Symbolem współczesnej ekomotoryzacji jest Toyota Prius. To właściwie pierwszy hybrydowy pojazd, który trafił do wielkoseryjnej produkcji. Pierwszy, który za sprawą świetnie prowadzonych kampanii reklamowych przekonał do siebie gwiazdy filmowe i tuzów biznesu. Głównie w Kalifornii, ale to wystarczyło, by do Priusa począwszy od 1997 roku przysiadły się ponad trzy miliony ludzi na całym świecie. Tych, którzy postanowili zamanifestować swoje przywiązanie do idei ograniczenia emisji dwutlenku węgla. I nikt nie przejmuje się, że Prius jest drogi, a oferuje kiepskie osiągi i przeciętny komfort. Mimo to często wybierany jest zamiast luksusowych Mercedesów lub BMW z ich paliwożernymi silnikami.

Limuzyny z prądem

Dziś, by manifestować własne, "zielone" poglądy albo podkreślić proekologiczny wizerunek firmy, nie trzeba już koniecznie sięgać do oferty Toyoty lub należącej do niej luksusowej marki Lexus. Samochody hybrydowe, spalinowo-elektryczne, produkują dziś m.in. BMW, Mercedes, Peugeot, Volkswagen... Wkrótce dołączą do nich kolejni producenci, w tym choćby Citroen i Volvo. Zapewne w ciągu kilku najbliższych lat nie będzie już marki, która w swojej ofercie nie miałaby choć jednego modelu hybrydowego.

Nie da się jednak zaprzeczyć, że pionierem ekskluzywnej ekomotoryzacji jest Lexus. To ta firma jako pierwsza wprowadziła hybrydowego SUV-a. W najnowszej wersji nazwanej RX 450h można go kupić i dziś. Auto ma zespół napędowy o łącznej mocy 299 KM i napęd na obie osie. Z tym, że przednie koła napędza silnik spalinowy wspomagany elektrycznym, tylne zaś - dodatkowy motor na prąd. To niedrogie rozwiązanie, ale w terenie nie zawsze jest wystarczająco skuteczne. Krótko mówiąc, akurat tą "terenówką" lepiej nie zapuszczać się na prawdziwe bezdroża.

Lexus ma swojej ofercie jeszcze kilka innych spalinowo-elektrycznych modeli, bezkompromisowych pod względem luksusu i osiągów. To nowy, zaprezentowany pod koniec minionego roku, GS 450h z mocnym V6 i wspomagającym go motorem na prąd. W sumie auto daje do dyspozycji kierowcy 338 KM i dobre, dopasowane do europejskich gustów podwozie. Jeszcze większy, droższy i siłą rzeczy bardziej komfortowy jest LS 600h - to 445-konna, hybrydowa limuzyna, która ma rywalizować z najdroższymi modelami niemieckiej "wielkiej trójki", czyli z Audi, BMW i Mercedesem.

Dwóch ostatnich z w wymienionych producentów ma zresztą w swojej ofercie hybrydowe limuzyny z najwyższej półki. To BMW serii 7 ActiveHybrid i Mercedes S 400 Hybrid. Prowadząc je - choć pewnie zwykle podróżuje się w nich z tyłu - właściwie nie czuje się, że to auta o tym szczególnym rodzaju napędu. W odróżnieniu od Lexusów wyposażonych w bezstopniową skrzynię biegów - czego przejawem jest hałaśliwe wchodzenie silnika na wysokie obroty podczas przyspieszania - w BMW i Mercedesie stosowana jest tradycyjna, automatyczna przekładnia. Wszystko wygląda więc tak, jak w każdym innym samochodzie: zmieniają się biegi, a silnik stopniowo zwiększa obroty wraz z rosnącą prędkością. Motor elektryczny służy tu jako uzupełnienie: dodając siły napędowej, gdy to potrzebne. W konsekwencji fakt, że to hybryda dostrzega się jedynie spoglądając na zużycie paliwa: w mieście faktycznie niewielkie, oczywiście biorąc pod uwagę osiągi, które w przypadku luksusowych BMW i Mercedesa są wręcz doskonałe. W podobny sposób będą zresztą przygotowanej kolejne modele spod znaku srebrnej gwiazdy. Jak zapowiadają szefowie koncernu Daimler, do 2015 roku wszystkie modele Mercedesa będą dostępne w wersji hybrydowej.

Hybrydowa ofensywa

Sięgając po samochody spalinowo-elektryczne można też zainteresować się nieco tańszymi modelami, w których producenci zastosowali ciekawe rozwiązania. Przykładem może być koncern PSA Peugeot-Citroen, który opracował hybrydowy napęd z silnikiem diesla i wspomagającym go motorem na prąd. Sprzedawany już crossover, Peugeot 3008 Hybrid4, ma przednie koła napędzane dość mocnym turbodieslem, tylne zaś - podobnie jak Lexus RX 450h - motorem elektrycznym. W ten sposób powstało "zielone" 4 x 4. Wkrótce ten sam zespół napędowy będzie użyty w kolejnych modelach Citroena i Peugeota, nieco bardziej luksusowych niż 3008. Jeszcze w pierwszym kwartale tego roku trafią do sprzedaży stylowy i niezwykle komfortowy Citroen DS5 oraz Peugeot 508 RXH, który z racji napędu na cztery koła ma uchodzić za lekko uterenowioną wersję bardzo udanego modelu klasy średniej.

Do grona producentów nowatorskich hybryd wkrótce dołączy też Volvo, znajdujące się w rękach chińskiego koncernu Geely Automobile. Szwedzka marka ma już gotowe prototypy hybrydowego V60 oraz szczególną wersję SUV-a XC60. Ten ostatni nie tylko ma spalinowo-elektryczny napęd, ale także baterie o zwiększonej pojemności i układ pozwalający ładować je z gniazdka elektrycznego. Dzięki temu na krótkich dystansach auto może w ogóle nie uruchamiać silnika spalinowego. Rzecz jasna korzystanie z energii elektrycznej, mimo że ta również drożeje, jest dużo tańsze niż tankowanie oleju napędowego lub benzyny.

Właśnie dlatego sporą szansę na rynkowy sukces mają samochody takie, jak ostatnio pokazany duet Opel Ampera i Chevrolet Volt. To bliźniaki stworzone przez koncern General Motors. Właściwie są to auta elektryczne, bo tylko takie silniki napędzają przednie koła obu modeli. Dzięki temu i Ampera, i Volt mogą jeździć niesamowicie cicho. Dzieje się tak tylko do momentu, gdy skończy się prąd w akumulatorach, co zwykle następuje po kilkudziesięciu kilometrach. Dopiero wtedy włącza się silnik spalinowy. Tyle, że - inaczej jak w hybrydach - nie napędza on kół, lecz służy jedynie jako agregat prądotwórczy. W sumie, działanie tego napędu jest podobne, jak nowoczesnych spalinowych lokomotywach. Tyle, że w o wiele mniejszej skali, bo tu do pociągnięcia jest nie kilkaset ton, lecz - wraz z pasażerami i bagażem - niespełna dwie tony. Właśnie takie auta zdają się mieć największy sens: w mieście zwykle wystarczą jedynie akumulatory, a gdy trzeba wyjechać dalej - zawsze w odwodzie czeka efektywny (a więc oszczędny) silnik na benzynę.

Ograniczone możliwości

Oczywiście jeśli ktoś woli mieć w garażu dwa samochody albo jeździ wyłącznie na krótkich dystansach, może zdecydować się na pojazd całkowicie elektryczny. Takich aut jest coraz więcej, choć zwykle - ze względu na koszty produkcji - cena ich zakupu jest wręcz absurdalnie wysoka. Do grona takich pojazdów należą trojaczki: Citroen C-Zero, Peugeot iOn oraz Mitsubishi iMiEV. Jest to dokładnie ta sama konstrukcja, która różni się - zresztą nieznacznie - opakowaniem.

Kłopot w tym, że to malutkie, czterodrzwiowe autko dla czterech osób kosztuje niemal 150 tys. zł, a parametrami technicznymi nie zachwyca. Prędkość maksymalna to 130 km/h, a zasięg po pełnym naładowaniu baterii - nie więcej niż 100 kilometrów. W praktyce znacznie mniej, bo przecież czasem jest zimno, innym razem jedzie się pod górkę lub pod wiatr, a niekiedy miło jest włączyć klimatyzację oraz radio. Wszystko to zwiększa pobór energii i w konsekwencji zmniejsza zasięg.

Podobny problem jest z pierwszym elektrycznym autkiem za w miarę rozsądne pieniądze. Elektryczny Smart ED ma kosztować w Polsce około 60 tys. zł - podobnie jak nieźle wyposażone auto kompaktowe - i dodatkowo 300 zł miesięcznie za wynajem akumulatorów. Według producenta ma być w stanie przejechać nawet 140 km po naładowaniu "pod korek". To ostatnie trwa, ze zwykłego gniazdka, około ośmiu godzin. Teoretycznie można więc Smartem ED pojechać z Warszawy do Radomia, przenocować i wrócić.

Z wycieczką do Radomia bez noclegu poradziłby sobie pierwszy kompaktowy model na prąd - Nissan Leaf. Ma zasięg 175 km, ale testy wykazały, że dzięki spokojnej jeździe z optymalną prędkością, w dość ciepły i bezwietrzny dzień, można przejechać nawet 200 km. To już coś. Potem jednak Nissana trzeba podłączyć do gniazdka na około osiem godzin. Szkoda tylko, że kłopoty z produkcją oraz niemały popyt na całym świecie sprawiają, że w Europie Leafa właściwie nie da się kupić.

Widać jednak, że koncerny motoryzacyjne zwietrzyły niszę i wydają spore pieniądze na opracowanie elektrycznych samochodów. Wkrótce nowe modele, w tym dostawczego Kangoo i limuzynę Fluence, zacznie sprzedawać Renault, a niedługo później dołączą Audi, BMW, Mercedes, Honda, Skoda, Toyota… Prototypy już jeżdżą, a parametry baterii stale się poprawiają. Już teraz jednak ich eksploatacja w mieście jest zdecydowanie tańsza niż samochodów z silnikami spalinowymi. Czy także czystsza? Cóż, w kraju elektrowni węglowych nie jest to już aż tak oczywiste…

Wodór zamiast ropy

Hybrydy spalinowo-elektryczne to teraźniejszość, ale ten napęd nie rozwiązuje problemu zapotrzebowania na drogą ropę naftową. Wszak to nadal pojazdy, których podstawą jest silnik spalinowy. Z kolei auta elektryczne na pewno jeszcze długo pozostaną środkiem transportu, który sprawdzi się jedynie w mieście. Rozwiązaniem problemu z zasięgiem może być alternatywny sposób na dostarczenie energii. To ogniwa paliwowe, które przekształcają wodór w wodę, ciepło i prąd, który z kolei napędza silnik elektryczny. Istnieje już mnóstwo prototypów aut z takim napędem, a ich testy - na coraz większą skalę - odbywają się na całym świecie. Jedne bardziej zaawansowanych pojazdów tego typu to Mercedes B F-cell oraz Honda FCX Clarity. To auta o zasięgu liczonym w setkach kilometrów i mogące rozwijać prędkość rzędu 150 km/h, a więc w niczym nie ustępujące samochodom na benzynę. A przy tym są ciche, niezwykle sprawnie się rozpędzają (silnik elektryczny dysponuje maksymalną siłą napędową natychmiast) i nawet w najmniejszym stopniu nie zatruwają środowiska. Problemy do rozwiązania to zwiększenie odporności i efektywności ogniw paliwowych oraz bezpieczny transport i dystrybucja sprężonego lub płynnego wodoru. Prace postępują jednak bardzo szybko i jeśli tylko wykorzystanie wodoru będzie miało ekonomiczny sens, wkrótce na drogach zobaczymy auta, które zamiast spalin emitować będą jedynie parę wodną.

Henryk Jarecki