W tym roku powtórzyłeś wynik sprzed dwóch lat - tytuł drugiego wicemistrza Polski. Jakbyś porównał te dwa sukcesy, ponieważ wydaje się, że w tym roku mniej załóg startuje...

- Faktycznie, patrząc całościowo, mniej załóg startuje, ale jakby tak lepiej się przyjrzeć, to z czołówki nikt nie ubył. Tomek Czopik jedynie jechał rajdy wybiórczo, natomiast cała stawka zawodników jechała, także na pewno łatwiej nie było. Nie widzę wielkiej różnicy. Z frekwencją był problem, faktycznie, ponieważ nie każdy wytrzymywał budżetowo.

Czy trzecie miejsce w takiej stawce uważasz za dobry wynik?

- Nie mam na co narzekać. Jesteśmy w trójce i to jest najważniejsze. Owszem - chciałoby się wygrać, ale nie zawsze jest niedziela…(śmiech) Trzeba się liczyć z tym, że czasem jakieś przygody się zdarzają. Łatwo nie było, szczególnie dla mnie, ponieważ od początku roku miałem problem z budżetem. Nie wszystko funkcjonowało dobrze, nasza forma też nie była taka, jakiej byśmy sobie życzyli. Patrząc jednak całościowo, od drugiej połowy sezonu wszystko poszło dobrze i większymi pechowcami są inni zawodnicy, którzy mają więcej powodów do narzekania, bo zainwestowali dużo pieniędzy i nie osiągnęli takiego wyniku, jakiego oczekiwali, także uważam, że nasz wynik jest bardzo dobry. Ścisła trójka to to, co zawsze mnie interesuje.

Cały sezon walczyłeś z Kajtkiem, raz on był szybszy, raz ty. Ostatecznie to Kajetanowicz zajął drugie miejsce. Gdzie traciłeś najwięcej?

- Ciężko to wyłapać i niestety mamy tylko materiały publikowane w telewizji i informacje od kibiców. Bez dwóch zdań Kajetan jest bardzo szybkim zawodnikiem. Super, że jeździł w tym sezonie N-ką i nie ukrywam, że chciałbym abyśmy w przyszłym roku wystartowali w tej samej klasie. Kajetan to bardzo sympatyczny zawodnik, tworzy świetną załogę z Maćkiem Wisławskim. Są bardzo wymagający i bardzo szybcy. Trzeba przyznać - na niektórych rajdach, może nie był poza zasięgiem, ale nie byłem w stanie go dogonić. Gdzie tracę? Nie wiem dokładnie. Podobno na wolnych fragmentach, bardzo ciasnych, oporowych zakrętach. W sumie myślę, że nie ma jednego miejsca, trochę tu tracę, trochę na szybszych partiach. Zawsze lubiłem jeździć po niebezpiecznych, śliskich odcinkach. Niestety w moim przypadku często wychodził brak rozjeżdżenia. Przesypiam trochę pierwsze oesy, potrzebuję chwilę, dwa-trzy odcinki, później się rozkręcam. Teraz pracuję nad tym i staram się koncentrować także na początku. Nie ma czasu na rozgrzewkę i tracenie sekund, ponieważ ciężko je później odrobić. Nie wybieram czy sucha, czy mokra nawierzchnia - jechać trzeba po wszystkim. Do niektórych nawierzchni przyzwyczajam się szybciej, do innych wolniej. Jeśli mógłbym jechać więcej rajdów, automatycznie prędzej łapałbym rytm.

Dlaczego więc tak mało testujecie?

- Niestety często bywa tak, że prosto z zapoznania i badań wsiadamy do rajdówki i startujemy do rajdu. Nie mamy żadnych testów. Jedyny w tym roku poważny test przeszedłem przed 65 Rajdem Polski. Pojechałem przed nim Rajd Agapit, później zorganizowałem sobie testy na takim bardzo ciekawym odcinku, rezygnując z testowego. Tam doszlifowałem ustawienia i zawieszenie i praktycznie wtedy mogłem powiedzieć, że naprawdę jestem rozjechany. Tego najbardziej mi brakuje. Nie testujemy poza rajdami głównie z powodów finansowych. Mamy ograniczone środki. Często kończy się jeden rajd, potem jedzie się na kolejny dopiero za miesiąc. Jeśli jest tam testowy, to dobrze, może uda się przejechać parę kilometrów. Brak oficjalnego odcinka testowego to spory błąd organizatorów. Zawodnicy wtedy jeżdżą wszędzie po okolicy i często utrudniają życie innym. Każdy zamyka kilometr, dwa drogi i na nich testuje. Powinien być odcinek testowy na każdym rajdzie i to konkretny. Organizator powinien również dostosować testowy do trasy rajdu. To nie sztuka wybrać trasę rajdu dziurawą i nierówną, a testowy zrobić równiutki.

Czy testy przed Rajdem Polski były kluczem do sukcesu w tej imprezie?

- Zdecydowanie tak. Przejechałem przed tą imprezą Rajd Agapit bardzo odchudzonym, niezbyt mocnym autem. Takie było założenie, żeby się nie ścigać, a skupić się na ustawieniu samochodu. Każdy przejechany kilometr, szczególnie w warunkach bojowych, jest bezcenny. Jechał i Zbyszek Staniszewski i Tomek Kuchar, więc było się do kogo porównać. Wprawdzie przegrywałem z nimi na odcinkach, ale wiedziałem czym jadę i ile mogę przegrywać. Przede wszystkim chodziło mi o to, aby pokonać jak największą liczbę kilometrów i ustawić zawieszenie, bo to jest podstawa.

Czy wygraną w Rajdzie Polski uważasz to za swój największy sukces?

- To nie podlega dyskusji - na pewno jest to największy nasz sukces do tej pory. Powiem szczerze, że kompletnie nie myślałem o tym, żeby kiedykolwiek wygrać Rajd Polski. Nie marzyłem o tym. Wydaje mi się, że popełniłem najmniejszą liczbę błędów z całej stawki. Nikt nie może powiedzieć, że jedzie bezbłędnie. Miałem cudownie, super ustawiony samochód, który pozwalał na bardzo wiele. Powiem szczerze, że sam byłem w ciężkim szoku jak ten samochód prowadził się po oesach. Miałem wrażenie, że coś jeszcze mogę od siebie dołożyć.

Czy po tylu latach startów Lancerem, jeszcze cię czymś zaskakuje?

- Faktycznie, wcześniej jeździłem EVO IX, ale troszkę mniej doinwestowanym. Miałem super przygotowany samochód przez wiele lat. Teraz musieliśmy się rozstać z ekipą z High-Tech, żebym mógł startować dalej. Wcześniej brakowało na wiele rzeczy pieniędzy, nie było takiego zawieszenia, jakie bym chciał, takiej skrzyni, mniej przeglądało się silnik i nie wymieniało turbiny. U Zbyszka Steca wszystko jest na najwyższym poziomie, auto przygotowane na maksimum możliwości, na tyle, na ile pozwalają przepisy. Zupełnie inne zawieszenie, bo u Zbyszka korzystałem z Riegera, wcześniej w swoim miałem Proflex - to była główna różnica. Na asfaltach trochę nie dawałem sobie rady z ustawieniem zawieszenia, ale z rajdu na rajd było coraz lepiej. Na szutrach sprawowało się niesamowicie.

Dlaczego zmieniłeś ekipę z High-Tech na auto ze stajni Zbyszka Steca? Przestali być najlepsi?

- Nadal uważam, że ludzie z High-Tech są niesamowici. Powód zmiany był banalny - pieniądze. Po Rajdzie Magurskim, gdy wycofał się jeden ze sponsorów, zupełnie zabrakło mi pieniędzy na utrzymanie tego samochodu i ekipy serwisowej na wszystkie eliminacje. Zbyszek Stec ma sponsora - firmę Tedex, która bardzo angażuje się w nasz projekt. Znamy się ze Zbyszkiem i postanowiliśmy połączyć siły, ale w grę wchodziła jazda tylko jego samochodem. Dzięki temu pojawiła się możliwość startu we wszystkich rundach, więc skorzystałem z niej.

A co z Super 2000?

- Wszystko wyglądało ładnie 2 miesiące temu. Teraz wszystko się zburzyło, ten kryzys, o którym wszędzie tak głośno, też odciska piętno na rajdach. Pojawiły się problemy, jednak walczę dalej. Nic nie mogę powiedzieć, ale daleka droga przed nami. Chodzi mi o to, żebym miał pieniądze. Jak będę je miał, wtedy będę myślał o modelu. Nie ma dla mnie różnicy, czy byłby to Peugeot, który wygrywa, czy Fiat, który ma poprawiony silnik, czy też Skoda. Pomysł przyjdzie, jak będziemy wiedzieć, że mamy pieniądze.

Czy nie boisz się, że długo będziesz się przyzwyczajał do S2000?

- Nie obawiam się, choć wiem, że na początku nie będzie kolorowo. Tomek Kuchar potrzebował dwóch rajdów i później było coraz trudniej go dogonić. Każdy marzy, żeby iść dalej i szukać coraz lepszych, szybszych i bardziej rozwojowych samochodów, które umożliwiałyby walkę o jak najwyższe miejsca. Natomiast jest jedna kwestia działająca na moją korzyść. Super czuję się w takich samochodach. Spędziłem jeden sezon w A-grupowym Renault Megane, który choć często ulegał awariom, ale jak jechał to była fajna frajda i zabawa. Jeden rajd pojechałem Toyotą Corollą WRC i po krótkim testowym nie miałem problemu z jej prowadzeniem. To są auta, w których nie każdy może się dobrze czuć, natomiast jeśli to lubi, to wsiada i jedzie. Jest czasem nie do poznania jako kierowca, wsiadając w taki samochód w porównaniu z N-ką. To ogromny przeskok, całkiem inny styl jazdy i wtedy często otwierają się "klapki".

Jak wspominasz czasy w Renault Megane?

- Bardzo miło, choć mało rajdów dojechaliśmy. Pozytywną rzeczą była obsługa sekwencyjnej skrzyni biegów, duży hamulec - to piekielnie hamowało. Doświadczenie z Megan’a bardzo pomogło mi w przesiadce np. do Toyoty Coroli WRC na jeden rajd. W Renault przekonałem się jak trzeba wykorzystywać te samochody i do jakiego typu sprzętu człowiek jest stworzony.

Myślałeś o EVO X?

- Jeżeli nie będzie nas stać na S2000 to jest to bardzo realne. Jest tańszy od S2000. Myślę, że będą problemy "wieku dziecięcego", ale zawsze jest alternatywa - nasze EVO IX, które będzie i nie chcemy go sprzedawać, do momentu aż X-tka nie będzie przetestowana i sprawdzona tak jak powinna być. Choć ciągle myślę o S2000.

Rajd Polski - mistrzostwa świata w Polsce… Wybierasz się?

- Tak, a jeśli pojadę to autem WRC. Cały czas prowadzę rozmowy na ten temat i mam nadzieję, że mój start dojdzie do skutku. Jest spore zainteresowanie rajdem i sponsorzy chętniej patrzą na tą imprezę. Same słowa "mistrzostwa świata" są elektryzujące i chętniej przyciągają sponsorów. Nawet więcej - wydaje mi się, że łatwiej zorganizować budżet na jeden rajd do mistrzostw świata w Polsce w aucie WRC, niż kogoś namówić na cały sezon w RSMP. Są ludzie, którzy wolą raz zainwestować w duży rajd niż jechać z nami siedem eliminacji.

Co powiesz o organizacji tegorocznych rajdów?

- Powiem tak - rajdy to nie szachy, które trwają od - do i odbywają się w jednym pomieszczeniu. Wielu ludzi nad tym pracuje i jeśli choć jednemu zdarzy się błąd, wszystko może upaść. Najlepszym dla mnie rajdem oczywiście był rajdy Polski oraz Rzeszowski, który od lat jest dobrze organizowany. Każdy wie, które niestety nie zapisały się dobrze w kalendarzu. Mam nadzieję, że będzie to szło w lepszym kierunku. Widzę wiele młodych twarzy, młodych dyrektorów. To jest bardzo ważne. Świeża krew jest potrzebna, bo chłopaki nas bardziej rozumieją.

Ile rund powinien mieć kalendarz w przyszłym roku i czy pomysł z mistrzostwami szutrowymi i asfaltowymi jest dobry?

- Myślę, że 7 rund to optimum. Jeśli jest więcej rajdów, to są problemy z frekwencją, jak w tym roku pod koniec sezonu. Ja mógłbym jeździć co dwa tygodnie na rajdy, jednak nie w tym rzecz. Jeśli chodzi o osobne mistrzostwa, to wtedy powinniśmy mieć więcej eliminacji, ciężko walczyć na dwóch frontach, przede wszystkim finansowo. System nasz jest sprawdzony, kierowcy powinni radzić sobie dobrze zarówno na szutrach, jak i na asfaltach. Jeśli tylko można, prosiłbym organizatorów i osoby układające kalendarz, aby rajdy szutrowe były koło siebie, jeden po drugim. Wtedy jest dużo taniej.

Wyjazdy na rajd co 2 tygodnie? Co na to Twoja rodzina?

- Jakoś bym to załatwił. Jeździliby ze mną (śmiech)

Czy pojawienie się dziecka na świecie nie zachwiało Twoją koncentracją na koniec sezonu?

- Mi wydaje się, że nie, natomiast na pewno podświadomie jakoś to działało. Myślę, że czas przed narodzinami był dla nas bardziej stresujący, niż tuż po. Długo czekałem na tą chwilę i to był dla mnie wyjątkowy rok. Na pewno odbijało się to na niektórych rajdach, przeżywałem wszystko po swojemu. Natomiast jak już się córka urodziła cała i zdrowa to ciśnienie zeszło ze mnie i bardziej mogłem skoncentrować się na ściganiu.

Jak się czujesz jako ojciec? Znajdujesz czas dla dziecka przy tylu obowiązkach?

- Na początku jak się urodziła, bo byłem kilka dni w domu, pojechałem na rajd, później do Francji, wróciłem i był kolejny rajd i w miesiącu byłem kilka dni w domu. W międzyczasie żona musiała iść znów do szpitala wraz  z dzieckiem. Jak wróciłem z wyjazdu to okazało się, że obie są w szpitalu. Teraz już jest chwila czasu i nadrabiam ojcowskie zaległości (uśmiech)

Czy wybierzesz się na jakiś zagraniczny rajd w przyszłym roku?

- Bardzo chciałbym pojechać, natomiast ciężko jest znaleźć budżet na starty poza Polską.

Czy gdybyś miał budżet na 3-4 rajdy zagraniczne, nie wolałbyś tam pojeździć, niż cały sezon w RSMP?

- Startem w tych trzech czy czterech rajdach nic nie zwojuję. Przejedzie się je, skończą się i tyle. Wszystkich sponsorów, których mam i miałem interesowały tylko i wyłącznie starty w Polsce i reklama na naszym rynku. Rajd Barum był jednorazową akcją. Wtedy firma Lotos, jeszcze przed sezonem, zdecydowała się na start w tej rundzie ME. Rajd Barum był najbliżej i dlatego w nim wystartowaliśmy.

Czy start na przykład w Rajdzie Karkonoskim, który powrócił po latach nieobecności do kalendarza, działa jakoś inaczej na zawodników?

- Na pewno. Ja ten rajd jechałem wcześniej trzy razy. Powrót po tylu latach jest trudny - człowiek właściwie nic nie pamięta. Były także zupełnie nowe odcinki, nie pokrywające się z tymi dawniej rozgrywanymi. To mi się podobało, bardzo ciekawy i dobrze zorganizowany rajd.

Czy nie uważasz, że skoro jest tak wielu chętnych do organizacji rund RSMP i zawsze trzeba kogoś odrzucić, może wprowadzić rotacyjny system?

- Myślę, że nie byłoby to złe. Jeżeli kluby wyrażają chęć na organizację rajdów, same się zgłaszają, czyli mają na to środki i grupę ludzi, która jest w stanie to zrobić, to jest to dobry sposób. Dzięki temu kilka nowych rajdów pojawiłoby się na mapie, a organizator miałby wtedy więcej czasu na poszukanie np. nowych tras. Niezły pomysł.

W jaki sposób można zwiększyć frekwencję w niższych klasach?

- Pomóc można tylko i wyłącznie medialnie. Puchar Peugeota był doskonałym rozwiązaniem. Jednak  właśnie te firmy, wchodzące z pucharem na rynek, muszą zadbać o oprawę medialną swojej klasy. Z medialnością borykamy się my, czyli zawodnicy z czołówki, wygrywający rajdy. Naprawdę współczuję chłopakom z niższych klas. Za czasów, jak ja zaczynałem, "załapałem" się na ostatni gwizdek, wtedy jeszcze klasa N-3 była pokazywana i była popularna.

Dlaczego wielu zawodników bardzo szybko "pcha się" do najmocniejszych aut?

- Długość czasu spędzanego w poszczególnych klasach to bardzo indywidualna sprawa, jednak uwarunkowana jest możliwościami budżetowymi. Wielu wsiada od razu w mocne auto, bo ich na to stać i… różnie to bywa. Nieprzygotowany i mało doświadczony zawodnik w mocnym aucie może sobie naprawdę zrobić krzywdę. Absolutnie nie polecam. Ktoś kto chce być prowadzony dobrym systemem, powinien krok po kroku realizować plan. Tak jak nie da się ubrać nart i skoczyć z Wielkiej Krokwi w Zakopanem, nie skacząc wcześniej z niczego. Ważne jest, żeby ta droga do najmocniejszych aut była jak najszybsza, żeby nie zatrzymywać się, nie stawać w miejscu, ale trzeba racjonalnie do tego podejść.

Przyznałeś się kilka lat temu, że jeździłeś na nielegalne zapoznanie, bo konkurencja też upalała. Czy coś się zmieniło w tej sprawie w naszym kraju?

- Żałowałem tego co powiedziałem, z natury nie kłamię i kiepsko mi to wychodzi, ale faktycznie parę lat temu przyznałem się. Wtedy wszyscy, absolutnie wszyscy nielegalnie zapoznawali się z trasą. Zmieniło się jednak wiele. Zaczęto kłaść nacisk na kontrolę, było kilka afer - jedne odbiły się głośnym echem, inne ucinane były w zalążku, nigdy nie wyszły na jaw, inne jeszcze do dziś trwają. Dla mnie ten temat jest zamknięty.

Startujesz od lat ze swoim bratem, Grzegorzem. Kto kogo zaraził rajdami?

- Oczywiście, że ja. Interesowaliśmy się rajdami od dawna, Grzesiek jako kibic zainteresował się dużo wcześniej i przez niego i jego kolegów zacząłem jeździć na "oglądarkę", zanim jeszcze miałem prawo jazdy. Wtedy nie za bardzo mnie to pociągało, miałem przed sobą karierę piłkarską (śmiech). Natomiast później, jako pierwszy, zacząłem drążyć temat startów w rajdach. Kupiłem pierwszy samochód przy pomocy finansowej mojej mamy, pojechałem na KJS i praktycznie od razu po zdaniu prawa jazdy, zacząłem mocno się interesować startami.

Co cię skłoniło, żeby zostawić piłkę nożną i zająć się rajdami?

- Ponieważ siedziałem na ławce rezerwowej (śmiech). Nie byłem wybitny w kopaniu piłki. Skończyłem szkołę podstawową, w średniej nie chciało mi się chodzić już na treningi, miałem więcej zajęć i odpuściłem trochę. Nie miałem takiego uporu jak w rajdach.

A jakiej drużynie kibicujesz?

- Jednej z pierwszoligowych w Krakowie (śmiech)

Co na to Wasi rodzice, jak zaczęliście jeździć w rajdach razem?

- Nie było łatwo, były różne trudne sytuacje. Teraz cała nasza rodzina nam kibicuje i jest związana z rajdami.

Czy zdarza Ci się pokrzyczeć na Grześka? Myślisz, że z "obcym" pilotem byłoby łatwiej?

- Trudno stwierdzić. Różnicy dużej nie widzę, bo nie jechałem bez niego żadnego rajdu, oprócz Barbórki w Cieszynie, gdzie pilotował mnie Jarek Baran, a tak ciągle z Grześkiem. Nie wiem jak byłoby inaczej. Nie będę teoretyzował, ale jak widać, jest dobrze. Jeśli byłoby coś nie tak, podziękowalibyśmy sobie i tyle. Między nami nie ma jakiejś podpisanej umowy. Jeżeli obaj wykonujemy dobrze swoją pracę, to po co to zmieniać?. Nie będę szybszym kierowcą, jeśli wsiądzie do mnie super doświadczony pilot.

Kiedy na swojej drodze spotkałeś Janusza Kuliga?

- Janusza poznałem w 1996 roku. Dowiedziałem się od kolegów z Bochni, że ma do sprzedania samochód. Pojechaliśmy go oglądać. Wtedy skończyłem KJS-y i szukałem auta do rajdów okręgowych, z klatką i innymi wymogami. Janusz sprzedawał Kadetta, swoją treningówkę, całkiem przyzwoicie zrobioną.

Jak rozwinęła się ta współpraca?

- Poznaliśmy się, dogadaliśmy sprawy samochodu, części i pojechałem do domu w Bochni. Nie sądziłem wtedy, że tak to się rozwinie. Od tego momentu byliśmy w kontakcie i mogłem korzystać z Jego dobroci. To był człowiek, o którym nie można powiedzieć złego słowa i był zawsze chętny do pomocy. Pojechałem swój pierwszy rajd - Barbórkę w Cieszynie i poprosiłem Janusza, żeby przyjechał i cokolwiek mi doradził. Wtedy nie wiedziałem jeszcze nic. Cudem zdążyłem na badanie techniczne, mieliśmy wiele problemów na początku. Przyjechaliśmy autem rajdowym, nawet bez lawety itp. Janusz przyjechał, pomógł mi od strony technicznej, gdzie serwis ustawić (ponieważ wtedy nie było stref i serwisanci jeździli za zawodnikami). Zająłem wtedy na początku swojej kariery drugie miejsce. To był ten moment. Janusz od razu zadzwonił, na drugi dzień na telefon domowy (nie było wtedy komórek), pytając ile mam lat, bo to niesamowite. Był zdziwiony, bo jak kupiłem tego Kadetta, to spod domu wyjechałem jak normalnym cywilnym samochodem i Janusz wspominał później, że patrząc na to, jak spokojnie odjechałem, pomyślał "przynajmniej bezpiecznemu człowiekowi auto sprzedałem" (śmiech). Natomiast jak mnie zobaczył na rajdzie, diametralnie zmienił zdanie i od tego momentu zaczęła się wielka pomoc. Janusz był wtedy w czołówce zawodników, miał wiele kontaktów. Rozmawiając ze swoimi sponsorami, zawsze pamiętał o nas.

Chciałbyś pomagać po zakończeniu kariery młodszym zawodnikom?

- Jeszcze kilka albo kilkanaście sezonów chciałbym spędzić w rajdówce. Na szczęście w tym sporcie wiek nie gra aż takiej roli. Na pewno chciałbym pozostać w sporcie motorowym. Nie zastanawiałem się nad inną odmianą motorsportu. Gdyby ktoś do mnie przyszedł, to na pewno postarałbym się. Poświęciłbym swój czas. Nie dostaję jednak żadnych telefonów, być może ludzie krępują się. Raz odezwali się do mnie koledzy i poprosili o pomoc i wskazówki. Nawet na jednym rajdzie, gdzie połączone były rundy PPZM i RSMP, nie mieli agregatu i korzystali z naszego. Jeśli chodzi o czysto teoretyczne kwestie, to z mojej strony nie ma żadnego problemu. Nie ogłaszam się, że pomogę każdemu, ale jeśli tylko ktoś wykaże zainteresowanie - chętnie spróbuję. Wśród młodych kolegów wielu jest takich, którzy twierdzą, że pozjadali wszystkie rozumy. To jest widoczne w każdej dziedzinie życia, nie tylko w rajdach. To automatycznie skreśla takie osoby u mnie. Ktoś, kto przejechał jeden czy dwa rajdy nie może powiedzieć, że dużo wie. Podchodzę do rajdów z wielką pokorą. Moje drugie miejsce w pierwszym rajdzie (Barbórka Cieszyńska - Opel Kadett) było szokiem, nie zdawałem sobie sprawy z tego, co udało mi się zrobić. Nie twierdziłem wtedy, że już jestem doskonały i potrafię jeździć. To w dużej mierze pomogło mi w kontaktach z Januszem i jego zainteresowanie moją osobą.

Czy stresujesz się przed rajdem? Czy masz jakiś sposób na relaks?

- Na początku startów był stres i nieprzespane noce. Teraz wszystko już jest bardziej automatycznie wykonywane - wyjeżdżamy, zapoznanie z trasą, pełna koncentracja. Myślę, że to jest bardziej profesjonalne podejście, na spokojnie. Oczywiście daleka droga przede mną do pełnego profesjonalizmu i koncentracji, ale staram się. Zawsze jest lekki stres, ale taki bardziej pozytywny, przetwarzam go na koncentrację. Wiem, jaki mam samochód i będę starał się go jak najlepiej wykorzystać.

Czym zajmujesz się między rajdami?

- Mamy z bratem rodzinną firmę, z branży spożywczej. Tym się zajmujemy przede wszystkim. Ja trochę więcej czasu poświęcam rajdom, wspólnie z Wojtkiem Kopkowiczem staramy się organizować różne akcje, szkolenia, organizację imprez rajdowych dla firm i inne rzeczy tego typu.

Czy czujesz się sławny?

- Absolutnie nie.

Już niebawem Barbórka Warszawska. Czy zobaczymy Cię tam?

- Tak, mamy taki plan. Jednak nie planujemy nic nowego, pojedziemy takim samym Lancerem, jakim startowaliśmy w tym sezonie.

Jakie auto najmilej wspominasz?

- Najprzyjemniejsze chwile spędziłem w Toyocie Coroli WRC, chciałbym do takiego auta wrócić, jeśli tylko byłaby taka możliwość i okazja.

Czego Ci można życzyć na przyszły sezon?

- Siana ! (śmiech)

Rozmawiała: Magda Geringer