• Po wypadku na autostradzie A1 kierowca rozbitego BMW nie został zatrzymany
  • Początkowo pożar Kii z rodziną w środku oraz rozbite BMW policja potraktowała jako niezależne od siebie wydarzenia
  • Wypadek został jednak szczegółowo zrekonstruowany – z dostępnych opracowań wynika, że przed wypadkiem BMW poruszało się z prędkością ponad 300 km/h
  • Kierowca BMW, zanim został zatrzymany, zdołał uciec za granicę
  • Listu żelaznego nie będzie – co dalej?

To był jeden z najgłośniejszych i najbardziej bulwersujących wypadków 2023 roku: 16 września w godzinach wieczornych na 339 kilometrze autostrady A1 spłonął samochód marki Kia. Zginęła trzyosobowa rodzina wracająca z wakacji. Policja nie od razu powiązała to zdarzenie ze sportowym BMW rozbitym kilkaset metrów dalej. Zanim – pod naciskiem posłów, a także świadków tego zdarzenia – powiązano te dwa zdarzenia i postanowiono o zatrzymaniu kierowcy BMW, zdążył on wyjechać z kraju. Za mężczyzną wystawiono list gończy, ostatecznie został on zatrzymany w Dubaju. Swój dobrowolny powrót do Polski domniemany sprawca wypadku uzależnił od otrzymania listu żelaznego gwarantującego możliwość odpowiadania z wolnej stopy. Właśnie zapadła prawomocna decyzja sądu w tej sprawie: listu żelaznego nie będzie. Wyjaśniamy, co może się dalej stać z kierowcą BMW.

Podejrzany i poszukiwany kierowca BMW uciekł przez Turcję do Dubaju

To zapewne nie przypadek, że poszukiwany kierowca BMW podejrzany o spowodowanie śmiertelnego wypadku na autostradzie A1 znalazł się w Dubaju. Polska od niedawna ma podpisaną i ratyfikowaną umowę o ekstradycji ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi – Sebastian M. mógł o tym nie wiedzieć. Wcześniej, jak informował Onet, grupie poszukiwawczej prawie udało się zatrzymać uciekiniera na terytorium Turcji – zabrakło dosłownie minut, aby informacja o poszukiwaniu podejrzanego pojawiła się w systemach i aby został zatrzymany na lotnisku w tym kraju. Ostatecznie do zatrzymania Sebastiana M. doszło w Dubaju.

Dalsza część tekstu pod materiałem wideo:

Ekstradycja podejrzanego z tego kraju jest obecnie możliwa i nie tylko bardzo prawdopodobna, lecz nawet niemal pewna. Nie może to jednak nastąpić automatycznie – ekstradycja wymaga zgody tamtejszego sądu; pozostaje cień wątpliwości – miejscowy sąd albo zgodzi się z argumentami polskich organów ścigania, albo weźmie za dobrą monetę argumenty adwokatów podejrzanego, którzy dowodzą, że w Polsce podejrzany nie może liczyć na sprawiedliwy proces.

Obrońcy Sebastiana M. wystąpili do polskich organów o wydanie podejrzanemu listu żelaznego, który ochroniłby go przed aresztowaniem, zagwarantowałby mu prawo do odpowiadania z wolnej stopy. To rodzaj negocjacji: "wrócę dobrowolnie, o ile mnie nie aresztujecie".

Jak to było z tragicznym wypadkiem na autostradzie A1?

Ten wypadek szczególnie zbulwersował opinię publiczną – można powiedzieć, że na wielu poziomach.

Po pierwsze, policjanci działający na miejscu zdarzania nie zorientowali się, że Kia spalona wraz z pasażerami oraz BMW rozbite kilkaset metrów dalej to nie są dwa odrębne zdarzenia. W sieci zaczęły pojawiać się filmy dokumentujące przebieg tych wydarzeń, jednak na tyle niskiej jakości, że przeciętny człowiek nie mógł samodzielnie wyciągnąć wielu wniosków. W miarę upływu czasu pojawiły się podejrzenia, że kierujący BMW ma jakieś powiązania z policją i dlatego nie jest ścigany.

Po drugie, jak się okazało, kilkusetmetrowa odległość pomiędzy zniszczonymi samochodami wynikała z ogromnej prędkości, z jaką poruszało się BMW. Wstępnie biegli stwierdzili, że w momencie wypadku prędkość tego pojazdu była "nie mniejsza niż 253 km/h". Prawdopodobnie taką właśnie prędkość zarejestrował i zapisał sterownik BMW w chwili kolizji z samochodem marki Kia. Jak jednak wynika z dość profesjonalnej rekonstrukcji tego wypadku wykonanej na podstawie nagrania z pojazdu jadącego w przeciwnym kierunku oraz pozostawionych przez oba pojazdy śladów na asfalcie, prędkość BMW przed kolizją wynosiła nawet 314 km/h. Według rekonstrukcji już od dobrej chwili BMW hamowało, zanim uderzyło w tył samochodu Kia, który zmieniał pas ruchu, aby ustąpić pojazdowi nadjeżdżającemu z ogromną prędkością z tyłu: jeden samochód zjeżdżał na pawo, aby ustąpić, drugi zjeżdżał na prawo, aby wyprzedzić. Uderzona Kia zjechała na bok i zapaliła się, BMW – już poza kontrolą kierowcy – przemieszczało się jeszcze na odcinku kilkuset metrów.

Jak to w ogóle możliwe, że samochód osobowy poruszał się z tak zawrotną prędkością? Okazało się, że samochód należał do zamożnego człowieka, którego stać na profesjonalny tuning kupionego niedługo wcześniej nowego samochodu; było go stać i nie robił tego wyłącznie dla sztuki. Niezależnie od tego, czy BMW bezpośrednio przed wypadkiem jechało zaledwie "nie mniej niż 253 km/h" czy "ok. 314 km/h", kierowca jeżdżący w ten sposób to niebezpieczny, zdemoralizowany pirat drogowy. Te wartości – 253-314 km/h dodatkowo bulwersowały opinię publiczną.

Co dalej z kierowcą BMW, jeśli nie może on liczyć na list żelazny?

Polskim organom ścigania w zaistniałej sytuacji pozostaje czekać na decyzję sądu w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Prokuratura zdaje sobie sprawę, że to może trwać nie dni, lecz tygodnie, a nawet miesiące – w tej sytuacji może się zdarzyć, że sprawa zostanie zawieszona. Zawieszona, ale nie umorzona.

Polskie organy ścigania nie mają obecnie kontaktu z podejrzanym. Nie wiadomo, czy przebywa on w areszcie, gdzie przebywa i czy zostanie wydany.

Prawdopodobnie tak, ale pewności nie ma. Pewne jest natomiast, że podejrzany nie ma dużej możliwości manewru – niemal każda podróż zagraniczna to dla niego ryzyko zatrzymania i aresztowania. Bez względu na to, czy Sebastian M. wróci do Polski dobrowolnie czy też w wyniku ekstradycji, prawdopodobnie zostanie aresztowany, aby uniemożliwić mu ponowną ucieczkę.