Isuzu jest japońską firmą, ale D-Max powstaje w fabryce w Tajlandii. Miejsce to nieprzypadkowe, ponieważ ten kraj jest światowym liderem w sprzedaży pikapów o ładowności około 1 tony, a Isuzu ma tu dominującą pozycję. Na tajskim rynku samochód debiutował już we wrześniu 2011 r.
Na rynek europejski przewidziano trzy rodzaje kabin (pojedyncza, półtorej i podwójna), dwie wersje układu napędowego (tylko na tylną oś lub 4x4) oraz jeden silnik – o pojemności 2,5 l. Zdecydowano się nie zmniejszać pojemności, ale też zrezygnowano z „trzylitrówki”. Inna sprawa, że nowy motor 2.5 powinien mieć lepsze parametry niż dotychczasowy 3.0, a średnie spalanie producent określił na zaledwie 7,4 l/100 km.
W stosunku do poprzednika wiele się zmieniło – D-Max jest nowy, choć pozostał praktyczny i nie boi się ciężkiej pracy (trwałość i solidność to istotne zalety poprzednika), wyraźnie zyskał na funkcjonalności kokpitu i komforcie jazdy. Całkowicie nowe nadwozie (oczywiście ciągle posadowione na ramie) oferuje wyraźnie więcej miejsca oraz zdecydowanie lepsze wyposażenie niż poprzednik. Przewidziano 6 poduszek powietrznych, standardem mają być również systemy wspierające kierowcę w trudnych sytuacjach drogowych (kontrola stabilności oraz trakcji).
Nowy model Isuzu mieliśmy okazję wypróbować na firmowym torze testowym, położonym nieopodal fabryki. Bardzo dobrze pracuje zawieszenie, koła długo trzymają się podłoża. Mocny silnik pozwala wjeżdżać na imponujące wzniesienia na… wolnych obrotach! Auto przyjemnie prowadzi się też na szosie.
Byłoby lepiej, gdyby konstruktorzy zdecydowali się na centralny dyferencjał z blokadą – na asfalcie pozostaje nam tylny napęd i pomoc elektroniki.