Jeśli wydaje nam się, że pokonanie 130 czy 150 km w ciągu jednego dnia to pestka, oznacza to, że nigdy nie jeździliśmy po górach. W trudnym terenie, gdzie wymagana jest duża uwaga, prędkość średnia znacząco spada. Nie bez wpływu na tempo jazdy pozostaje też przepiękna zazwyczaj okolica. Aparaty fotograficzne wręcz same rwą się do robienia zdjęć, przez co postoje co kilka czy kilkanaście kilometrów są wręcz nieuniknione.
Bardzo podobny scenariusz obowiązywał podczas drugiej tegorocznej ekspedycji – do Rumunii. Wiedząc o przeszkodach, jakie mogą tam czekać na uczestników, podnieśliśmy nieco wymagania wobec aut. Dlatego na wyprawę ruszyły m.in. Nissany Patrole, pikapy (Nissan Navara, Mitsubishi L200) i Jeepy.
Oczywiście nasza wycieczka to nie rajd przeprawowy – w większości były to seryjne auta, co najwyżej wzbogacone o osłony podwozia czy opony typu AT. Tydzień spędzony w górach wszyscy wspominali nie tylko jako ucieczkę od cywilizacji lub możliwość poczucia nietypowych klimatów (pomimo niewielkiej odległości od Polski), lecz również jako niezłą lekcję jazdy terenowej.
Na szczęście nie padało zbyt dużo przed wyjazdem (przeciwnie – dopisało nam słońce) i udało się w komplecie przejechać wszystkie zaplanowane szlaki. Rumunia to niezbyt duże państwo, o powierzchni około 1/3 mniejszej od Polski. Zamieszkiwane jest przez ponad 20 mln osób, przez co gęstość zaludnienia zbliżona jest do tej w naszym kraju.
Od 2007 r. Rumunia należy do Unii Europejskiej, ale nie wchodzi w skład strefy Schengen, dlatego na granicach czekają na nas normalne (choć pobieżne) kontrole dokumentów (dowód lub paszport). Bardzo łatwo pojechać tam samochodem, szczególnie że bez ograniczeń działa krajowe OC, zaś chyba żadne towarzystwo ubezpieczeniowe nie wprowadza ograniczeń na polisach AC.
Wycieczka rozpoczęła się pod koniec czerwca. Już na początku wyprawy kawalkada pojazdów ruszyła w góry Maramuresz. Jednym z punktów programu był Wesoły Cmentarz w Sapanta, który w 1999 r. został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Jechaliśmy też trasą, którą w 2008 r. pokonywali zawodnicy rajdu Dakar Series.
Oczywiście, tym razem czasu nikt nie mierzył, ale też nikt z ekipy nie próbował naśladować rajdowców. Tu też po raz pierwszyzamiast hotelu zaproponowaliśmy nocleg na biwaku. Również kolejny dzień spędzony w górach, w czasie którego pokonywać trzeba było wiele przeszkód terenowych, zakończył się biwakowaniem.
Żeby nie zamęczyć uczestników, następny dzień był chwilowym powrotem do cywilizacji, z odwiedzinami w jednym z najważniejszych miast Siedmiogrodu – Cluj Napoka. To gratka dla miłośników zwiedzania, jako że w Cluj nie brak zabytków, ciekawych budynków i innych miejsc. Tym razem nocleg wypadł w hoteliku.
Bardzo szybko zapragnęliśmy jednak powrotu do natury i folkloru, dlatego kolejny dzień to m.in. jazda malowniczym wąwozem i okazja do podziwiania 200-letnich chat krytych strzechą (ciągle zamieszkiwanych).
Były też odwiedziny w jaskiniach, których w tutejszych Karpatach nie brakuje. Jaskinia Lodowa oraz jaskinia Niedźwiedzia (w której naprawdę można oglądać szkielet zwierzęcia) to ciekawe punktu podczas następnych dni wycieczki. Kolejne noclegi na biwakach nikogo nie przeraziły.
W ten sposób zwiedziliśmy górskie pasmo Bihor, by dotrzeć do hotelu Drakuli (w końcu to Rumunia!) i zakończyć pełną przygód podróż po tym wspaniałym i ciągle jeszcze nie całkiem odkrytym kraju.