Zgodnie z ideą pomysłodawcy rajdu – Piotra Kowala –  ma on być receptą na ponurą aurę i krótkie, smutne dni kończącej się zimy. Pasjonaci przyjechali na zlot z całymi rodzinami, widać było landki z całej Polski. Z Wieliczki (siedziba Land Serwisu) do Gołdapi jest ponad 600 km, mimo to doliczyć się można było chyba wszystkich modeli Land Rovera – od najstarszych i siermiężnych, jak Seria II  z 1961 r. należąca do Rafała Pliszki, po najnowsze luksusowe Range Rovery.

Były wojskowe Defendery, a nawet zbudowany na zamówienie Tomcat. To pierwszy samochód terenowy ze stajni Land Serwisu dostosowany do prowadzenia tylko rękoma – dla osoby niepełnosprawnej.

Wojtek Bodziony i Piotr Kowal traktowali rajd jak poligon doświadczalny przed serią imprez w tym roku. 286-konny, 5-litrowy potworek na mostach portalowych i jego doświadczona załoga nie mieli sobie równych. Dlatego Wojtek i Piotr zrezygnowali z rywalizacji na rzecz pomocy w terenie pozostałym zlotowiczom.

Mniej wyczynowe i całkiem seryjne auta i tak doskonale sobie radziły. Właściciele Land Roverów w terenie zdają się na swoje pojazdy. Wtedy, jak twierdzą nie ma przeszkody nie do pokonania, Landek sam wszystko przejedzie.

Włodek Babicz Socho, który zorganizował rajd, zadbał o ciekawe widoki i wymarzone do turystyki off-roadowej trasy. Przygotowano też odcinek w kamieniołomie, jednak większość uczestników, zapewne skuszonych wykwintną włoską kuchnią polową, wolała oglądać zmagania najodważniejszych. Przyszłoroczna edycja rajdu ma odbyć się w tej samej okolicy, bo Mazury Garbate to piękna i gościnna kraina.