Albania to kraj mało znany. Traktowany jako egzotyczny i dość niebezpieczny zakątek Europy, jest omijany przez turystyczne autokary. Zmagający się ze stereotypami naniesionymi przez zawiłą i bolesną historię ostatniego półwiecza.Od końca II wojny światowej aż do 1985 r., krajem rządził komunista Envar Hodża. Ten fanatyczny dyktator, zrywając po kolei kontakty ze swymi sprzymierzeńcami: Jugosławią, Rosją i Chinami, odizolował państwo od reszty świata - na kształt dzisiejszej Korei Płn. Obywatelom nie wolno było wyjeżdżać za granicę, posiadać prywatnych samochodów. Uczynił Albanię pierwszym w historii państwem ateistycznym. Liczne świątynie równały buldożery, a praktyki religijne były srogo karane. O szaleństwie Hodży świadczą tysiące bunkrów rozsianych po całym kraju. Każda rodzina miała znaleźć tam schronienie na wypadek ataków "socjalimperialistów", którymi straszył swych obywateli. Dziś Albania budzi się do życia, nadrabia zaległości gospodarcze, odradza się zakazana przez dziesiątki lat religijność. Kraj rozpoczyna negocjacje w sprawie przyjęcia do Unii. "Wcielenie" nie nastąpi jednak wcześniej niż w 2015 r.W Albanii dominują liberalni muzułmanie. Kobiety nie zasłaniają twarzy, wolno pić alkohol. Tylko raz udało nam się usłyszeć głos muezzina z meczetu, wzywającego wiernych do modlitwy. Pomysł spenetrowania górzystych regionów i obejrzenia zabytków Albanii zrodził się w klubie Zwiad 4x4. Zaproszenie do objęcia patronatem wyprawy "Albania Off-road Expedition 2008" przyjęliśmy bez wahania, chętnie dołączając do ekipy kierowanej przez Radka Trybułę. Taka wycieczka to również dobry pomysł np. dla wypoczywających w popularnej turystycznie Chorwacji - nawet tydzień urlopu więcej pozwoli posmakować klimatu Albanii. Najlepiej jechać z podstawowym sprzętem off-road, w dwa auta klasy wyższej niż mały SUV. Na całej trasie nie są wymagane wizy, w regionie - poza Mołdawią - działa również ubezpieczenie AC (przynajmniej to z PZU). Przed wyjazdem trzeba zadbać o Zieloną Kartę i - jeśli podróżujemy pożyczonym autem - upoważnienie do użytkowania. Dokument powinien być napisany w języku angielskim, najlepiej jeśli potwierdzony jest notarialnie. Już pierwsze kilometry pokonane w Albanii utwierdziły nas w przekonaniu, że pomysł wart był realizacji. Na drogach dominują Mercedesy (ok. 70-80 proc.), przeważnie z lat 80. i wczesnych 90. Tak pięknie zachowanych "beczek" u nas się już nie spotyka. Myjnie samochodowe to najpopularniejszy biznes i stały element krajobrazu. Składają się z ogromnego transparentu z napisem "lavazh", węża ogrodowego, właściciela lavazhu i jego kilkorga dzieci. Drogi okazują się pojęciem umownym. Mieliśmy przygotowane szlaki na GPS-a (zasługa Michała Reja) oraz kilka map papierowych. Szybko okazało się, że nie do końca są one ze sobą zgodne. Istotnym utrudnieniem w nawigacji (poza obszarem nadmorskim) jest też brak informacji. Jadąc wiele kilometrów, nie spotkamy żadnej tablicy z nazwą miejscowości. Ludzie są chętni do pomocy, ale często nie za dobrze znają się na mapach, ujawniają się też bariery językowe. Opony trafiają na nawierzchnię szutrową zaraz po skręcie z głównych traktów. A o to przecież nam chodziło. Podczas wyjazdu piasek i kamienie zdecydowanie przeważały nad asfaltem. Większość dróg jest nieźle utrzymana. Dla auta klasy Mitsubishi Pajero czy Toyoty Land Cruiser ich przejezdność nie powinna być problemem - oczywiście od stopnia przygotowania samochodu i możliwości jego naprawy uzależniamy tempo jazdy na szlakach, niektóre lepiej sobie w ogóle odpuścić.Czasem przyczyna odwrotu może być zupełnie inna - na jednej z górskich dróg skutecznie zatrzymał nas zalegający śnieg (maj!), zaś w innym miejscu tuż przed kolumną wysadzono kawałek skały w celu poszerzenia drogi. Nasze smochody były nieźle przygotowane do pokonywania przeszkód. Mając w zespole doskonałego mechanika (podziękowania dla Maćka Kamieńskiego z warsztatu Motodrom 4x4 należą się chyba od całej ekipy), można pozwolić sobie na więcej fantazji w terenie. Trudno tu spotkać jakiekolwiek autoryzowane stacje obsługi. Nie trzeba obawiać się za to miejscowej ludności. Rozbijając się na dziko (pewnie często na czyimś terenie?) nigdy nie spotkaliśmy się z pretensjami czy agresją. Wśród górali panuje wciąż pradawne prawo zwyczajowe Kanun. Według jego zasad gość jest święty i dom górala jest przede wszystkim siedzibą Boga i gości, a dopiero potem gospodarza wraz z rodziną.Nasza wyprawa była samowystarczalna: mieliśmy zapasy wody, paliwa, namioty, sprzęt turystyczny i narzędzia. Daje to niesamowite możliwości podróżowania własnym tempem i rozbijania obozowiska w najdziwniejszych miejscach. Widoczne w nocy wielkie, rozbudzające wyobraźnię świetliki i poranki nad górskim strumieniem, czy też na plaży, to niezapomniane przeżycia godne wyrzeczeń w postaci niewygód biwaku.Po kilku dniach trzeba było zweryfikować plany dotyczące trasy. Tempo poruszania się w górach było tak nieduże, że dziennie pokonywaliśmy zaledwie kilkadziesiąt kilometrów. Za to widoki na trasie - niesamowicie piękne. Utrudnieniem dla wrażliwych pasażerów okazały się kręte trasy w górach, często prowadzące półkami skalnymi niewiele szerszymi niż samochód Co jakiś czas przewidziano na szczęście więcej miejsca do wymijania.Nie ma kłopotu ze wskazaniem wartych odwiedzenia miejsc. Nie dostaniemy się co prawda na tereny wojskowe: do starych okrętów w okolicy Orikum czy do podziemnego portu (rzekomo zajmuje sporą część góry), możemy za to zwiedzić stary port na półwyspie Kepi i Rodonit (wymaga kluczenia wąskimi ścieżkami). Jest tu wiele różnokulturowych zabytków. Znajdziemy zarówno pozostałości cesarstwa rzymskiego (amfiteatr w Durres, starożytne miasto Butrint na południu) oraz średniowiecza (miejsca związane z bohaterem narodowym Skanderbegiem, który w XV wieku skutecznie walczył z Turkami).Przytoczmy jeszcze kilka statystyk. Podczas całej podróży nasz SsangYong zużył nieco ponad 600 l oleju napędowego, co dało średnie spalanie około 13 l/100 km. Jeśli uwzględnić duże obciążenie auta, nie jest to zły wynik. Paliwo było główną pozycją w dziale "koszty" (około 2,5 tys. zł). Śpiąc w namiotach, wydajemy już tylko na autostrady w drodze do Albanii (łącznie ok. 200 zł) oraz na jedzenie. Zasięg sieci GSM jest dobry, nawet w górach. Minuta "wychodząca" do Polski kosztuje około 6 zł. W Rextonie bez problemu pomieściły się rzeczy dwóch osób, koła zapasowe, narzędzia oraz pojemniki z wodą i paliwem. Niemłody egzemplarz zyskał uznanie niską awaryjnością oraz tym, że spokojnie dawał sobie radę w towarzystwie "prawdziwych" terenówek.Jak każde państwo Albania ma też swoje problemy. Bez wątpienia są to kłopoty finansowe. Rozwój gospodarki dodatkowo utrudnia kiepski stan dróg (choć widać duży wkład Unii w modernizację) i linii kolejowych. Niechlubnym problemem są tu śmieci. Spotkamy je niemal wszędzie, bardzo dużo na nadmorskich plażach. Górzysty, niedostępny teren sprzyja rozwojowi handlu narkotykami - Albania uznawana jest za europejskie centrum dystrybucji. Przekonaliśmy się o tym wracając do Polski, podczas wnikliwej kontroli bagaży na granicy Unii w Słowenii.Nie sposób nie wspomnieć jeszcze o kultywowanej wciąż wśród mieszkańców gór wendecie. To prastary zwyczaj zemsty rodowej, mówiącej, że jeśli ktoś zabije człowieka (nawet przez nieszczęśliwy wypadek), członek rodziny zamordowanego jest zmuszony do dokonania zemsty. To prawo przejęły również gangi przestępcze...Albania ma moc przyciągania, jednocześnie zachwycai przeraża, a ludzie - mimo że biedni - są otwarci, przemili i bezinteresowni.Dziękujemy firmom: Escape, Kontron, Dobinsons i Motodrom 4x4 za wsparcie uczestników wyprawy (więcej zdjęć: http://www.zwiad4x4.com)
Albania kraina off-roadu i życzliwości
Żeby znaleźć szlaki prowadzące drogami szutrowymi, nie trzeba ślęczeć nad mapami ani pytać nikogo o zgodę na przejazd - wiele dróg w Albanii (nawet spośród tych czerwonych na mapie) nie ma asfaltu. Bez trudu znajdziemy tu ciszę, dzikie góry, zapierające dech w piersi krajobrazy. A przybysze wciąż traktowani są jako goście. Oto powody, dla których warto odwiedzić Albanię