. Na postoju taksówek kolejka na kilkadziesiąt minut stania. Taksówkarzy brakuje, wykruszyli się, nie wytrzymują konkurencji cenowej z Uberem, Boltem i innymi przejazdami "na aplikację". Problemy zresztą nie dotyczą tylko lotniska – możesz być stałym klientem jakiejś korporacji, a i tak nie zawsze mogą cię obsłużyć, problemy dotyczą właściwie całego miasta.

W takiej sytuacji coraz częściej taksówka z aplikacji jest jedyną dostępną opcją, która w dodatku bywa konkurencyjna cenowo. Zużyte auto i egzotyczny kierowca przestają być problemem, zwłaszcza gdy i tak nie ma dla nich alternatywy. Nie ma co się skarżyć i psuć ludziom statystyk, niech mają swoje 99,999 proc. zadowolonych klientów. Co do samych firm przewozowych, to z kontrolą, która utrudnia kierowcom życie – jacy by ci kierowcy nie byli – nie chcą zapewne przesadzić.

Szanuj kierowcę swego, bo nie będziesz mieć żadnego!