• Według analityków IHS Markit średnia kara dla firm może pod koniec 2020 roku sięgnąć nawet 624 euro (nieco ponad 2650 zł) za każdy sprzedany pojazd
  • Rok później kara może wzrosnąć o 190 euro za każdy nowy samochód
  • Na cenzurowanym mogą się znaleźć niemal wszystkie firmy obecne w Europie, a na liście wyjątków jest zaledwie kilku producentów

Jest ryzyko – jest zabawa? Producenci samochodów muszą się liczyć z ogromnymi grzywnami, jeśli nie osiągną oczekiwanej redukcji emisji gazów cieplarnianych, co jest bardzo prawdopodobne. Do zapłaty na rzecz UE może być nawet kilkanaście miliardów euro (według różnych szacunków ok. 11-14 miliardów euro). To mniej więcej tyle ile w zeszłym roku wyniósł roczny dochód, jaki uzyskał Mercedes ze sprzedaży wszystkich samochodów dostawczych (Mercedes Benz Vans).

Analitycy z IHS Markit szacują, że średnia kara dla firm może pod koniec 2020 roku sięgnąć nawet 624 euro (nieco ponad 2650 zł) za każdy sprzedany pojazd. Rok później może jeszcze wzrosnąć o 190 euro (o ok. 800 zł). Tym, którym się nie udało, przyjdzie zatem zapłacić nawet średnio ponad 3400 zł kary za każdy nowy samochód.

Na cenzurowanym mogą się znaleźć niemal wszystkie firmy obecne w Europie. Lista wyjątków jest dość krótka. Według raportu PA Consulting są to takie koncerny jak Jaguar Land Rover, Toyota, grupa Renault-Nissan oraz Volvo. Szczególnie zagrożone są natomiast BMW, Ford, Hyundai-KIA, PSA, Volkswagen oraz koncern FCA. Co ciekawe w przypadku Daimlera ryzyko grzywny jest zaś nieco niższe niż pozostałych rodzimych konkurentów. Wszystko za sprawą zaawansowanych prac nad elektryfikacją gamy samochodów (już za kilka tygodni premiera nowego EQC).

Skąd problem z ryzykiem wysokich grzywien? To konsekwencja problemów ze spełnieniem nowej normy dotyczącej średniej emisji CO2 w przypadku nowych samochodów w UE. Już za 3 lata średnia ma wynieść nie więcej niż 95 g/km (obecnie średnia wśród sprzedawanych samochodów wynosi 118 g/km). A każdy gram ponad normę to 95 euro kary. W praktyce oznacza tyle, że im większy samochód i silnik tym wyższe ryzyko słonej opłaty.

Wydawać by się mogło, że spełnienie normy nie powinno być problemem, skoro poziom emisji dwutlenku węgla spada od wielu lat. Jeszcze w 2007 roku średnia emisji CO2 wynosiła 153 g/km. Trzy lata później udało się uzyskać 140.8 g/km. W 2016 roku sięgnięto zaś poziomu 119.2 g/km. Wszystko jednak ma swój kres. Po raz pierwszy od 10 lat poziom średniej emisji CO2 wzrósł. W 2017 roku odnotowano bowiem wzrost o 0.3 g/km. Zasadniczo nie jest to wiele, ale daje sporo do myślenia.

Niewielki wzrost to konsekwencja spadku popytu na diesle (emitują mniej CO2 niż benzynowe) oraz wzrost sprzedaży wszelkiej maści SUV, które pod względem emisji wyraźnie ustępują nie tylko autom miejskim czy kompaktom, ale także klasie średniej. Według raportu Jato Dynamics średnia emisja CO2 szczególnie wzrosła na tych dużych rynkach (Francja, Hiszpania, Niemcy, Wielka Brytania), na których odnotowano wyraźne spadki zainteresowania dieslem.

Oczywiście najprostszym sposobem na spełnienie norm jest znaczące zwiększenie sprzedaży samochodów elektrycznych kosztem tradycyjnych modeli spalinowych. Trudno jednak uwierzyć w to, by konsumenci nagle zmienili swoje preferencje i zamiast np. wysokoprężnego czy benzynowego Golfa, Clio, Passata, Scenica, X1, 5008 albo Quasqai przesiedli się na elektryczne lub zelektryfikowane wersje.