- Policja interweniowała na jednym z parkingów w Łodzi po zgłoszeniu o kierowcy, który uszkodził kilka samochodów
- 40-letni kierowca został skuty kajdankami, dopiero później policjanci potwierdzieli, że mężczyzna nie był pijany
- Żona kierowcy zarzuca policji zbyt brutalne podejście do kierowcy, wskazując na obrażenia jej męża
- Dużo czytania, a mało czasu? Sprawdź skrót artykułu
Na początku listopada br. na parkingu przy jednym z łódzkich centrów handlowych miało miejsce niecodzienne zdarzenie. Kierowca osobowego opla uderzył w kilka zaparkowanych aut. To wzbudziło podejrzenia, że może być nietrzeźwy. Zapewne dlatego policjanci przybyli na miejsce już kilka minut po zgłoszeniu.
Poznaj kontekst z AI
Policjanci użyli wobec kierowcy przymusu bezpośredniego. Czy to było konieczne?
Przebieg zdarzenia w rozmowie z TVN24 potwierdziła aspirant Kamila Sowińska, rzeczniczka Komendy Miejskiej Policji w Łodzi. Z przekazanej przez nią informacji wynika, że policjanci po przybyciu na miejsca zastali mężczyznę w samochodzie, którego drzwi znajdowały się blisko uszkodzonych pojazdów.
Funkcjonariusze wydali polecenie opuszczenia auta. Ponieważ jednak drzwi od strony kierowcy były zbyt blisko innego pojazdu, kierowca nie był w stanie tego zrobić. Policjanci nakazali, aby wyszedł przez drzwi od strony pasażera, ale kierowca odpowiedział, że nie może wysiąść. Wtedy mundurowi wyciągnęli 40-latka z samochodu i użyli wobec niego przymusu bezpośredniego. Zdaniem rzeczniczki policjanci nie zachowywali się brutalnie, ale faktycznie założyli kierowcy kajdanki, aby ograniczyć możliwość ucieczki.
Jaki był wynik badania alkomatem u sprawcy zdarzenia?
Chwilę później patrol próbował ustalić, czy zatrzymany kierowca pił alkohol. 40-latek stwierdził, że nie, natomiast powiedział, że źle się czuje. Badanie alkomatem potwierdziło, że sprawca kolizji jest trzeźwy, w związku z czym zdjęto mu kajdanki i wezwano na miejsce ratowników medycznych, który już po przyjeździe stwierdził, że "to może być udar". W związku z tym kierowca został zabrany do szpitala.
Jeden z przyjaciół kierowcy, który trafił do szpitala, zaapelował w mediach społecznościowych do świadków zdarzenia, aby ci przesyłali nagrania i zdjęcia z interwencji prowadzonej przez policję. W swoim wpisie podkreślił, że funkcjonariusze siłą wyciągnęli kierowcę z opla i rzucili na ziemię, błędnie interpretując brak reakcji ze strony 40-latka jako skutek picia alkoholu. W rzeczywistości sprawca zdarzenia miał sparaliżowaną lewą stronę ciała i nie był w stanie reagować na wydawane polecenia. Interwencja policjantów miała spowodować dodatkowe obrażenia.
- Przeczytaj także: Interwencja w Bydgoszczy zakończona śmiercią. Policja tłumaczy, jak do tego doszło
Apel w internecie o pomoc w wyjaśnieniu sprawy. Co pokazało nagranie?
Serwis TVN24 dotarł do żony mężczyzny, który doznał udaru i ta potwierdziła, że dzięki apelowi przyjaciela dostała nie tylko zdjęcia, lecz także nagranie, na którym widać część interwencji policji. Kobieta zarzuca policjantom, że ci skuli kajdankami półprzytomną osobę. Co więcej, na nagraniu widać, że funkcjonariusze przygniatali jej męża do asfaltu, a później, gdy nie mógł iść, "wlekli go do radiowozu". Jej zdaniem, gdy 40-latek powiedział wprost, że nie może wysiąść z auta, mogli zbadać go alkomatem już w samochodzie.
Żona 40-latka potwierdziła, że gdy widziała męża w szpitalu, ten miał "przerysowaną twarz", a na ramieniu miał ślady po interwencji. Dziennikarz, który widział to nagranie, potwierdził, że jeden z policjantów "rzeczywiście przyciskał 40-latka leżącego twarzą do ziemi, drugi zakładał mu kajdanki". Po podniesieniu mężczyzna nie mógł normalnie iść, bo miał bezwładną nogę.
W ocenie policji była to "normalna interwencja"
W związku z wpisami, które pojawiły się w internecie, łódzki komendant policji zlecił przeprowadzenie czynności wyjaśniających. Asp. Sowińska potwierdziła, że policjanci mieli na sobie kamerki nasobne, zabezpieczono również monitoring z pobliskiego centrum handlowego. W ocenie rzeczniczki "generalnie była to normalna interwencja".
Odmiennego zdania jest żona mężczyzny, który trafił do szpitala. Kobieta nie wyklucza złożenia oficjalnego zawiadomienia do prokuratury oraz zgłoszenia sprawy do komendy wojewódzkiej policji. Żona 40-latka zwróciła również uwagę na fakt, że pogotowie ratunkowe przyjechało na miejsce zdarzenia dopiero po 50 minutach, a jak wiadomo, w przypadku udaru ważna jest każda minuta.
- Przeczytaj także: Pokazali, co zrobił taksówkarzowi. Chwilę później doszło do dramatu