Kierowcy, którzy w porę nie dostrzegli ziejących w jezdni dziur są wściekli. Okrągła pokrywa studzienki kanalizacyjnej teoretycznie powinna leżeć na poziomie asfaltu. Często jednak zapada się lub wystaje kilkadziesiąt milimetrów powyżej jezdni.

Uszkodzenie sworznia wahacza, pozginane felgi, zniszczone opony, przestawienie geometrii zawieszenia to najczęstsze usterki samochodów po najechaniu na taką studzienkę. Ale nawet jeśli nie nastąpi poważne uszkodzenie, to i tak zawieszenie jest powoli niszczone przez nawet minimalnie obniżenia.

Drogowcy nie biorą winy na siebie. Adam Sobieraj, rzecznik prasowy Zarządu Dróg Miejskich za fatalny stan stołecznych studzienek wini wykonawców. Jak tłumaczy, ZDM nie buduje ani nie remontuje dróg samodzielnie, tylko zleca to wykonawcom, wybieranym w przetargach. Inwestycje są kontrolowane, ale inspektorzy nie czuwają nad budową przez 24 godziny na dobę.

Jeśli studzienka ulegnie uszkodzeniu, to wykonawca musi ją naprawić w ramach gwarancji. Ale ta obowiązuje tylko przez 3 lata. Potem uszkodzenia naprawia się własnymi siłami. Trzeba tylko rozstrzygnąć kto jest właścicielem danego włazu.

Jak ustaliło radio TOK FM MPWiK zleciło jednej z firm projektowych przeanalizowanie możliwości zbudowania studzienek wyposażonych w tzw. opaskę odciążającą. To miałoby wydłużyć żywotność konstrukcji. Nowej technologii nie należy jednak spodziewać się prędko, choć na Zachodzie problem zapadniętych studzienek praktycznie nie istnieje.

Jak poznać, czy zawieszenie naszego samochodu zostało uszkodzone. - Kierowca od razu powinien wyczuć, że coś jest nie w porządku z samochodem. Auto robi się niestabilne, może ściągać na jedną stronę lub coś zacznie stukać - mówi mechanik Mariusz Budniak. Kierowcom radzi chociaż raz w roku sprawdzić podwozie w specjalistycznej stacji diagnostycznej lub w serwisie.

Więcej w "gazeta.pl"