Wrocław, parking na osiedlu Kosmonautów. Kobieta wyjeżdżająca w pośpiechu do pracy zawadza o zaparkowany obok samochód, uszkadza lusterko i zarysowuje lekko drzwi od strony pasażera. Sprawczyni zdarzenia grzecznie sporządza opis zdarzenia i podaje numer swojej polisy OC, a właściciel uszkodzonego auta zgłasza szkodę w ubezpieczalni. Po dopełnieniu wszystkich formalności samochód trafia do autoryzowanego serwisu. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że koszt naprawy auta jest o kilka tysięcy wyższy niż wynikałoby to z rozmiaru uszkodzeń.

Auto wymagające wymiany lusterka i delikatnej polerki drzwi jest poddawane szerokim pracom lakierniczym. Malowane są drzwi, przedni zderzak i błotnik. Odbywa się to za przyzwoleniem właściciela uszkodzonego samochodu i rzeczoznawcy ubezpieczeniowego, który mając układy z zaprzyjaźnioną lakiernią akceptuje kosztorys sięgający 5 tys. zł. Koszty naprawy pokrywane są w całości z ubezpieczenia sprawcy. Na wystawionej przez serwis fakturze nie ma jednak dokładnego opisu wykonanego zakresu robót. Są tam tylko lakoniczne wpisy o pracach lakierniczych i działaniach zabezpieczających auto przed korozją.

Warsztaty odpalają odpowiednią dolę pracownikom ubezpieczalni, którzy akceptują zawyżone kosztorysy. Dzięki temu dorabiają sobie na boku okradając tym samym swoich pracodawców. Koszty tego procederu ponosimy my wszyscy płacąc wyższe składki OC. A to, że jest on powszechny świadczy fakt, że w wielu serwisach pierwsze pytanie skierowane do właściciela uszkodzonego samochodu sprowadza się do tego, z czyjego ubezpieczenia będzie naprawiane auto. Naprawa auta z polisy sprawcy to dla warsztatu doskonała okazja do zawyżenia kosztów robocizny i poszerzenia ich zakresu.

Na stłuczkach zarabia też przeciętny Kowalski. Ubezpieczalnie wyceniają koszty napraw po cenach serwisowych, a właściciele uszkodzonych samochodów reperują auta na własną rękę lub oddają samochód do lokalnego mechanika.

W taki o to sposób kilka tysięcy złotych zarobił na stłucze pan Wojtek z Leszna (woj. wielkopolskie). - Pieniądze otrzymałem z polisy kobiety, która uderzyła w tył mojego samochodu uszkadzając zderzak i rurę wydechową. Jako, że auto kupiłem w salonie domagałem się od ubezpieczalni pokrycia kosztów wymiany tych elementów. Rzeczoznawca wyceniając szkodę musiał więc wziąć pod uwagę nowe części i koszty robocizny obowiązujące w autoryzowanym serwisie. Dzięki temu byłem do przodu kilka tysięcy złotych. Części zostały te same, a za naciągnięcie i wyprostowanie rury wydechowej zapłaciłem 50 zł.