Po wielekroć krytykowaliśmy patologiczny układ, który pozwalał policji na łatwe pompowanie statystyk wykrywalności przestępstw. Zatrzymując rowerzystę, który miał w sobie dwa piwa, policjant jednocześnie stwierdzał popełnienie przestępstwa, ustalał sprawcę i natychmiast dostarczał go wymiarowi sprawiedliwości. Trzy w jednym!

O ile za pierwszym razem sąd mógł (choć nie musiał) wydać wyrok w zawieszeniu, o tyle już za drugim razem nie miał wyjścia: delikwent trafiał do więzienia, przechodząc na utrzymanie skarbu państwa. Sytuacja zmieniła się zasadniczo: jazda na rowerze, niezależnie od tego, ile się wypiło, pozo- staje już tylko wykroczeniem, a nie przestępstwem. Jednocześnie przepisy pozostały surowe, zakaz jazdy po alkoholu utrzymano w mocy, a podpici kierowcy jednośladów są w o wiele gorszej sytuacji niż np. ich niemieccy koledzy. Gdy się dobrze zastanowić, zwycięstwo otrąbione przez różne stowarzyszenia rowerowe jest mocno przereklamowane!

Ścigany poziom alkoholu we krwi rowerzysty – tak samo jak w przypadku kierowcy auta – to 0,2 promila (np. w Niemczech – 1,6, w Szwajcarii – 0,5 promila). W zależności od warunków fizycznych cyklisty wystarczy wypić jedno, a najwyżej dwa piwa, by popaść w konflikt z prawem. Jeśli do tego dojdzie, rowerzysta może dostać mandat. Policja jednak (w zależności od regionu kraju zapowiadane jest różne podejście do tego tematu) odgraża się, że nie będzie folgować: tak jak w przypadku każdego innego wy- kroczenia, ma prawo nie wypisywać mandatu, tylko skierować sprawę do sądu. Na tym etapie winowajcy grozi grzywna do 5 tys. zł, ograniczenie wolności (np. prace społeczne) lub do 30 dni aresztu. To wyższe kary niż w Szwajcarii, słynącej z ostrego traktowania wykroczeń drogowych!

W wielu krajach rower służy właśnie m.in. do tego, by po umiarkowanej dawce alkoholu bezpiecznie wrócić do domu, rezygnując z jazdy autem. Przepisy są zwykle tak konstruowane, by, po pierwsze, wyraźnie odróżnić zagrożenie powodowane przez kierującego samochodem po pijaku od jazdy rowerem w podobnym stanie, a po drugie, zalegalizować wyższy poziom alkoholu we krwi cyklisty. To pierwsze się już w Polsce udało, to drugie – nie.

Mało kto pamięta, że do katalogu represji, jakie wciąż mogą spotkać cyklistów (a także pieszych!), należy dodać odpowiedzialność cywilną: spowodowałeś wypadek lub kolizję? Zapłacisz! Dopóki w Polsce dominuje histeryczne podejście do zawartości alkoholu w organizmie kierowcy (policja chętnie podsyca poczucie zagrożenia, choć lektura statystyk jednak je studzi), lepiej nie liczyć na to, że cykliści po piwie będą mieli prawo po- czuć się pewniej.

O ile bowiem od szkód spowodowanych na trzeźwo można się ubezpieczyć, o tyle w przypadku przekroczenia dozwolonego limitu alkoholu we krwi każdy ubezpieczyciel wymówi się od odpowiedzialności. Tak więc ryzyko związane z jazdą na rowerze po piwku znacząco zmalało, ale nie znikło.

"Materiał pochodzi z najnowszego numeru tygodnika Auto Świat dostępnego w najlepszych punktach sprzedaży"

Foto: Auto Świat