Po Islandii długo nic nie wydawało się nam wystarczająco bajkowe i ciekawe, aż do momentu, gdy wyczytaliśmy, że w Gruzji wino robi się od 8000 lat, a jeśli coś nie ma 500 lat, to nie jest traktowane jako zabytek. Do tego jeszcze góry Kaukaz do pokonania.
Najprostsza droga do Gruzji wiedzie przez Turcję (północne regiony Gruzji od strony Rosji to sporne terytoria Osetii oraz Abchazji), trudno więc było po drodze nie zajrzeć w kilka mniej lub bardziej dzikich miejsc i nie zatrzymać się w nich na chwilę. Tym sposobem wakacje podzieliły się na dwie części – gruzińską i turecką.
Na granicy gruzińskiej spore zaskoczenie. Wiedząc, że ani krajowa polisa OC, ani zielona karta w tym państwie nie obowiązują chcieliśmy wykupić OC graniczne, które w przypadku stłuczki lub kolizji zapewniłoby ochronę. Jednak wszelkiej maści służby mundurowe kolejno informowały nas, że nie ma czegoś takiego i samochody jeżdżą tu bez żadnego ubezpieczenia – „Jak się postukacie, to się dogadacie”. Trochę to ryzykowne, ale co zrobić…
W Gruzji buduje się coraz więcej dróg, ale właściciele terenówek wciąż znajdą tu sporo górskich szlaków, bezdroży i rzek, które można legalnie eksplorować. Prawda jest jednak taka, że Gruzini większość z nich pokonują swoimi wyładowanymi ponad granice możliwości osobówkami. To, że po drodze coś się urwie, czy popsuje nie ma znaczenia – robią to by żyć, a nie dla sportu.
Nie zwracają więc uwagi na zapierające dech w piesiach widoki – zalane słońcem zielone zbocza, groźne, pobielone śniegiem szczyty, kręte, wspinające się na kolejne przełęcze wzmacniane drewnianymi belami szutrowe drogi, czy szlaki wycięte w zboczach i ograniczone pionowymi ścianami skał z jednej strony, a przepaściami z drugiej. Co innego my turyści – spacerowe tempo jazdy, przystanek co kilka metrów, by nacieszyć oczy pejzażem i zrobić kolejne zdjęcie.
Mając Honkera – traperską chatę na czterech kołach – niejedną noc spędziliśmy nad brzegiem strumienia czy jeziora ciesząc się z obcowania z naturą. I chociaż miejsca na nocleg wybieraliśmy dzikie, to „żadne wilcy nas nie zjedli”, a największymi napotkanymi drapieżnikami okazały się polujące na owady jaszczurki.
Nie da się uciec od myśli, że duża część kraju wygląda jak skansen. Jego część stanowią poradzieckie budowle, zdewastowane tak, że chyba nawet sama Matuszka Rasija nie potrafiłaby odgadnąć ich pierwotnego przeznaczenia – w obliczu powszechnego ubóstwa to przygnębiający widok, ale na szczęście jest też czym nacieszyć oczy i ducha. Wiele doskonale zachowanych skalnych miast i obiektów sakralnych imponuje wyglądem i wiekiem.
Mieszkańcy zaś to wspaniali, życzliwi i kochający Polaków ludzie, którzy w wielu miejscach wypiekają niezmienionymi od lat metodami pyszny chleb, który można kupić świeżutki przy drodze.
tekst i foto Aleksandra Cebo i Jacek Pielgrzym, www.fotopodroze.art.pl