Współpraca reklamowaTestujemy na paliwach
Auto Świat > Wiadomości > Turystyka > Klub Pajero na Korsyce: powrót na piękną wyspę

Klub Pajero na Korsyce: powrót na piękną wyspę

Autor Robert Rybicki
Robert Rybicki

Z okien samochodu roztaczał się wspaniały widok – aż po horyzont ciągnęła się skalista, niedostępna kraina. Pierwsze promienie słońca spływały zza gór na okolicę. Nad Desert des Agriates wstawał dzień. Czterech śmiałków ruszyło na poszukiwanie – ich Święty Gral spoczywał na dnie… kałuży

Klub Pajero na Korsyce: powrót na piękną wyspęŹródło: Auto Świat

Polski wyjechaliśmy na początku września. Jazda poza sezonem ułatwia zwiedzanie i obniża koszty. Podróż przez kontynent okazała się ciekawym prologiem. Szczególnie przejazd górskimi odcinkami w okolicach Villach oraz przez włoskie Alpy, sprawił sporo frajdy. Noc spędziliśmy w Pizie.

W pobliżu Krzywej Wieży znajduje się popularny Camping Village Torre Pendente, gdzie rok temu zakończyła się klubowa wyprawa na Korsykę. Nad ranem byliśmy gotowi stawić czoła niezwykłej wyspie, zwanej przez starożytnych żeglarzy Kallisté. Było ciemno, gdy ruszaliśmy do Livorno. Ponure zabudowania portowe rozświetlały pomarańczowe i sinobiałe lampy. Gotowe do wjazdu na prom samochody przypominały uliczny korek. Każdy pojazd wjeżdżający na prom Corsica Ferries tradycyjnie przyozdobiono żółtą naklejką firmową. Na wskaźniku paliwa od dawna paliła się kontrolka rezerwy. We Włoszech nie tankowaliśmy z powodu wysokich cen. Po 4-godzinnym rejsie po Morzu Liguryjskim byliśmy w Bastii. Pogoda się poprawiła. Zatankowaliśmy do pełna i ruszyliśmy w głąb lądu.

Pierwszym celem było Calvi

Nadmorski kurort na północno-zachodnim krańcu wyspy. Po opuszczeniu głównej szosy droga z każdym kilometrem stawała się bardziej wymagająca. Górzysty szlak wiedzie wzdłuż linii kolejowej łączącej Ponte Leccia z Calvi. Przejeżdżaliśmy przez piękne, malownicze tereny, urwiska i doliny. Zniszczony, zapomniany trakt zwęża się do mniej niż 2 m. Zwalniamy, a po chwili samochody stają zatrzymane przez krowy, które pasą się przy drodze lub spokojnie po niej spacerują.

Łatwo dotarliśmy do miejsca, gdzie kończy się utwardzona droga. Kamienisty, ostry podjazd trzeba było pokonywać już na reduktorach. Nie jest stromo, jednak skalne podłoże zmniejsza przyczepność. Ścieżką wijącą się wzdłuż zbocza wjechaliśmy na grań i na jeden z wyższych szczytów w okolicy. Oczom ukazał się oszałamiający widok: nad nami kłębiły się chmury, a na północy rysował się wyraźny kontur wyspy oblany błękitem morza.

Burzowe obłoki gromadziły się na zachodzie, rzucając cienie na pasmo górskie. Skaliste zbocza, turnie, bladozielone pastwiska skąpane w promieniach słońca… Na tej wysokości panuje przenikliwy chłód, wiatr smagał nas po twarzach. Chwilę później zjeżdżaliśmy szutrowymi serpentynami do Speloncato, miasta zbudowanego na zboczu góry. Tamtejsze domy, wklejone w szczeliny i kamienne załomy wyglądają nieco surrealistycznie. Osada liczy około 200 rdzennych mieszkańców.

Auta przeszły pierwszy test terenowy

Popołudniem dotarliśmy na camping o wdzięcznej nazwie Dolce-Vita, który położony jest prawie na wybrzeżu. Drugi dzień na wyspie to zwiedzanie okolicy. Spacer skończyliśmy na piaskowo-kamienistej plaży, potem odpoczynek i kąpiel. Wzburzone morze pozwalało poskakać przez wysokie fale. Po południu z powrotem pojechaliśmy w góry, chcąc wjechać na wzgórza otaczające Calvi. Z początku łatwa trasa stawała się bardziej wymagająca. Strome i ciasne zakręty, twarde, skaliste podłoże zmuszały do uważnego wyznaczania toru jazdy. W dole widać osady i rolnicze uprawy. W drodze powrotnej zahaczyliśmy o Półwysep Revellata. Nad zatoką, nad którą położony jest kurort, góruje stara cytadela przerobiona na koszary Legii Cudzoziemskiej. Mieszkańcy Calvi uważają swoje miasto za miejsce narodzin Krzysztofa Kolumba – świadczy o tym tablica pamiątkowa i pomnik sławnego podróżnika.

Wina korsykańskie należą do jednej z dziewięciu apelacji

Na Korsyce powstało szereg stref odznaczających się specyficznym mikroklimatem. Jednego dnia zwiedziliśmy apelację AOC Corse-Calvi, mającą status gminnej. Ustanowiona w 1976 r. rozciąga się między L’Île Rousse, Calvi i uprawami na wybrzeżu a górskim łańcuchem Montegrosso, sięgającym ponad 2000 m n.p.m. Uprawia się tu około 300 ha winorośli. Odwiedziliśmy zaledwie kilka. Wiekowe miasteczka zawieszone na skalnych półkach i dzika przyroda nadawały bajkowy urok całej okolicy.

Światło przenikajace przez boki namiotu rankiem wydawało się zimne i nieprzyjazne. Kolejny dzień rozpoczęliśmy od zwinięcia obozowiska. Nie było to przyjemne – nocna ulewa dała się we znaki. Jednak w ciagu dnia rozpogodziło się na dobre – wreszcie poczuliśmy skwar Korsyki. Wzdłuż wybrzeża ruszyliśmy na wschód i po kilku godzinach byliśmy na skraju Desert des Agriates. Z tradycyjną pustynią ma niewiele wspólnego: zamist piaszczystych wydm i rozległych pustkowi – nagie skały. Mocne słońce nie zdołało wysuszyć głębokich kałuż. Seryjne auta łatwo pokonywały skaliste przeszkody, bez trudu radząc sobie z brodzeniem. Kolejne godziny spędziliśmy na mozolnym przejeździe przez pustynię, po czym skierowaliśmy się w okolicę Saint Florent. Tam znaleźliśmy sympatyczny camping obok portu.

Odpoczynek nad morzem to plan na kolejny dzień

Na plaży zalegała warstwa glonów wyschniętych na wiór. Dzieciaki wreszcie miały czas na zabawę. Kąpaliśmy się w ciepłym morzu, opalaliśmy. Po popołudniu spacerując brzegiem morza, trafiliśmy do Saint Florent. W nowoczesnej marinie cumują wspaniałe jachty i wielkie łodzie motorowe. Życie w mieście skupia się przy szerokim nadmorskim pasażu. Z zabytków warto było zobaczyć starówkę i górującą nad miastem cytadelę. Pierwszy raz mieliśmy okazję zjeść tradycyjne dania z owoców morza. W portowej knajpce solidarnie zamówiliśmy mule.

Następnego dnia wróciliśmy na pustynię Agriates. Wybraliśmy inną drogę, by dojechać na wybrzeże. Wąska ścieżka delikatnie pięła się w górę. Czasem spotykaliśmy inne terenówki. Po paru godzinach dotarliśmy na niewielką polanę porośniętą kaktusami. Wjechaliśmy na ostatnie wzgórze z widokiem na malowniczą zatoczkę – podziwialiśmy widoki i ostrożnie próbowaliśmy kolczastych owoców opuncji. Miąższ smakuje jak słodki ogórek. Zachodzące słońce bezlitośnie przynaglało do powrotu.

Zbyt dynamiczny wjazd w rozlewisko i pojawił się kolejny kłopot z tablicą rejestracyjną. Pospieszne poszukiwania tym razem nie przyniosły rezultatu. Podczas kolacji ustaliliśmy, że o świcie wrócimy w okrojonym składzie w to miejsce.

Ruszyliśmy rano, zaopatrzeni w sprzęt pionierski. Górskie serpentyny w dzień zmuszają kierowców do ostrożniej jazdy, w ciemnościach stanowią niebezpieczne wyzwanie. W szarości widać było ciemne plamy skał. Nagle słońce wynurzyło się zza szczytów, a jego promienie padły na górne partie wzgórza, rozpraszając cienie niskich skał i karłowatych roślin. Oczom ukazał się jeden z najwspanialszych wschodów słońca, jakie miałem okazje przeżyć. Chłodna i wilgotna ziemia zaczęły intensywnie parować. Weszliśmy do bajorka, szpadle poszły w ruch. Po chwili, ku radości wszystkich znaleźliśmy tablicę z rzeszowskimi numerami. Przy okazji też inną, chyba francuską.

Ostatnim etapem było Cap Corse

Na połwysep wjechaliśmy malowniczą szosą wzdłuż wybrzeża. Wąska droga, miejscami wykuta w skale, doczepiona do pionowych zboczy, łączy rybackie miasteczka. W XV w. genueńczycy zaczęli tworzyć tu system budowli strażniczych. Rozpalany na szczycie wieży ogień miał ostrzegać ludność przed piratami. Budowle stanowiły również schronienie dla mieszkańców. Obok okrągłych powstawały też czworokątne strażnice. Do wszystkich można się było dostać po wciąganej do wnętrza drabinie. Wieże miały magazyny żywności i cysterny na wodę. Jadąc na północ, dotarliśmy do Nonzy. Na „czarnej” plaży zrobiliśmy postój. Grafitowe kamyki nadają ciemną barwę linii brzegowej, woda morska nabiera granatowego koloru. Dotarliśmy do Santa Severa.

Kolejne przedpołudnie cieszyliśmy się słońcem i ciepłym morzem. Chcieliśmy jeszcze objechać przylądek Cap Corse. Wśród bujnej, śródziemnomorskiej roślinności wmijaliśmy bajkowe miasteczka i górskie wioski. Spokojne i wyludnione w ciagu dnia, a tętniące życiem wieczorami. Dotarliśmy na koniec półwyspu. Dalej jest tylko wysepka Giraglia. Wracając wjechaliśmy na wzgórze Col de la Serra (365 m) z Moulin Mattei. Młyn ten jest jednym z niewielu zabytkowych wiatraków na Korsyce. Niedawno go odrestaurowano.

Ostatni dzień to wycieczka do Bastii, na malowniczą starą przystań i do centrum z wąskimi uliczkami. Stąd wypływamy już do Polski.

Tekst Eugeniusz Łukasiak Zdjęcia Aleksandra i Eugeniusz Łukasiakowie

Robert Rybicki
Powiązane tematy:4x4
materiał promocyjny

Sprawdź nr VIN za darmo

Zanim kupisz auto, poznaj jego przeszłość i sprawdź, czy nie jest kradziony lub po wypadku

Numer VIN powinien mieć 17 znaków