• We wtorek w godzinach wieczornych doszło do szeroko komentowanej w mediach awarii autobusu miejskiego, która opóźniła powrót prezydenta Andrzeja Dudy do pałacu na Krakowskim Przedmieściu
  • Prezydent bardzo się spieszył – doniesiono mu, że byłych posłów właśnie zabiera policja

Na początek wypada jednak stwierdzić, że prezydent Andrzej Duda ma albo wyjątkowe szczęście, albo ma swojego Anioła Stróża – czyżby w siedzibie warszawskiego ZTM? Co do szczęścia, to być może właśnie te kilka minut zwłoki oszczędziły prezydentowi przykrego widoku wyprowadzania w kajdankach skazanych byłych posłów PiS Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, a po drugie, spóźnienie zwolniło go od rozważenia kroków powstrzymania organów ścigania przed tzw. wykonaniem czynności.

Skąd wziął się autobus pod bramą?

O samym zdarzeniu z autobusem wiemy coraz więcej, m.in. dzięki temu, iż był to normalny autobus kursowy jadący od strony Wilanowa w kierunku centrum miasta i dalej do Chomiczówki. Autobusem tym podróżował m.in. dziennikarz konkret24.tvn24.pl Bartosz Chyż. Relacjonował on, że autobus po prostu na wysokości bramy Belwederu "rozkraczył się". Kierowca otworzył drzwi i wypuścił pasażerów.

Od razu pojawiły się w przestrzeni medialnej oskarżenia, iż usterka autobusu nie była przypadkowa i miała "spowolnić odsiecz".

Ma się rozumieć, przedstawiciele władz miasta nie potwierdzają tej wersji. Na platformie "X" (dawnym Twitterze) pojawiła się nawet żartobliwa wypowiedź prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego:

W rozmowie z Onetem do sytuacji odniosła się także rzeczniczka warszawskiego ratusza, nazywając sugestie, że autobus zepsuł się "na rozkaz", nonsensem.

Dość powiedzieć, że ulica Belwederska na tym odcinku jest dość stroma. Autobus, jak wynika z doniesień, zatrzymał się na światłach na wysokości bramy Belwederu. Potem nie mógł ruszyć – miało dojść do zablokowania hamulca z powodu spadku ciśnienia w układzie.

Autobus pod bramą Belwederu – co działo się dalej?

Ponieważ z Belwederu wyjeżdżać miała właśnie kolumna prezydencka, na miejscu momentalnie pojawili się funkcjonariusze SOP (Służby Ochrony Państwa). Weszli także do autobusu, aby dowiedzieć się od kierowcy, co się stało. Po kilku minutach kolumna wydostała się z Belwederu, jadąc chodnikiem. Po kolejnych kilku minutach kierowca uruchomił autobus i podjechał do najbliższego przystanku, skąd zabrało go pogotowie autobusowe.

Gdy prezydent dojechał do pałacu na Krakowskim Przedmieściu, skazani i poszukiwani od kilku godzin przez policję Maciej Wąsik i Mariusz Kamiński byli już w drodze i pod opieką funkcjonariuszy policji.

Usterka autobusu elektrycznego akurat pod bramą Belwederu – czy to w ogóle możliwe?

Awarie układów hydraulicznych i pneumatycznych w autobusach zdarzają się, a mróz im sprzyja. Ma się rozumieć, nieczęsto zepsute autobusy miejskie blokują przejazd kolumny prezydenckiej – to wyjątkowy przypadek w wyjątkowym dniu.

Tak, autobus mógł się po prostu zepsuć.

Tak, usterka mogła też zostać w jakiś sposób umówiona.

"Umówienie" usterki i zsynchronizowanie całej akcji byłoby jednak bardzo trudne z kilku przyczyn. Po pierwsze, trudno wyobrazić sobie, że więcej niż jeden kierowca autobusów miejskich dostaje nakaz zatrzymania się pod bramą Belwederu na umówione wcześniej hasło, a trudno też tak zsynchronizować akcję, aby jeden wybrany autobus miejski realizujący kurs z pasażerami, akurat znalazł się w oczekiwanym miejscu dokładnie o wyznaczonej porze.

Po drugie, zatrzymanie dokładnie na wysokości bramy wynikało – jak dowiadujemy się z pojawiających się relacji świadków – z warunków ruchu. Autobus zatrzymał się dokładnie na wysokości bramy, bo wymusiła to sygnalizacja świetlna – dopiero wtedy nie mógł ruszyć.

Wreszcie, po trzecie, komunikacja miejska jest monitorowana "wielopoziomowo" i przebieg większości zdarzeń można dość dokładnie odtworzyć, co jednocześnie utrudnia zacieranie śladów w przypadku jakiejkolwiek "prowokacji".