- Kilka dni temu proceder przerabiania nowych chińskich samochodów na używane, by łatwiej było wyeksportować je za granicę, szczegółowo opisał Reuters
- Auta te mają być masowo wysyłane do Rosji i różnych krajów azjatyckich
- Sprawdziliśmy: używane, ale nowe chińskie auta są już także w Polsce. Każdy może kupić sobie taki samochód – wyjaśniamy, skąd się biorą i gdzie je kupić
- Kupujący takie pojazdy mogą stać się ofiarami "bomby z opóźnionym zapłonem"
- To lokalne władze odpowiadają za masowy eksport nowych-używanych samochodów
- Po prostu dodatkowy kanał dystrybucji?
- Chińskie używki bez przebiegu, za to z chińską dopłatą także w Polsce
- Czy ten samochód jest nowy, czy raczej używany?
- A może coś ekstra – np. Denza Z9 GT?
- Zastanów się dobrze, co zrobisz z tym samochodem
Proceder rejestrowania samochodów tuż po tym, gdy zjeżdżają z taśmy produkcyjnej, a następnie wysyłane są za granicę jako "używane", trwa w Chinach co najmniej od 2019 r. – pisze agencja Reutera. W ten sposób firmy mogą łatwo zawyżać wyniki sprzedaży samochodów na rodzimym rynku. Dilerzy zarabiają nie tylko na standardowej marży pośrednika, lecz także na szczodrych rządowych dopłatach mających nakręcać boom na nowe samochody.
Z punktu widzenia krajów, do których trafiają nowe-używane chińskie samochody, którymi nigdy nikt nie jeździł, import pojazdów oferowanych po cenach niższych niż koszty ich produkcji niekoniecznie jest jednak świetnym interesem. W ten sposób chińscy eksporterzy niszczą zagraniczną konkurencję, a jednocześnie pozbywają się niechcianych samochodów, sprytnie obchodząc bariery mające chronić lokalne rynki i gwarantować chociażby zgodność z wymaganiami technicznymi. Zresztą sprzedaż nowych-używanych samochodów ma miejsce także w Chinach, dzięki czemu samochody mogą być tańsze. To znaczy sprzedaż nowego samochodu jako używany jest pretekstem, by sprzedać go taniej.
Tyle że ostatnio ta praktyka zaczęła budzić kontrowersje i konflikty nawet w Chinach. Proceder sprzedaży nowych-używanych samochodów skrytykował prezes chińskiego motoryzacyjnego giganta GWM (Great Wall Motor), a także rządowa gazeta "Dziennik ludowy" (People's Daily) – czyli potępił ją rząd chiński, twierdząc, że w ten sposób napędzana jest wojna cenowa niszcząca także chińskich producentów.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideoTo lokalne władze odpowiadają za masowy eksport nowych-używanych samochodów
Reuters dotarł do dokumentów, które dowodzą, że to lokalne władze co najmniej 20 regionów aktywnie wspierają eksport nowych-używanych chińskich samochodów. Wsparcie polega na maksymalnym uproszczeniu formalności, ułatwieniach w rejestracji pojazdów (w wielu regionach Chin rejestracja nowych samochodów spalinowych napotyka na istotne ograniczenia), inwestycjach w infrastrukturę do przechowywania i transportu samochodów za granicę.
Jeśli chodzi o chińskich producentów, to dla nich w warunkach zażartej wojny konkurencyjnej sprzedaż samochodów na eksport jako używane jest na rękę, a nawet w niektórych wypadkach jest warunkiem przetrwania. Dzięki temu można raportować samochody jako sprzedane od razu po ich wyprodukowaniu. Można się ich pozbyć – choćby i bez zysku – i uzyskać w ten sposób zadowalające dane sprzedażowe.
Znakomicie rosną też wskaźniki ekonomiczne: ten sam samochód sprzedawany jest dwa razy. A mówimy nawet o setkach tysięcy nowych-używanych samochodów sprzedawanych rocznie w ramach jednej prowincji.
Po prostu dodatkowy kanał dystrybucji?
Jedni przedstawiciele chińskiego przemysłu motoryzacyjnego chwalą ten sposób pozbywania się nadmiaru aut, twierdząc, że to po prostu dodatkowy kanał sprzedaży, pozwalający też zadomowić się na rynkach, gdzie jeszcze chińskie marki nie mają swoich przedstawicielstw.
Niektórzy uważają jednak, że ta praktyka prowadzi do zniszczenia reputacji chińskich marek za granicą. I prowokuje pytania napływające z zagranicy o dotowanie importu samochodów, co próbuje zwalczać m.in. Unia Europejska.
Chińskie używki bez przebiegu, za to z chińską dopłatą także w Polsce
Ale wróćmy z Chin do Europy, do Polski. Te używane, ale nowe samochody już u nas są. Wystarczy wejść na Otomoto, wybrać sobie jakiś model chińskiego auta, zawęzić wyniki wyszukiwania do pojazdów z 2024 roku lub młodszych i przeglądać oferty od najtańszych.
Podoba ci się, dajmy na to, elektryczny BYD Dolphin? Proszę bardzo – taki samochód z 2024 r. z przebiegiem 93 km, ale już od drugiego właściciela, możesz mieć za 105 tys. zł, a może i trochę taniej – w każdym razie sporo taniej niż gdybyś chciał go kupić w oficjalnym kanale dystrybucji. Możesz zapłacić gotówką, kryptowalutą albo skorzystać z finansowania. – Auto jest bez gwarancji – zastrzega sprzedawca. Bez gwarancji, bo jest to sprzedaż komisowa pojazdu pochodzącego z prywatnego importu. Trzeba we własnym zakresie dowiedzieć się, w jakim zakresie i na jakich warunkach możliwe jest serwisowanie tego samochodu w Polsce.
Inny sprzedawca oferujący ten model w nieco wyższej wersji za 108 tys. zł w ogóle się nie kryje i pisze, że samochód jest nowy, tylko zarejestrowany w Chinach w celu eksportu do Polski. To – moim zdaniem – dość odważne.
Firm importujących nowe-używane chińskie samochody wszelkich marek jest coraz więcej, zwłaszcza biorą się za to firmy dotychczas sprowadzające samochody z USA czy Japonii. U takiego importera możesz zamówić zarówno indywidualnie sprowadzony model, który jest dostępny w oficjalnej sieci dilerskiej w Polsce, jak i taki, którego nie ma jeszcze w w naszym kraju albo w ogóle czy też w najbliższym czasie nie będzie. Importerzy ogłaszają się zarówno na Otomoto, jak i na własnych stronach czy też profilach w mediach społecznościowych.
Czy ten samochód jest nowy, czy raczej używany?
Tego z ogłoszenia się nie dowiesz, bo importerzy, mają różne strategie – niektórzy sami mają uzasadnione wątpliwości, czy działają zgodnie z prawem. Otóż jedni oferują samochód używany, wpisując do ogłoszenia, że ma on np. 6000 km przebiegu (to formalna granica pomiędzy autem nowym i używanym), ale dają możliwość wyboru koloru, wersji itp. Wprost mówią, że sprowadzają samochód używany. "Używany jak nowy". Inni piszą, że sprzedają nowe samochody (np. podają przebieg 18 km) i znów: wybierz sobie kolor, wersję –sprowadzimy. Szczegółów dowiesz się, gdy zadzwonisz. Kto chce kupić, ten da sobie wytłumaczyć, że nowe auto może, a nawet musi być formalnie używane. Ale przecież będzie nowe – chodzi tylko o to, aby do maksimum uprościć procedury. A te w przypadku samochodów używanych są o wiele, wiele prostsze.
A może coś ekstra – np. Denza Z9 GT?
Tej chińskiej marki należącej do koncernu BYD nie ma jeszcze w Polsce, ale już można kupić jej flagowy model Z9 GT. Co najmniej kilku prywatnych importerów oferuje sprowadzenie tego modelu. To potężny samochód o długości ponad 5,2 m, który może być wyposażony w napęd elektryczny lub hybrydowy. Jeśli chodzi o hybrydę Plug-in, to ma ona moc ok. 1000 KM (około, bo wszystko zależy, jak liczyć), sensowny zasięg na prądzie, absurdalnie bogate wyposażenie, może mieć pneumatyczne zawieszenie. To samochód, które w zamyśle producenta ma konkurować z takimi samochodami jak Mercedes klasy S czy BMW 7, ale – przynajmniej w ofercie prywatnych importerów – jest on jakieś trzy razy tańszy. W ogłoszeniach zaczynają się te auta od 200 tys. zł, no ale to są "wabiki". W rozmowie bezpośredniej importer tłumaczy, że najwyższa wersja "ze wszystkim" wyjdzie jakieś 290 tys. zł dla osoby prywatnej i 350 tys. zł dla firmy (w przypadku firmy, "niestety", trzeba zapłacić VAT). "Formalnie jest używany, w praktyce nowy" – kusi sprzedawca. A co do gwarancji to... "Jeszcze nie wiemy, jak BYD do tego podejdzie, ale pewnie nie obejmie tych aut gwarancją. W takim wypadku my dajemy własną gwarancję na trzy lata".
Niestety, firma BYD z tym importem nie ma nic wspólnego, w Chinach wszelkie formalności pomagają polskim importerom ogarnąć lokalni dilerzy. Urzędy nie przeszkadzają, a nawet są bardzo pomocne. Skąd "niestety"? Otóż każdy samochód prędzej czy później się zepsuje.
Zastanów się dobrze, co zrobisz z tym samochodem
W przypadku popularnych, a przynajmniej obecnych w Polsce modeli chińskich samochodów problem jest połowiczny. Jakiś jest, bo nie masz pewności, że specyfikacja jest zgodna z samochodami oficjalnie sprowadzanymi do Polski, niekoniecznie możesz liczyć na polskojęzyczny interfejs użytkownika, możesz napotkać na niespodziewane problemy serwisowe, w których Polski oficjalny Importer wcale nie musi ci pomóc. Przede wszystkim: nie masz gwarancji na nowy samochód, którą dostajesz, biorąc auto z oficjalnej sieci dilerskiej.
Problem jest zdecydowanie większy, jeśli decydujesz się na samochód czy też na markę, która jest w Polsce nieobecna. Serwisowanie takiego samochodu będzie drogą przez mękę, a niegroźna z pozoru stłuczka może sprawić, że samochód wrośnie w ziemię. Oczywiście z coraz liczniejszych fanpejdźów chińskich samochodów na Facebooku dowiesz się, że one nigdy się nie psują, ale jeśli poszperasz na forach prawdziwych użytkowników, przekonasz się, że obsługa gwarancyjna jest bardzo, bardzo potrzebna. Co do gwarancji dawanej przez prywatnego importera, to cóż... bardzo miło, że ją oferuje, ale przecież nie będzie miał na stanie części – no bo skąd? Wszystko, każda śrubka musi przypłynąć z Chin na zamówienie.
W tym kontekście obawy przedstawicieli chińskiego przemysłu motoryzacyjnego o dobre imię chińskich marek, których produkcja masowo wysyłana jest w świat w charakterze fałszywych "używek", jest jak najbardziej uzasadniona. Paru niezadowolonych użytkowników może zrujnować reputację marki, zanim ona się jeszcze oficjalnie pojawi na rynku.
Tymczasem najbardziej poszkodowani mogą być użytkownicy chińskich samochodów sprowadzonych prywatnie, którzy najpierw przekonują się, że używanie samochodu, do którego nie ma części, jest sporym wyzwaniem, a następnie dowiadują się, że odsprzedaż okazyjnie kupionego pojazdu w sensownej cenie nie jest możliwa.