Nierówna walka z górską ścieżką trwała już ponad godzinę. W samo południe, w ukropie słońca niestrudzenie przy pomocy rydla próbowaliśmy zniwelować twarde jak skała, kamieniste koleiny, które powstały po przejeździe ciężkiego sprzętu. W myślach błogosławiłem przezorność mego kuzyna Marcina, który jakimś cudem w ostatniej chwili przed wyjazdem z domu wrzucił do auta łopatę. Teraz odwrotu już nie było. Nasz dzielny Peugeot 4007 zjeżdżał w dół, poruszając się wąskim jarem. O zawróceniu czy powrocie pod górę nie było więc mowy. Gdy wydawało się, że najgorsze już za nami, a droga staje się równiejsza, koło wpadło w zdradliwą dziurę, a auto zawisło na wahaczu. Próby wydostania się z pułapki nic nie dały. Kilofa nie zwykliśmy zabierać ze sobą na wycieczki. Ogłosiliśmy więc kapitulację i ze spuszczoną głową podreptaliśmy do pobliskiego gospodarstwa, którego właściciel po namowach i przedstawieniu argumentów finansowych, zgodził się wybawić nas z opresji swym dziwacznym traktorem. Byliśmy uratowani!
Miesiąc później powróciliśmy w to miejsce w ramach ostatecznego objazdu trasy, którą prezentujemy w roadbooku. O lecie już powoli zapominaliśmy, zbliżała się jesień, co powodowało, że zmrok zapadał nadspodziewanie szybko. Spodziewając się najgorszego i zaciskając nerwowo dłonie na kierownicy, ponownie wjechaliśmy na feralny odcinek trasy. Jakież było nasze zdziwienie, gdy po paru minutach jazdy, obok drogi spostrzegliśmy zaparkowaną osobówkę! Ki diabeł? Jak oni tu ją wyciągnęli? Parę metrów dalej zaniemówiliśmy, kręcąc z niedowierzaniem głowami.
Nasza hipertrudna, megawypasiona, superekstremalna trasa została wyrównana walcem i przygotowana do położenia asfaltu! Jeszcze nigdy nie zdarzyło nam się złorzeczyć drogowcom za to, że wzięli się do roboty.Na szczęście na naszej trasie po Beskidzie Żywieckiem off-roadu nie brakuje. Proces asfaltowania gór biegnie jednak szybko, w odróżnieniu od procesu asfaltowania miast. Widocznie drogowcy lubią piękne widoki i wolą kłaść nowe jezdnie na połoninach, niż przejmować się miejskimi dziurami.
Bez względu na to, czy poruszaliśmy się po asfalcie, kamieniach czy szutrze, przyjemność z jazdy była ogromna. Przepiękne krajobrazy, zatopione we mgle górskie doliny i skąpane w promieniach słońca lasy to nagroda dla tych, którzy zdecydują się wybrać w podróż na Żywiecczyznę. Ludzie w poszukiwaniu ciszy i spokoju osiedlają się tu z dala od cywilizacji, budując przysiółki, a tym samym tworząc drogi dojazdowe, które do naszych wycieczek nadają się znakomicie. Nieco gorzej, gdy próbujemy ustalić ich status. Bardzo często zdarza się, że nawet kilometrowy fragment drogi należy po części do gminy, lasów państwowych i osób prywatnych, dlatego naszą trasę skonsultowaliśmy szczegółowo nie tylko w Nadleśnictwie Ujsoły, lecz także w Urzędach Gmin: Rajcza, Ujsoły i Milówka.
Na wycieczkę najlepiej wybrać się z samego rana. Wschód słońca nad Beskidem Żywieckim to widok niezapomniany, dlatego choć zostałem brutalnie wyrwany ze snu o 6 rano, szybko wybaczyłem ten grzech mojemu kuzynostwu. Dobra rada dla fotografów – świt to wyśmienita pora dla nastrojowych, romantycznych zdjęć. Warto więc nie zaspać i mieć sprzęt pod ręką.
Ruszamy ze ścisłego centrum Rajczy, które obecnie jest w przebudowie. Skrzyżowanie koło kościoła zastąpi rondo, co staraliśmy się już uwzględnić w naszym roadbooku. Po kilku kilometrach jazdy opuszczamy asfalt w Nickulinie i kamienistą ścieżką rozpoczynamy ostrą wspinaczkę, mijając po drodze Chatę na Zagroniu, w której obowiązkowo należy zrobić sobie przystanek (patrz ramka). Gdy osiągniemy szczyt górskiego grzbietu rozciągającego się między Kiczorą a Radykalnym Wierchem, oczom ukaże się widok, którego nie da się zapomnieć. Kierując się roadbookiem, wkrótce osiągamy przysiółek Zapolanka, który cieszy się opinią najpiękniej położonego w Beskidach. Warto się o tym przekonać! Jego mieszkańcom jest czego pozazdrościć – choćby przepięknej, wijącej się serpentynami drogi do Ujsołów, niedawno (niestety dla nas) wyasfaltowanej.
Ładne widoki czekają również przy wjeździe na Madejową Kiczorę (kratki 13-14) oraz za Przełęczą Kotelnica. Prawdziwa uczta dla oczu to jednak wspinaczka pod Rachowiec i off-roadowy przejazd w okolicach Zwardonia. Ten ostatni jest z pewnością gwoździem programu naszej wycieczki. Poczynając od kratki nr 25, jedziemy granicą Polski i Słowacji, a wokół nas roztaczają się międzynarodowe widoki. Po drodze mijamy studenckie (tanie!) schronisko Chatka Skalanka, w którym ewentualnie można przenocować (wcześniej wskazana jest jednak rezerwacja telefoniczna). Przez pewien czas poruszamy się czerwonym szlakiem, który wiedzie na Wielką Raczę. Tak daleko i wysoko jednak się nie wybieramy.
Górskim traktem docieramy do położonej na wysokości 760 m n.p.m. Przełęczy Graniczne, która w chwili obecnej jest prawdziwym fenomenem. Od polskiej strony dociera do niej tylko kamienista, pełna wybojów droga. Od strony słowackiej – całkiem przyzwoity asfalt. Podobno ma tu być kiedyś skrzyżowanie transgraniczne, ale kiedy naszym drogowcom uda się dogonić Słowaków – tego nie wiadomo.
Dalej, rozpoczynamy trudny i wymagający zjazd, opisany na początku tej opowieści. Byłoby znacznie ciekawiej, niestety już po 500 m droga staje się równiuteńka. Jak nas poinformowali robotnicy pracujący w tym miejscu, jak na razie nie ma planów dalszej budowy jezdni, która mogłaby nas połączyć ze Słowacją. Nie wiadomo, czy się cieszyć, czy się martwić.
To jeszcze nie koniec terenowej trasy. Kierując się roadbookiem powracamy w rejony Kiczory. Na kratce nr 30 wjeżdżamy na nową trasę, która zaprowadzi nas już z powrotem do Rajczy. Jej początek nie jest trudny, a za to bardzo przyjemny – równa, kamienista droga sprawi dużą frajdę zwłaszcza właścicielom SUV-ów. Schody… w dół zaczynają się jednak za osadą Polanka. W niektórych momentach jest bardzo wąsko, dlatego lepiej nie wybierać się tu Tuaregami czy Q7. Nasze 4007 dzielnie stawiło czoła wyzwaniu i dotarło do mety (prawie) bez rys.