Niedziela, 25 kwietnia, godz. 13.55, samolot schodzi do lądowania w Figari na Korsyce. Już w tym momencie urzeka nas niezwykły charakter wyspy – mnóstwo roślinności w przeróżnych odcieniach zieleni, piaskowe drogi wijące się wśród lasów i gór, morze, skały...
Na lotnisku spotykają się wszyscy uczestnicy rajdu wraz z oczekującą ekipą organizatorów z Toyoty. Ale nie czas na długie powitania. Od razu udajemy się do zaparkowanych nieopodal Land Cruiserów 150, zajmujemy miejsca i ruszamy… na obiad. Nad samym morzem, w przepięknym miejscu kosztujemy lokalnych specjałów:wyśmienitej zupy rybnej z grzankami, krabów z pieczonymi pomidorami. Na koniec czekoladowy deser z truskawkami i małe espresso. Żyć nie umierać! A to dopiero początek wyprawy.
Małym stateczkien wyruszamy w krótki rejs wzdłuż wybrzeża. Nie spodziewaliśmy się kolejnej uczty, a tu naszym oczom ukazuje się iście rajski krajobraz. Strome, niemal pionowe wapienne skały, wyrastające z turkusowego morza. Niektóre białe, zaostrzone złowrogo, inne łagodne, pokryte zielenią. Nagle kapitan, manewrując statkiem niczym małą łódką, wpływa wąską szczeliną do skalnej groty. Po chwili ciemności jesteśmy w wysokiej jaskini, skały przybierają jeszcze bardziej niezwykłe kształty i kolory: brunatne, a nawet czarne. A na samym szczycie widać jedynie czubki drzew i bezchmurne niebo.
Wzdłuż klifów, mijając lazurowe zatoczki docieramy do Bonifacio. Miasteczko wyrastające ze skał nad przepaścią robi imponujące wrażenie. Wydaję się, że zaraz runie do morza. Dobijamy do portu. Samochody już czekają. Widząc lśniące luksusowe terenówki, obawiamy się, że nie zasmakujemy off-roadu. Jednak obawy rozwiewają się już chwilę później. Po 10 km opuszczamy asfalt i wjeżdżamy w piaszczysto-kamienistą drogę kierowani bezbłędnym roadbookiem. Dodatkowo wspomaga nas nawigacja radząca sobie świetnie nawet z nieuczęszczanymi szlakami. Poruszamy się w kolumnie dookoła jeziora Figari. Błotniste fragmenty nie stanowią dla aut żadnego problemu, a kierowcom sprawiają sporo frajdy. Zdziwienie wzbudzają zardzewiałe wraki pozostawione przy drodze, a zachwyt – off-roadowe klasyki: stare Hiluxy, Defendery, Nivy czy Pandy 4x4. Dzień pełen wrażeń kończymy w Porto-Vecchio, gdzie w niewielkim hotelu udajemy się na zasłużony spoczynek.
Poniedziałkowy ranek zwiastuje piękną pogodę. Posileni tradycyjnym francuskim śniadaniem z obowiązkową dużą filiżanką kawy ruszamy w góry. Wspinamy się wyżej i wyżej krętymi szutrowymi drogami. Niemal z każdego miejsca rozciągają się wspaniałe widoki na imponujące szczyty górskie, których wysokość dochodzi do 2700 m n.p.m. Wierzchołki pokryte śniegiem, wszędzie mnóstwo zieleni, potoki spływające z gór, drzewa sterczące pionowo na stromych zboczach. Krótka przerwa na małą przekąskę i dalej w drogę. Zaglądamy do roadbooka.
Przed nami zaledwie 8-kilometrowy odcinek, a planowany czas jego pokonania – 3 godz. Niemożliwe! Wietrzymy podstęp. Po chwili wszystko staje się jasne. W żółwim tempie poruszamy się po kamienistej drodze. Nie wierzymy, że damy radę. Podobnie przecież wyglądają trudniejsze szlaki w polskich Tatrach. Włączamy system utrzymywania zadanej, niskiej prędkości (crawl control) i auta samodzielnie wspinają się po stromej drodze. My koncentrujemy się na kierowaniu. Piloci idący przed autami wskazują bezpieczny tor jazdy. Ich pomoc okazuje się niezbędna. Na trasie czyha sporo niespodzianek: głębokie doły, skały, mokre kamienie. Ale możliwości terenowe „150” przerastają oczekiwania.
Lunch jemy na górskiej polanie. Czy może być coś przyjemniejszego? Dalsza jazda nieco szybsza, przez góry docieramy do miasteczka Zonza. Tam po kolacji w kostarykańskiej karczmie przy tradycyjnych śpiewach i doskonałym winie, idziemy spać w hotelu.
We wtorek wyruszamy wczesnym rankiem. Trasa wiedzie górskimi serpentynami, które Land Cruiser pokonuje nadzwyczaj pewnie. Zapominamy jak poprzedniego dnia rewelacyjnie radził sobie w ciężkim terenie, by na chwilę poczuć się jak w luksusowej limuzynie. Ale nie na długo. Ku ogólnej uciesze roadbook znów wiedzie nas na bezdroża. Tym razem drogi bardziej błotniste, położone wśród górskich łąk. Obiad w przydrożnej oberży serwującej wyrabiane na miejscu wędliny, pieczone mięsa i brocciu – owczy ser, obowiązkowo podawany z figami.
I tu po raz pierwszy zaczyna padać. Przyjemny wiosenny deszcz szybko mija, ale dzięki niemu trasa staje się jeszcze ciekawsza. Podjazdy skalne są dużo trudniejsze, koła zaczynają się ślizgać, ale samochody wciąż sprawnie pną się w górę. Docieramy do rozległej doliny. Zewsząd otacza nas niezwykle malowniczy krajobraz. Dymiące góry, skalne rośliny i ciernie rosnące przy wąskiej drodze, tak bezlitosne dla lakieru. Znów świeci słońce. Przed nami strome podjazdy i zjazdy, górskie potoki, a każdy zakręt odkrywa nowe oblicze Korsyki. Rajd dobiega końca. Szeroką asfaltową szosą docieramy do Porticcio. Tam czeka nas pożegnalna kolacja, a następnego dnia o świcie powrotny samolot.
Spędziliśmy na Korsyce tylko trzy dni. Zwiedziliśmy jej niewielki fragment i od pierwszego wejrzenia zakochaliśmy się w różnorodnym krajobrazie i możliwościach off-roadowych wrażeń. Co kryje się dalej na północ?