- W drodze do Toskanii warto zaplanować sobie więcej niż 1 nocleg
- Pamiętajcie, że miejsce w bagażniku na butelki z winem jest ważniejsze od dodatkowej walizki z butami
- W Toskanii może przydać się auto ze zwiększonym prześwitem: drogi dojazdowe do agroturystyk i winnic nierzadko są gruntowe i nieco wyboiste
- Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Onet.pl
Wybaczcie, zacznę od problemów pierwszego świata. Pandemia mi już jeden (długo planowany i wymarzony) wyjazd urlopowy pokrzyżowała. Więc kiedy odwołują ci lot, tym bardziej doceniasz możliwość podróżowania samochodem. Zaniepokojony niestabilną sytuacją pandemiczną w Europie początkowo uznałem, że trzeba będzie wybrać się nad polskie morze. Ale im bardziej zbliżał się urlop, tym czarniejsze scenariusze pisała prognoza pogody. A ja potrzebowałem gwarancji słońca i relaksujących umysł krajobrazów.
Toskania? Po raz n-ty, szczerze mówiąc, i to w regularnych odstępach czasowych. Ale kto tam był, ten mnie zrozumie. Plan był taki, by tym razem spróbować trochę więcej poleniuchować, niż tylko jeździć od miasteczka do miasteczka i podziwiać wspaniałe wiekowe budowle czy dzieła sztuki. Po prostu pobyć tam i nacieszyć się tym przepięknym i przesmakowitym skrawkiem planety w tych dziwnych czasach.
Szczęśliwie dostałem kluczyki do Skody Karoq 1.5 TSI i ruszyliśmy na południe. Po drodze zafundowaliśmy sobie kilka przystanków – uwielbiam roadtripy, ale niekoniecznie uśmiecha mi się rozpoczynanie urlopu i kończenie go kilkunastoma godzinami spędzonymi za kółkiem, by jak najwięcej ujechać bez noclegu. Warto sobie podzielić trasę do Włoch na etapy, czasem nawet trochę zboczyć z najkrótszej i najszybszej drogi – po drodze jest tyle ciekawych miejsc do zobaczenia! Na pewno macie swoje patenty i sprawdzone przystanki, ja podpowiem wam swoje, i nie będzie to oczywisty Wiedeń.
Nasza trasa z Warszawy przebiegała w jedną stroną przez Ratyzbonę i Garmisch-Partenkirchen w Niemczech oraz Valdobbiadene w północnych Włoszech. Z powrotem z kolei zatrzymaliśmy się w Merano w Południowym Tyrolu oraz Miśni pod Dreznem. Więcej wrażeń z podróży – w galerii.
Galeria zdjęć
Pierwszy przystanek: Ratyzbona (Regensburg) w Niemczech. Przyjemna starówka (wpisana na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO), zachęca do wieczornego spaceru po kolacji zjedzonej np. w piwnym ogródku z takim widokiem. Znakiem charakterystycznym panoramy miasta są gotycka katedra Św. Piotra oraz most kamienny.
Z Ratyzbony skierowaliśmy się w stronę Garmisch-Partenkirchen na południu Bawarii, nad jezioro Eibsee. Leży ono u stóp najwyższego szczytu Niemiec – Zugspitze. Woda jest tu bardzo przejrzysta, przy ładnej pogodzie staje się wręcz turkusowa i w tafli wspaniale odbija się panorama górska. W sezonie można wynająć rower wodny lub deskę SUP. My niestety trafiliśmy na silne zachmurzenie, chłód i deszcz, ale to dodatkowo odstraszyło turystów i było naprawdę pusto. Wokół jeziora biegnie ścieżka spacerowa, można się też udać kolejką linową na szczyt Zugspitze. Parking (tylko do godziny 22:00): 6 euro za wjazd i 4 godzinny postój, potem 1 euro za każdą rozpoczętą godzinę.
Spacerując brzegiem Eibsee mija się między innymi takie cuda natury – zatopione w zieleni, małe jezioro Frillensee. Nie, to zdjęcie nie było w żaden sposób „podrasowywane” – tam naprawdę jest bajkowo.
Z Bawarii udaliśmy się do Austrii (nasz drugi nocleg po drodze w miejscowości Obsteig) i tam zamiast jechać autostradą do Włoch wybraliśmy malowniczą trasę przez przełęcz Timmelsjoch (Passo Rombo).
Przejazd Timmelsjoch Hochalpenstrasse kosztuje 17 euro za samochód w jedną stronę. Wjeżdża się na wysokość aż 2509 metrów! Widoki po prostu odbierają mowę, serpentyny to raj dla motocyklistów i kierowców szybkich kabrioletów, a także kolarzy szosowych. Przy punkcie poboru opłat mieści się muzeum motocyklowe oraz dobra (choć oczywiście nietania) restauracja.
Na szczycie drogi przebiega granica między Austrią a Włochami. Południowa część drogi powstała jeszcze w latach 30. XX wieku na polecenie Mussoliniego. Była szykowana na ewentualny transport wojska, jednak wraz z porozumieniem Mussoliniego z Hitlerem zaniechano prac. Austriacy wybudowali swoją część drogi w latach 1955-59, ale przejazd na włoską stronę został otwarty dopiero w 1968 r.
Timmelsjoch Hochalpestrasse jest przejezdna przeważnie od połowy czerwca do połowy października i otwarta w godzinach 7-20. Karoq świetnie sobie radził na serpentynach, tu przydał się sportowy tryb pracy silnika, skrzyni biegów, zawieszenia oraz układu kierowniczego.
Witamy we Włoszech! W tle widzicie miasteczko Santo Stefano w sercu regionu, w którym produkuje się Prosecco z oznaczeniem DOCG. Malownicze wzgórza, porośnięte głównie winogronami szczepu Glera, rozciągają się między miejscowościami Valdobbiadene i Conegliano.
Najwyżej cenione butelki słynnego musującego wina są wytwarzane z gron pochodzących ze wzgórza Cartizze. Tutejsze winnice można zwiedzać po umówieniu (wtedy można liczyć na oprowadzanie po winiarni, krótki wykład i degustację) lub też „na spontanie”. Warte odwiedzenia są m.in. PDC i Ruggeri, jest też wytyczona ścieżka wędrowna przez winnice. Wyjechaliśmy stąd bogatsi o kilka butelek i z silnym postanowieniem, że jeszcze wrócimy...
Po 3 dniach od wyruszenia z Polski i 3 noclegach dotarliśmy do Toskanii. Pogoda nie zawiodła, krajobrazy – też nie!
Kolacje z takimi zachodami słońca, mili Państwo, mówią same za siebie.
Pagórki, na nich wino i miasteczka – tu akurat okolice San Gimignano.
San Gimignano nazywane jest „średniowiecznym Manhattanem” ze względu na wysokie wieże – zamożne rodziny niegdyś prześcigały się w ich budowie. Do dziś przetrwało (bądź zostało odbudowanych) 11 z nich. To oczywiście jedno z najchętniej odwiedzanych przez turystów z miejsc w Toskanii. W tym roku było wyjątkowo luźniej, ale wcale nie tak pusto.
Nasze stałe adresy w San Gimignano to m.in. Gelateria Dondoli (lodziarnia na głównym placu, której nie da się przeoczyć ze względu na kolejki) oraz Galleria Continua prezentująca ciekawą sztukę nowoczesną.
Castello di Volpaia to prywatna wioska-zamek położona na prywatnym wzgórzu w regionie Chianti – obecna właścicielka dostała posiadłość... w prezencie ślubnym. Najstarsze budynki pochodzą z 14. bądź 15. wieku (nikt tego nie wie tak dokładnie...)
Wzgórze jest oczywiście porośnięte winem, głównie lokalnym szczepem Sangiovese (z którego powstaje duma regionu – Chianti Classico), ale znajdziemy tu także Merlot czy Cabernet (na tzw. Supertoskany, toskańskie wina z mieszanki bordoskiej). Zabytkowe zabudowania miasteczka Volpaia kryją pomieszczenia ze stalowymi kadziami do fermentacji wina, z których następnie jest ono spuszczane (specjalnymi ukrytymi rurami) kilka domów dalej do dojrzewania w dębowych beczkach.
Degustacje win Castello di Volpaia odbywają się m.in. w tym pomieszczeniu – wygląda jak biblioteka, ale zamiast książek na półkach leżą butelki z dawnych roczników.
Tu akurat 1979, ale znalazłem jeszcze 10 lat starsze.
Na zakończenie wizyty w Castello di Volpaia – kolacja na tarasie cenionej restauracji La Bottega. Ostrożnie z zamawianiem primi i secondi – te pierwsze są naprawdę konkretne...
Florencja, słynny Most Złotników. W tym roku mimo braku turystów z USA, Japonii i Chin, w stolicy Toskanii wcale nie było tak pusto jak sądziliśmy. Jeśli kochacie sztukę renesansu to musicie przeznaczyć na Florencję, jej wspaniałe muzea i kościoły, więcej niż 1 dzień. Na rozejrzenie się i pospacerowanie wystarczą popołudnie plus wieczór.
Na fasadę katedry Santa Maria del Fiore można się patrzyć godzinami, ale nie zapominajcie też o innych wspaniałych kościołach we Florencji – jak np. Santa Maria Novella (na zdjęciu) czy Santa Croce.
Wiedzieliście że w Ogrodach Boboli stoi rzeźba Igora Mitoraja? No to teraz już wiecie. Wstęp 10 euro/osoby możecie sobie darować.
Rzeka Arno bardzo leniwie przepływa przez Florencję. Po udanym szwendaniu się starymi i nowymi szlakami – hyc na drugą stronę, na kolację przy Piazza Santo Spirito.
Po kilku dniach fantastycznej pogody w końcu musiał przyjść deszcz. Co robić? Oczywiście zwiedzać winnice! Na przykład nowoczesną Icario pod Montepulciano.
Właścicielami Icario jest niemiecka rodzina przemysłowców Rothenberger – stąd zamiłowanie do nowoczesnych technologii. W różnych miejscach winnicy są rozstawione stacje meteorologiczne, dostarczające precyzyjnych danych na temat warunków, w jakich dojrzewały poszczególne grona. To pozwala winiarzom lepiej planować proces fermentacji i dojrzewania w beczkach.
Montepulciano – ciasna zabudowa...
...strome uliczki i...
...piękne widoki. Jeśli najdzie was tu ochota na kawę, zajrzyjcie do Caffe Poliziano. Od wina też oczywiście nie uciekniecie... To właśnie stąd pochodzi słynne Vino Nobile di Montepulciano (nie mylić ze szczepem montepulciano uprawianym w innych regionach kraju).
Nie wszystkie drogi, które wyglądają na nawigacji na asfaltowe, rzeczywiście takie są – nieco większy prześwit się w Toskanii generalnie przydaje.
Landszaft z Montichiello w tle. Kiedy przyjedziecie do Toskanii późnym latem, w krajobrazie będzie więcej ziemistych kolorów, wyschniętych pól no i oczywiście winogrona na winoroślach. Z kolei wiosną pagórki będą bardziej zielone. Brzydko nigdy nie jest...
Cyprysy – stały element tutejszego krajobrazu.
Volterrę odwiedzieliśmy wieczorem – można wziąć udział w oprowadzaniu z przewodnikiem o 21:30 (17 euro za osobę), wówczas jest chłodniej, mniej turystów przez co łatwiej można się skupić na tym co mówi przewodnik. Miasto nabiera mrocznego klimatu, a większość zabytków, jak np. rzymski amfiteatr, są podświetlone. Można tu też znaleźć wiele pozostałości z czasów etruskich – część murów i bram miasta ma około 2700 lat...
Grona Sangiovese gotowe do zbiorów – bądź skosztowania prosto z winorośli... Jeszcze parę butelek wina do bagażnika i trzeba ruszać z powrotem do domu. Tylko tyle zwiedzania? Sporo czasu spędziliśmy (zgodnie z planem) na leniuchowaniu nad basenem – tych zdjęć wam oszczędziłem...
W drodze powrotnej, na autostradzie w okolicach jeziora Garda, spotkaliśmy takiego Volkswagena T4 Californię, dzielnie wiozącego na doczepionych bagażnikach 4 rowery, 3 deski windsurfingowe (z osprzętem), „trumnę” dachową i drabinę – ciekawe czy czujna policja w Austrii zatrzymała go do kontroli...
Naszym pierwszym przystankiem w drodze powrotnej do Polski było Merano – słynny kurort w autonomicznym Tyrolu Południowym. Językiem urzędowym jest tu niemiecki, ale napisy są wszędzie w dwóch językach. Miasto słynie z basenów termalnych, przyjemnego klimatu, ładnej promenady ze starówką i... oczywiście okolicznych winnic.
Niegdyś lato w zamku Trauttmansdorff w Merano spędzała księżniczka Sissi, żona cesarza Franciszka Józefa I. Dziś mieści się tu wspaniały park z starannie zaaranżowanymi ogrodami tematycznymi.
Jeden z fragmentów zajmują ogrody z różnych części świata – tu np. tarasy ryżowe, jakie można spotkać m.in. w Indonezji.
Choć ogrody Trauttmannsdorf położone są na zboczu, to wędruje się ścieżkami, z którymi poradzą także starsze osoby. Można tu spędzić cały dzień podziwiając różnorodną roślinność i panoramę na okoliczne góry, 4 godziny to minimum.
Wstęp do ogrodów Trauttmannsdorf kosztuje 11 euro od osoby i umożliwia także zwiedzenie bardzo ciekawego muzeum turystyki tego regionu (Touriseum) i części wnętrz samego zamku. Ogrody są czynne od 1. kwietnia do 15. listopada (godziny zmienne).
Z Merano ruszyliśmy malowniczą przełęczą Jaufenpass i następnie tunelem przez Brenner w stronę Austrii, alternatywnie można też powtórzyć drogę Timmelsjoch.
Ostatnim przystankiem w drodze do Warszawy była Miśnia (Meißen) pod Dreznem. Na zadbanej starówce mieści się wiele sklepów ze starą porcelaną.
Jest też zamek Albrechtsburg i katedra. A jeśli jeszcze komuś mało wina, to na drugim brzegu przepływającej tędy Łaby mieści się Pałac Proschwitz z winnicą...
Główną atrakcją Miśni jest jednak manufaktura porcelany – najstarsza w Europie i założona w 1710 r. przez Króla Polski, Augusta Mocnego. Przez pierwsze 173 lata manufaktura funkcjonowała na zamku Albrechtsburg, potem przeniosła się do swojej obecnej siedziby. W części wystawowej można podziwiać m.in. figury zwierząt i inne fantazyjne ozdoby z porcelany wykonane na zlecenie Augusta Mocnego (któremu marzył się nawet pałac z porcelany, tak bardzo fascynował go ten materiał...)
Jest też część warsztatowa, w której można obserwować rzemieślników (artystów!) formujących i malujących porcelanę. Wstęp kosztuje 12 euro, w cenie jest audioguide (także w jęz. polskim). Siłą rzeczy zajdziecie też do części butikowej. Tylko nie mówcie że was nie ostrzegałem przed cenami! PS: przed drogą warto coś przekąsić w muzealnym bistro – karta jest krótka, ale potrawy są naprawdę wysokiej jakości.