Najświeższe plany Unii Europejskiej są jasne: zwiększenie liczby sprzedawanych samochodów na prąd i obniżenie emisji dwutlenku węgla przez nowe auta o 30 proc. do 2018 roku. Propozycja ta przewiduje też zmniejszenie tejże emisji o 15 proc. już do 2025 roku. Dla branży motoryzacyjnej oznaczałoby to nie tylko ogromne wydatki, ale też kolejną zmianę w strategii, która nadal opiera się na produkcji samochodów spalinowych. Aby zachęcić koncerny do zmian, KE przewiduje też inwestycje wspierające rozwój segmentu aut elektrycznych. Aż 800 mln euro ma być przeznaczonych na budowę sieci stacji ładowania, a kolejnych 200 mln euro – na rozwój technologii związanych z bateriami.

Niektórym z tych propozycji sprzeciwiają się Niemcy. Tamtejszy minister spraw zagranicznych jest przeciwny zaostrzeniu norm emisji spalin do roku 2025. Ostrzega on, że to bardziej wyśrubowane normy mogą owocować spowolnieniem wzrostu gospodarczego w Niemczech i likwidacją tysięcy miejsc pracy. Sigmar Gabriel twierdzi, że sektor motoryzacyjny jest kluczową gałęzią niemieckiego przemysłu i światowym gwarantem miejsc pracy oraz wzrostu gospodarczego. Jednocześnie w liście do szefa Komisji Europejskiej Jeana-Claude’a Junckera, niemiecki minister apeluje o nietłumienie tej branży nadmiernymi regulacjami.

Zdaniem Sigmara Gabriela należy ponownie przyjrzeć się planowanym normom i przede wszystkim przesunąć ich wprowadzenie z 2025 na 2030 rok. Według niego, w przeciwnym razie całej branży motoryzacyjnej grożą spore problemy, w tym i finansowe. Możliwe, że jest to próba ratowania grupy Volkswagena, która od 2015 roku pogrążona jest w aferach. Firma aktualnie wypłaca kolosalne odszkodowania w USA, a wisi nad nią groźba kolejnych kar za zmowę z innymi niemieckimi producentami.