Taką sytuację już skądś znamy: zgromadzone w Budapeszcie załogi dowiedziały się dzień przed startem, że rajd – znów ze względu na zagrożenie terrorystyczne – nie pojedzie do Mali, a zakończy się w Maroku. Ponieważ nie odwołano imprezy a tylko zmieniono trasę, organizator nie przewidywał zwrotu wpisowego. Atmosfera zrobiła się nieprzyjemna i wiele ekip zrezygnowało z dalszej jazdy lub ruszyło do celu samodzielnie. A przypomnijmy, że to bardzo barwny rajd-przygoda. Tradycją było, że do Bamako (stolica Mali) jechały przedziwne pojazdy – autobusy, osobowe, dostawcze, prawdziwe staruszki.

Obok takich turystów liczących bardziej na rozrywkę podążała klasa sportowa, zainteresowana dobrymi wynikami. Tegoroczna edycja zapowiadała się ciekawie: Arkadiusz Pawełek (polski przedstawiciel) dwoił się i troił – zorganizowano nawet uroczysty polski start. Nic w tym dziwnego, bo do udziału w imprezie zgłosiło się ponad 20 załóg z naszego kraju, zaś ostatecznie wyruszyło 11 (w tym 4 w sportowej). Mogliśmy podziwiać ładnie przygotowane Toyoty i kompleksowo wyekwipowane Wranglery Unlimitedy.

Nad wszystkimi górowało potężne Iveco Daily (oczywiście 4x4). Arek sam podróżował bardzo leciwą, ale doskonale zachowaną Santaną. Jak się okazało, to on najdłużej zachował sprawne auto, często świadcząc pomoc innym. W Afryce wiele załóg pokonała rzeka. Zalane automatyczne skrzynie biegów oznaczały konieczność trudnego ściągania części oraz organizowania warsztatu do naprawy.

Organizatorzy zapewniają, że w przyszłym roku rajd będzie kontynuowany. Myślą o alternatywnych trasach – wybrzeżem Mauretanii, przez Algierię lub zupenie z drugiej strony Afryki – w Libii. Z pewnością tegoroczny kształt nie odpowiadał większości uczesników, którzy nie zakosztowali prawdziwych uroków pustyni i Afryki.