„Moli”, czyli Paweł Moliński, to człowiek-instytucja: organizator rajdów i wypraw turystycznych, zawodnik (a jeśli trzeba to nawet pilot), mechanik, konstruktor samochodów. Ślady jego off-roadowej egzystencji wypełniały każdy kąt gabinetu. Puchary z Mazurskich Wertepów, Pomeranii i Żelaznych, zdjęcia z wypraw na Ukrainę, wyskubany struś – nagroda za zwycięstwo nieodżałowanego rajdu Stręgielek (przywieziony na masce auta, żeby się nie połamał), wypłowiała kurtka z Dakaru 2007, na którym szefował serwisowi Alberta Gryszczuka, a przede wszystkim stosy większych i mniejszych map, roadbooków i kserówek.
„Moli” był właśnie w ferworze wytyczania trasy i załatwiania zezwoleń na maraton terenowy MT Rally o długości 2 tys. km. Dla off-roadera, który podejmuje się takich wyzwań, ułożenie niezbyt ciężkiej, ale za to atrakcyjnej pod względem turystycznym trasy dla zwykłego SUV-a, o co został przez nas poproszony, to zwykła bułka z masłem. W przeciągu godziny „Moli” przewertował kilkanaście map (w tym najcenniejsze – mapy nadleśnictw z oznaczonymi drogami do użytku publicznego), dla pewności obdzwonił znajomych leśników, przy okazji jeszcze napoił nas kawą, chwilę poplotkował, obejrzał Land Rovera i już staliśmy w drzwiach, wylewnie się żegnając. – Zobaczycie, wycieczka będzie pierwsza klasa! – mówił, wciskając nam do rąk szczegółowe mapy z wyrysowaną flamastrem drogą.
Nasza trasa prowadzi przez Puszcze Notecką i Drawską i ma 121 km, z czego aż 77 km wiedzie poza asfaltem. Czasem jest to droga gruntowa, czasem szutrówka, bywa, że nasze koła więzły w piasku lub turkotały po zniszczonej kostce brukowej. Dla Defendera 110 nie stanowiło to najmniejszego wyzwania; ani razu sytuacja nie zmusiła nas nawet do „zapięcia” reduktora. Dla zwykłego SUV-a bądź crossovera pokonanie trasy też nie powinno stanowić problemu. Czasem – zwłaszcza na bruku – warto zwiększyć ostrożność, bo uszkodzenie miski olejowej bądź przedniego zderzaka w środku lasu do przyjemności nie należy.
Nie mając okazji do wykorzystania off-roadowych możliwości Land Rovera, postanowiliśmy – jak przystało na zawodowych wagabundów – spróbować w nim pomieszkać, przyoszczędzając na hotelach. Od razu uspokajamy Czytelników – minimum higieny zapewniały stacje benzynowe (prysznic za 5 zł) oraz jeziora, których na naszej trasie akurat nie brakowało. Po złożeniu tylnej kanapy w aucie przybyło powierzchni sypialnej, ale – jak się okazało – tylko dla jednej osoby. I to takiej, która nie ma żadnych wymagań odnośnie komfortu. Aby zamienić Defendera w sypialnego wojażera, należałoby na stałe wymontować kanapę oraz boczne foteliki, a podłogę wymościć czymś miękkim. Albo zamontować na niej skrzynki transportowe, a dopiero na nich ułożyć materac. Albo – jeszcze lepiej – ulokować na dachu namiot, a przestrzeń bagażową samochodu w całości przeznaczyć na transport turystycznego ekwipunku. Albo… Alternatyw nie brakuje. Szkoda tylko, że to nie nasz Defender...
Zanim wyruszycie na trasę wyznaczoną przez nasz roadbook, odwiedźcie koniecznie Szamotuły, skąd pochodził renesansowy poeta i kompozytor zwany Wacławem z Szamotuł, a gdzie atrakcją jest udostępniony do zwiedzania Zamek Górków z XV w., obok którego wznosi się majestatyczna Baszta Halszki (opis w ramce). Szamotuły od równie starego Obrzycka dzieli 10 km asfaltem. Tutaj też warto zatrzymać się na chwilę, by zwiedzić barokowy kościół i przespacerować się po urokliwym ryneczku oraz okolicznych zaułkach. Startujemy z ulicy Wroneckiej w Obrzycku i już po przejechaniu kilkuset metrów opuszczamy asfalt, a jazdę kontynuujemy piaszczysto-gruntową drogą przez las.
Przez kolejne 8 km! Tego rodzaju atrakcji nie zabraknie na trasie. Trzymając się czerwonych znaków, docieramy do Wronek – miasta słynącego z fabryki sprzętu AGD oraz… więzienia. Kiedyś grał tu jeszcze pierwszoligowy zespół piłkarski (ze stadionem na nieco ponad 5 tysięcy miejsc), którego odwiedzały takie tuzy jak Atletico Madryt czy Hertha Berlin. W roku 2006 jednak klub dokonał fuzji z Lechem Poznań i odtąd gwiazdy piłki nożnej odwiedzają Wronki jedynie przy okazji zgrupowań polskiej reprezentacji. Parę kilometrów za Wronkami docieramy do jednej z największych atrakcji naszej wycieczki – przeprawy promowej przez Wartę. I to na dodatek zupełnie darmowej! Trzeba jedynie dobrze zaplanować podróż, aby nie trafić na przerwę w pracy promu. Panowie, którzy go obsługują, mają jedną z najspokojniejszych profesji na świecie – ruch niewielki, widoki przepiękne, błogość. No chyba że zostaną sterroryzowani przez uciekającego więźnia. W czasie naszej wizyty natrafiliśmy na strażników przeczesujących okolice w poszukiwaniu takiej zguby. Defender na warszawskich tablicach wyglądał bardzo podejrzanie.
Po drugiej stronie Warty rozpoczynamy off-roadową ucztę. Aż do miejscowości Pęckowo, przez następnych kilkanaście kilometrów, poruszamy się poza asfaltem, sycąc oczy widokami przepięknej Puszczy Noteckiej. Orientację ułatwiają nam duże znaki drogowe. „Moli” – jesteś wielki!
Po wizycie w Krzyżu Wielkopolskim, którego nazwa pochodzi od węzła kolejowego mającego swe korzenie jeszcze w XIX wieku, wjeżdżamy na Pojezierze Dobiegniewskie, gdzie znów na wiele kilometrów opuszczamy asfalt. Wizyta nad zagubionym w borze jeziorem Lubowo w okresie wakacyjnym musi być niezapomniana.Kolejnych kilkanaście kilometrów jazdy terenowej aplikujemy sobie na trasie z Mierzęcina, gdzie można zwiedzić odnowiony neogotycki kompleks pałacowy, aż do Starego Osieczna znanego z zatłoczonego w okresie wakacyjnym biwaku nad Drawą.
Ostatnim etapem naszej podróży jest przejazd przez Drawieński Park Narodowy. W Głusku, gdzie znajduje się siedziba nadleśnictwa, warto obejrzeć ponadstuletnią elektrownię wodną „Kamienna”. Dalej przez wiele kilometrów podróżujemy drogą brukową, a od Zatomia aż do Drawna czeka nas już prawdziwy off-road wzdłuż Drawy. Na szczęście dla nas – upewniliśmy się co do tego u miejscowych leśników – cała droga dopuszczona jest do ruchu kołowego. Pamiętajmy jednak, aby z niej nie zbaczać, bowiem znajdujemy się na granicy parku narodowego!
Podróż kończymy w Drawnie, gdzie w okresie wakacyjnym można wypożyczyć kajak, aby zakosztować spływu Drawą. Rzeka jest podobno przepiękna, a latem bywa na niej wręcz tłoczno. Dla początkujących kajakarzy może okazać się zbyt trudna.
Tym, którzy czują niedosyt, proponujemy dodatkowo wycieczkę objazdową po okolicy. W Bierzwniku można zwiedzić gotyckie opactwo pocysterskie, którego krużganki ozdobione są twarzami spoglądających złowrogo diabłów.
W Tucznie warto zobaczyć renesansowy Zamek Wedlów (tak, tak – tych od czekolady), w Dobiegniewie Muzeum Woldenburczyków na terenie oflagu z czasów II wojny światowej, a w Drezdenku Stare Miasto, barokowy pałac oraz pozostałości twierdzy z XVII wieku. „Moli” się nie mylił. Wycieczka była pierwsza klasa!