Po szczęśliwie zakończonej walce z trasą wdłuż BAM-u, zgodnie z planem jedziemy na odpoczynek do Mongoli. Granicę w Kyakhta przejeżdżamy bez zbędnego czekania. Do Ułan Bator mamy 380 km. Niestety, po przejechaniu 50 km słyszymy dziwny, skrzekliwy odgłos dochodzący z okolic skrzyni biegów. Nie
ryzykujemy, Szymek z Pawłem (Land Cruiser) biorą nas na hol. Po 4 godz. jazdy na sznurku oczy zaczynają fiksować. Około północy docieramy na miejsce – nocleg w hotelu, rano ruszamy do serwisu. Na szczęście jest tu diler Land Rovera. Spędziliśmy tam następne… 5 dni. Aby usprawnić auto, wymieniliśmy łożyska w skrzyni biegów i reduktorze, a „na wszelki wypadek” również w tylnym moście.
Korzystając z przymusowego postoju zwiedziliśmy Ułan Bator. Miasto okazuje się o wiele przyjemniejsze, niż wynikałoby z niektórych przewodników – pełno tu knajpek z rozmaitą kuchnią, znajdziemy też masę sklepów z pamiątkami i olbrzymi ruch na drogach. Mongołowie nie stosują się do sygnalizacji świetlnej – kto pierwszy na skrzyżowaniu ten pierwszy odjeżdża. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło – po naprawie zostaliśmy zaproszeni przez szefa serwisu na tradycyjne mongolskie wesele w jurtowisku. Nie wiedział, jak wytłumaczyć, która z dziesiątek wyjeżdżonych dróg prowadzi do jurtowiska. Zaproponowaliśmy więc, aby wziął jeden z naszych GPS i po dojechaniu przesłał pozycję, a my – korzystając z Ozi Explorera wyposażonego w rosyjskie mapy topograficzne – na pewno sobie poradzimy.
Tak by było, ale przesłał nie pozycję jurtowiska, a… miejsca gdzie znalazł zasięg telefonu. Po dotarciu na punkt pokręciliśmy się po okolicy szukając jurtowisk zaznaczonych na mapach, ale nic nie znaleźliśmy. Postanowiliśmy rozbić obóz przy budce telefonicznej i poczekać na ranek i kontakt z mongolskim przyjacielem.
Rzeczywiście, rano ruszył on w kierunku punktu, aby się z nami spotkać i zabrać na trzeci dzień uroczystości weselnych. Zostaliśmy tam niesamowicie miło powitani. Całe szczęście, że dostaliśmy wcześniej z Polski dokładne instrukcje co do mongolskich zwyczajów. Było więc m.in. wchodzenie do jurty tak, aby nie nadepnąć na próg, witanie się z podtrzymywaniem prawej ręki w łokciu, używanie tabakiery w specjalny sposób, dawanie prezentu oburącz.
Był ranek, a nas na dzień dobry poczęstowano kumysem w… litrowej misce, potem był tradycyjny napój alkoholowy robiony ze sfermentowanego kobylego jogurtu i mongolska wódka, którą się dostaje w srebrnych miskach o pojemności około 100 ml. Chciał nie chciał, dzień zaczęliśmy od sporej dawki alkoholu – gospodarzy przecież obrażać nie wolno. Po tych ceremoniach zrobiono pokaz dojenia kobyły. Nie jest to proste, potrzeba mężczyzny i kobiety. Pan łapie źrebaka, przyprowadza do klaczy i daje się mu troszkę pożywić, po czym źrebak jest odsuwany a w jego miejsce pojawiają się kobiece ręce a pod nimi wiadro.
Następnie oznajmiono nam, że musimy zostać na tradycyjnie przyrządzonego barana, po czym
przyprowadzono go za jurty i na naszych oczach wprawnie przerobiono żywe zwierzę na jedzenie.
Jednak największą niespodzianką i zaszczytem dla nas było to, że zostaliśmy obdarowani dwoma 6-miesięcznymi źrebakami. Przed następną wizytą w Mongolii musimy nauczyć się jeździć konno.
Nasza dalsza trasa prowadziła północną stroną kraju. Kiedy się dało staraliśmy się jechać na azymut, co zakończyło się to porządnym zakopaniem Land Cruisera na wydmach. Odwiedziliśmy najsłynniejsze miejsce Mongolii – Karakorum z zespołem świątyń postawionym na ruinach miasta. Następnym punktem była osada Khorgo (nieczynny wulkan) oraz jezioro otoczone lawą wulkaniczną.
Jadąc dalej na zachód doświadczyliśmy na własnej skórze jak nieprzewidywalny może być step. W ciągu 24 godzin temperatura spadła z 24o C do -12o C. Do tego wiatr wiał z prędkością około 80 km/h. Możliwość połączenia trzech kurtek – w kolejności: polar, softshell i sztormiak – może uratować przed zamarznięciem. Ubrania Campusa dają radę, a wyżej wymieniona konfiguracja idealnie spisuje się w czasie ekspedycji.
Kończąc wyjazd chcieliśmy trochę skrócić drogę i przejechać przez przejście graniczne będące bliżej. Tu jednak czekała niespodzianka. W Mongolii są tylko dwa przejścia międzynarodowe, więc chciał nie chciał musieliśmy pokonać kolejne pasmo górskie, aby opuścić Mongolię w Tashanta.Podziękowania dla sponsorów, bez których ekspedycja nie mogła by się odbyć: firmie Campus za naprawdę dobrą odzież, Sony za świetny i wytrzymały sprzęt foto-video, KRKA za zabezpieczenie medyczne, Almie za wyśmienite jedzenie, Koni za niezawodne amortyzatory