Polacy trzymają się za kieszeń i decyzję o kupnie auta odkładają na spokojniejsze czasy, zapychając skarbonkę oszczędnościami "na czarną godzinę". Według danych IBRM Samar, w pierwszym półroczu 2012 r. zarejestrowano 309 297 używanych samochodów, czyli o 5,6 proc. mniej, niż w tym samym okresie poprzedniego roku.

Przeciętne sprowadzane auto pochodzi z Niemiec, ma nadwozie typu hatchback z silnikiem wysokoprężnym o pojemności od 1600 do 2000 cm3 i mocą około 112 koni mechanicznych. Kosztuje średnio 9850 zł, czyli mniej niż rok wcześniej, co zwiastuje lata chude dla branży motoryzacyjnej. Niemniej jednak najbardziej gorącym okresem jest końcówka roku, gdy właściciele liczą na odpowiednie zniżki - ten sam samochód, ale sprzedawany w styczniu jest już w papierach o rok starszy.

Właściciele komisów szukają więc sposobów na osiągnięcie zysków przy mniejszej liczbie zamówień. Zawyżają wartość samochodu, kamuflują jego wady, których kierowca bez szczególnej wiedzy nie zauważy. - W ostatniej chwili zrezygnowałem z kupna samochodu. Na pozór wszystko wydawało się idealne: pochodził od pierwszego właściciela, miał dość niski przebieg, jedynie lakier na tylnym zderzaku budził moje wątpliwości. Kolega namówił mnie, żebym pojechał na kanał do sprawdzonego mechanika. Okazało się, że auto zawierało elementy pochodzące z trzech innych pojazdów. Było "składakiem" - mówi Wojciech Rygielski, który o mały włos kupiłby powypadkowy samochód.

Tzw. "składaki" kuszą niższą ceną, jednak mogą generować dodatkowe koszty w czasie eksploatacji. Mogą też zagrażać bezpieczeństwu pasażera. Najczęstsze problemy to nieszczelność nadwozia, kłopoty z trakcją, korozja czy - co najważniejsze - nieprzewidywane następstwa kolejnych wypadków. - Samochód to konstrukcja samonośna, która stanowi jeden twór. Proponuję przepiłować deskę do krojenia, a potem ją skleić. Wszystko wygląda w porządku, gdy deska leży na blacie, lub kroimy na niej chleb. Spróbujmy jednak rozbijać kotlety, wówczas deska ponownie rozpadnie się na dwie części - porównuje Marek Trela, mechanik z Gorzowa Wielkopolskiego. Jak uniknąć zakupu "składaka"? - Śladów malowania podwozia należy szukać na progach, nadkolach i słupkach środkowych. Niechlujnym lakiernikom zdarza się zostawić ślady lakieru bezbarwnego, np. na uszczelkach. Warto też podnieść wykładzinę i sprawdzić stan podłogi - spawy i złącza niewykonane przez producenta rozwieją wszelkie wątpliwości - dodaje Trela.

Samochody powypadkowe są plagą w Polsce, ponieważ ich naprawa w Europie Zachodniej jest nieopłacalna. Dlatego auta w okazyjnych cenach, wystawiane na serwisach aukcyjnych, należy z góry traktować jako podejrzane. Albo były tłuczone, albo jedna z ich części w najbliższym czasie wymagać będzie remontu lub całkowitej wymiany. Na przykład niewymieniany pasek rozrządu, który doprowadzi do uszkodzenia silnika, wadliwa turbosprężarka, niesprawna skrzynia biegów czy poduszki powietrzne, których w samochodzie po prostu nie ma (sprzedawca chcąc ukryć prawdziwą historię pojazdu odłącza kontrolki informujące o ich braku).

Częstym problemem jest także używanie zamienników. Mają one niższą cenę, jednak nie zawsze należycie spełniają swoje funkcje. Podrabiany błotnik sprowadzany z Chin wykonuje się zwykle z najtańszej blachy. Jej wytrzymałość jest nieporównywalnie mniejsza od oryginału, co uwydatni się podczas wypadku, gdy blacha pognie się jak zwykły papier, nawet uderzając w przeszkodę z niewielką prędkością.

- Jechałem kiedyś taksówką. Kierowca wyznał mi, że zawsze jeździ do autoryzowanego serwisu, bo ma u nich zniżkę. Zapytałem jak ją uzyskał. Taksówkarz przyznał, że pojechał na zmianę oleju i klocków hamulcowych. Przy odbiorze okazało się, że korek był nieodkręcony. Poprosił, by podnieśli samochód. Okazało się, że spust był nieruszony. Samochodu pod jego nieobecność ewidentnie nikt nie ruszył, dlatego taksówkarz dostał dożywotnią "zniżkę". Dziwię się, że z niej korzysta. Ja bym unikał takiego mechanika szerokim łukiem - mówi Marcin Kędryna, dziennikarz motoryzacyjny magazynu Malemen. Jego zdaniem ze względu na kryzys i zmiany strukturalne autoryzowane serwisy tną koszty, co stawia je często na równi z prywatnymi mechanikami i "panami Staszkami", którzy kiedyś cieszyli się nie zawsze najlepszą reputacją.

Mechanik jak fryzjer

Szczególnie w gronie mało zainteresowanych motoryzacją kobiet. A dokładniej "kobit", którym zwykle najłatwiej wmówić konieczność wymiany sprzętu. - "Kobity" traktuje się tak samo jak zaganianych biznesmenów, którzy wolą zapłacić i mieć spokój, niż patrzeć mechanikom na ręce - komentuje Marcin Kędryna. Sam wspomina, jak mechanik zalecił mu tzw. "rebuild" skrzyni biegów. Proces trwa 3 godziny, miał kosztować prawie 8 tys. zł. - Byłem zdziwiony szybką diagnozą. Pojechałem do innego mechanika, który uznał, że skrzynię można bez problemu naprawić. Potem zdiagnozował błąd wskazań przepustnicy, zalecił kupno nowego czujnika. Nadal nie działało. Okazało się, że była niedociśnięta wtyczka w komputerze sterującym silnikiem. Kilka miesięcy wcześniej wymieniał mi ją ten sam mechanik, który zalecał natychmiastowy rebuild - wspomina Kędryna. "Kobita" zapewne wyciągnęłaby w takiej sytuacji kartę kredytową i wierząc w nieomylność i szczere chęci mechanika zapłaciła kilka tysięcy. Podobnie jak za inne usługi, które zgodnie z zaleceniami należy wykonać dopiero np. po przejechaniu 120 tys. kilometrów.

Trudno również mieć pewność, ile kilometrów przejechał nasz samochód, jeśli kupiliśmy go w komisie, u prywatnego sprzedawcy, a nawet u dealera. Według niemieckiej policji przekręcanie licznika zwane "korektą" dotyczy nawet 30 proc. pojazdów na tamtejszym rynku aut używanych. W Polsce skala może być nawet dwukrotnie większa, a zdarza się, że cofnięty licznik po imporcie do Polski przekręcany jest ponownie. Co wówczas zrobić? Klient, który kupił samochód od profesjonalnego handlowca i wykaże, że licznik został przekręcony, ma prawo do zwrotu pojazdu w ciągu 2 lat od zakupu. Samo przekręcenie licznika jest w Polsce karalne wyłącznie wtedy, jeśli nastąpiło w celu podwyższenia jego wartości.

W 2010 r. giełdy i komisy zalała fala tzw. samochodów "popowodziowych". Auta przez jakiś czas były całkowicie przykryte wodą i mułem. Jeśli poczujemy intensywny zapach odświeżacza w samochodzie, warto zwrócić uwagę też na inne detale, takie jak pofalowane, pożółkłe naklejki, zaparowane reflektory, zacieki czy nawet nadmierną czystość silnika, która zdradza, że ktoś przesadził z zacieraniem śladów.

Zdarzają się także "angliki", w którym właściciel przeniósł kierownicę na prawą stronę, czym jednak nie pochwalił się potencjalnym kupcom. - Słyszałem o zalepianiu dziurawej chłodnicy gęstą musztardą - popularne wśród taksówkarzy w starych samochodach, czy napędzie zrobionym z paska klinowego, który działał jak w maszynie do szycia. Sam miałem auto, w którym blacha przy mocowaniu była przerdzewiała, więc ktoś nalepił gumę do żucia i całość zalakierował. Wyglądało idealnie, ale oczywiście się urwało - mówi Rafał Jemielita, dziennikarz motoryzacyjny magazynu Playboy i TVN Turbo.

Mechanik jest jak fryzjer. Idź to tego, do którego masz zaufanie. - Urzekł mnie mechanik w Wołominie. W samochodzie nierówno pracował silnik. Przetrzymał mi auto 3 dni, następnie przyznał, że nie wie co się dzieje i powinienem zrobić remont generalny silnika. Przed wyjściem zastrzegł, że zanim to zrobię, lepiej pojechać do elektryka się upewnić, bo - jak przyznał mechanik - nie chce mnie narażać na niepotrzebne koszty. Wskazał znajomego elektryka, który popatrzył, coś zdjął, coś przekręcił i powiedział "10 złotych poproszę". Były w złej kolejności podpięte spryskiwacze - wspomina Marcin Kędryna z magazynu Malemen. Nikt nie jest nieomylny. Na szczęście nie każdy jest nieuczciwy.