Auto z prędkością pocisku wypada z lasu i wznosząc tumany kurzu, mknie w moim kierunku. Na sekundę zwalnia, aby pokonać ogromny dół, po chwili przyspiesza i w okamgnieniu przecina kałużę, rozpryskując fontanny błota. Drżącymi rękami manipuluję przy obiektywie, chcąc uchwycić ten spektakularny moment. Ale samochód już jest na wyciągnięcie ręki, a w wizjerze aparatu pojawia się rozentuzjazmowana twarz... Alberta Gryszczuka! Przez chwilę przeżywam déj∫ vu z rajdu Berlin-Wrocław (dziś już Drezno-Wrocław), który Gryszczuk wygrał w roku 2005, a dwa lata później zajął czwarte miejsce. Tym razem jednak zamiast mignąć mi przed oczami i zniknąć daleko na horyzoncie, samochód zwalnia, a Albert wychyla się przez okno, wesoło pytając: "I co? Fajnie było? Może trzeba powtórzyć?" "No pewnie, przecież nie zdążyłem..." - mruczę kwaśno pod nosem, szurając ze wstydu nogami.Dwa razy nie muszę tego powtarzać - Albert, który zarzeka się, że nie wsiada do samochodów marki innej niż Land Rover, pełen wigoru zawraca naszą Toyotę Hilux i błyskawicznie oddala się, by powtórzyć ujęcie. Tego rodzaju "duble" na rajdzie nieczęsto się zdarzają...Tym razem jednak Albert Gryszczuk nie walczy o zwycięstwow najdłuższym maratonie terenowym Europy, ale prezentując dopuszczone do ruchu publicznego fragmenty jego trasy, pomaga nam w wytyczeniu wycieczki ze Zgorzelca do Żagania (i z powrotem). Lepszego przewodnika w tym rejonie ze świecą szukać. Albert nie tylko mieszka w tej okolicy, alei zna ją jak własną kieszeń. Dzięki temu będziemy mieli okazję nie tylko popróbować swych sił na odcinkach, gdzie rywalizują najlepsi off-roaderzy Europy, ale i stawić czoła prawdziwym czołgówkom, po których częściej jeżdżą pancerne maszyny niż terenówki. Zajrzymy w miejsca znane niegdyś wyłącznie przemytnikom, a nawet dotrzemy do wymarłej wioski, gdzie jeszcze dziś można znaleźć militarne skarby sprzed półwiecza. Przy okazji zobaczymy piękne miasta, dzikie bory i zdumiewające swą urodą torfowiska.Podróż rozpoczynamy w przygranicznym Zgorzelcu z parkingu obok rozpiętego nad Nysą Łużycką Mostu Staromiejskiego, którym bez przeszkód można przespacerować się z Polski do niemieckiego Görlitz. Przeprawę zbudowano przed kilkoma laty w miejscu konstrukcji zniszczonej w trakcie wojny przez niemieckich żołnierzy. Wcześniej most stał tu niemal zawsze - prawdopodobnie od XIII wieku (czasem trawiły go pożary, lub druzgotały powodzie). Oba miasta stanowiły bowiem jedność, a ich rozdzielenie nastąpiło dopiero po 1945 r. Dziś jest symbolem otwartej Europy - nie widać strażników ani wojska, nikomu nie pokazując paszportu, możemy na chwilę wyskoczyć do chlubiącego się wspaniałą starówką Görlitz. Powiadają, że znaleźć tu można przykłady niemal wszystkich stylów architektonicznych - Niemcy chwalą się czterema tysiącami zabytków! W majestatycznym Kościele św. Piotra i Pawła warto zobaczyć zwłaszcza wspaniałe organy słoneczne z przełomu XVII i XVIII wieku - dzieło Eugenio Caspariniego - które zdobyły sławę najpiękniejszych na północ od Alp. Już kilkanaście kilometrów za Zgorzelcem zjeżdżamy autemz asfaltu i leśnym traktem podążamy do osławionego walkami w 1945 roku Toporowa(Prędocic).Kiedyś podobno w rejonie tym działał przemytnik, który miał wehikuł wyposażony w... mobilny most rzeczny. Wieść niesie, że sprytny oszust pod osłoną nocy podjeżdżał błyskawicznie do brodu na Nysie, rozkładał prowizoryczny przejazd nad wodą, a umówieni wcześniej kamraci przedostawali się po nim autami z nielegalną kontrabandą. Nie wiadomo tylko, ilew tym prawdy, a ile legendy... Po drodze Albert pokazuje jedną z bocznych ścieżek: "O, tędy jechaliśmy przed dwoma laty!" - mówi, a na pniu drzewa faktycznie widać ślad otarcia rajdowej ciężarówki, która z trudem przecisnęła się przez wąski przesmyk. Trasa nie jest bardzo trudna, ale po deszczu mogłaby już sprawiać kłopoty. Kierowany wprawną ręką Hilux podskakuje żwawo na wybojach, a ja zapierając się nogami i trzymając kurczowo aparat i laptopa, przez moment mogę poczuć się uczestnikiem słynnego "Berlin-Breslau". Po chwili mam też pamiątkę z przejażdżki - dużego guza na środku głowy. Ozdobiony wielkim pomnikiem Toporów, do którego wkrótce docieramy, musi być rajem dla miłośników militariów - pełno tu ruin, okopów i lejów - pamiątek z forsowania Nysy. Najwięksi szczęściarze podobno wciąż znajdują hełmy, strzępki mundurów oraz pociski. A pozostali tylko grzyby... Atmosfera jest jednak złowieszcza i nieprzyjemnie tu chyba przebywać samemu. Tym bardziej że w pobliżu znajduje się jeszcze grób kozaków z XIX wieku, którzy gnębili żołnierzy Napoleona. Nie ociągając się więc, wskakujemy do naszej Toyotyi czym prędzej ruszamy w drogą powrotną. Efekt - kolejny już guz na mojej głowie... Zmierzamy na północ w kierunku Żagania, korzystającz dróg asfaltowych, ale i wyszukując te leśne ścieżki, po których dozwolona jest jazda samochodem. Do zagubionej w sercu Puszczy Zgorzeleckiej osady Polana dostać się można wyłącznie gruntową drogą pożarową. Dla stroniących od ludzi off-roaderów to chyba wymarzone miejsce do zamieszkania. Na mapie nie brakuje leśnych dróg, na które jednak nie zawsze wolno zapuszczać się samochodem, tym bardziej że w rejonie tym aż roi się od ściśle chronionych obszarów Natura 2000. Wystarczy jednak zasięgnąć językau miejscowych leśników, a ci chętnie doradzą (jak dotąd nigdy nie spotkaliśmy się z ich niełaską), gdzie wolno, a gdzie nie można zjechać z asfaltu. W ten sposób, za radą przyjaznego leśnika z przytulnej wsi Klików, odkryliśmy kilkukilometrową trasę w terenie prowadzącą do Iłowy. Dobrym pomysłem jest jednak zabranie ze sobą na wycieczkę rowerów górskich, dzięki którym można dużo więcej pojeździć po lesie, nie strasząc przy tym zwierzyny - diesel Hiluksa nie należy do najgłośniejszych, a i tak natknęliśmy się jedynie na dwie sarny - skromną reprezentację licznie żyjącejw tym rejonie fauny. Przed Żaganiem na chwilę zatrzymujemy się przy rzecznym brodzie, obok którego zbudowano charakterystyczny drewniany most dla pieszych. Miejsce to co roku zbiera żniwo wśród rajdówek startujących w rajdzie Drezno-Wrocław. Zawodnicy często obierają tu błędny tor jazdy, zalewając silniki. "A wcale tu nie jest tak groźnie - mówi Albert - Wystarczyłoby zamontować w naszej Toyocie snorkel i na szosowych oponach bez kłopotu moglibyśmy przedostać się na drugą stronę".Parę kilometrów dalej czeka nas niezła gratka - fragment szosy, po której jedziemy, wyłożony jest kostką brukową, a w obie strony rozchodzą się... drogi czołgowe! W prawo nie wolno skręcać, ponieważ wjechalibyśmy na poligon wojskowy, ale w lewo odchodzi dopuszczona do normalnego ruchu kołowego... ulica Obwodowa, będąca stuprocentową, parokilometrową czołgówką. Po zakosztowaniu życia Szarika i spółki możemy odpocząć, zwiedzając zabytkowe centrum Żagania.Mnie najbardziej przypadł do gustu barokowy pałac, który obecnie pełni funkcję Żagańskiego Pałacu Kultury, a wcześniej gościł zastępy arystokratów. Teraz, zwłaszcza sobotami, przeżywa szturm młodych par, które przyjeżdżają do parku na sesje fotograficzne. Pałac zdobią maszkarony przedstawiające różne oblicza diabła. Legenda głosi, że pozbawiony weny rzeźbiarz poprosił czartao pomoc, a ten usłużnie pozował mu, prezentując swoje różne oblicza. Na koniec objawił mu sięw swej prawdziwej postaci, która tak przeraziła artystę, że spadłz rusztowania i wyzionął ducha. Od niedawna Żagań ma jeszcze jedną atrakcję - zrekonstruowany barak na terenie byłego obozu dla jeńców wojennych, gdzie obecnie znajduje się Muzeum Martyrologii Alianckich Jeńców Wojennych. Steve McQueen - gdyby żył - zapewne byłbym gościem honorowym uroczystego otwarcia, ponieważ to właśnie tutaj miała miejsce słynna próba uwolnienia się kilkudziesięciu lotników (częściowo udana), którą zobrazowano w filmie "Wielka ucieczka".
Bory dolnośląskie - Na tropie Wielkiej Ucieczki
Trasa ze Zgorzelca do Żagania to nasza propozycja dla tych, którzy chcieliby poczuć klimat rajdu Drezno-Wrocław. A także zobaczyć, skąd uciekał Steve McQueen