Podobno taka konstrukcja ma sens. Podobno trzy koła to trzy razy lepsza przyczepność. Podobno można mieć w Anglii pojazd, który nie ma dachu... Wsiądźcie więc do niego zimnym i dżdżystym porankiem i przekonajcie się sami, co oznacza „jeździć trzykołowym Morganem”, i skutecznie wybijcie sobie z głowy wszystkie te „podobno”. A nie są to przelewki, bo doświadczenie okazuje się bardzo brutalne. Deszcz w twarz, wiatr w nogawce i dość duży hałas – nie jest to coś, czego możecie doświadczyć w normalnym aucie, nawet jeśli ma ono zabytkowe tablice.
Ale Morgan Threewheeler ma nieco więcej lat niż większość aut prezentowanych na naszych łamach, bo wytwarzano go między 1910 a 1953 r., zaś prezentowany egzemplarz pochodzi z 1935 r. Rodzinna manufaktura wyprodukowała w XX w. tylko mniej więcej 30 tys. sztuk. Dzisiaj ciężko je spotkać nawet na zlocie brytyjskich aut, bo większość z nich została rozbita podczas różnych zawodów. To, że niewiele trzykołowych Morganów przetrwało, oraz fakt, jak ten samochód wygląda, sprawiają, że wzbudza on wielką sensację wszędzie, gdzie się pojawi. Na marginesie napiszemy, że ten pojazd jest ciekawy z jeszcze jednego powodu.
Otóż Morgan w 2012 r., po 59 latach przerwy, powrócił do jego produkcji, czym wywołał nie lada sensację na całym świecie. Dzisiaj Brytyjczycy mają w swojej ofercie nawet wersję eko, napędzaną silnikiem elektrycznym, chociaż trzeba przyznać, że niewiele ma to już wspólnego z autem dla twardych lotników z początku XX w. Nie martwcie się jednak, że teraz zaroi się od trzykołowych Morganów, bo przy zdolnościach produkcyjnych brytyjskiej manufaktury na poziomie 500 samochodów rocznie (dodajmy, że trzykołowce nie stanowią tutaj trzonu oferty; głównym produktem jest czterokołowy model 4/4 i jego pochodne) oraz z racji dość wysokiej ceny to raczej mało prawdopodobne. No dobrze, ale zostawmy na chwilę dywagacje na temat tego, jak bardzo hipsterski jest ten model, i zastanówmy się, czy w ogóle coś fajnego może wyjść z połączenia drewnianej beczułki z motocyklem wyposażonym w dodatkowe koło.
Trzykołowy Morgan udowadnia, że całkiem sporo. Przede wszystkim to jedna z niewielu możliwości posiadania pojazdu, którego konstrukcja ma ponad 100 lat. Do tego trzeba być twardzielem, żeby jeździć czymś, co ma tylko trzy koła. Jasne, że nie jest tak wywrotne, jak brytyjskie czy włoskie pojazdy z pojedynczym kołem z przodu i dwoma z tyłu, ale i tak wejście w pierwszy zakręt przy większej prędkości na długo pozostaje w pamięci kierowcy, chociaż nam bardziej pasowałoby tutaj określenie – pilota. Tym bardziej że przednie koło od wewnętrznej lubi poszybować sobie w przestworzach podczas jazdy w łuku! Gdy tak się dzieje, trzeba mieć sporo szczęścia i dobre wyczucie tego, jak zbalansować trzykołowego Morgana. Powiecie, że to musi być trudne, bo przecież z przodu umieszczono dość ciężki silnik. Na szczęście producent o tym pomyślał, bo w tylnej części zamontował przekładnię ślimakową, która częściowo balansuje ciężki przód trzykołowca rodem z Wielkiej Brytanii.
Co ciekawe, od początku ten model cieszył się estymą, chociaż trzeba przyznać, że na przestrzeni lat mocno ewoluował, z tym, że trzy koła oparte na ramie rurowej i silnik z motocykla pozostały bez zmian. Brytyjczycy nadali mu nawet przydomek „Boy Racer”, bo tak często startował i wygrywał wszelkie zawody dla podobnych mu pojazdów, że stał się ikoną. Pierwsze sukcesy w wyścigach zanotowano już w 1914 roku, czyli jeszcze przed I wojną światową, bo trzykołowce Morgana zdobyły aż 24 złote medale w różnych wyścigach pobiły 10 brytyjskich i światowych rekordów dla pojazdów będących połączeniem motocykla z samochodem (tzw. cyclecars).
Później zresztą nie było gorzej, gdyż Morgan wielokrotnie wygrywał różnorakie zawody. Dość często trzykołowe Morgany startowały w jeździe godzinnej (dzisiaj dyscyplina tego typu przetrwała w kolarstwie torowym). Model ten na przestrzeni lat cały czas poprawiał pokonany przez 60 minut dystans – od 60 mil w 1914 r. do 117 w 1931, a to akurat już nie lada wyczyn, bo gdy przeliczymy 117 mil, okaże się, że nasz bohater pokonał ponad 188 km. Oznacza to także, że taką miał średnią prędkość – i to w 1931 r.!
Dziwicie się, jak coś tak małego mogło być tak szybkie? Tajemnica tkwiła – poza odwagą kierowców wyścigowych (chociaż czasem trzykołowce startowały też w czymś co można by określić pierwowzorem rajdów) – w niskiej masie. Prezentowany przez nas pojazd pochodzi z 1935 r. (konstrukcyjnie to model z 1930 r.), jest więc bardzo zbliżony do odmiany, która przez godzinę pokonała dystans 117 mil. Oczywiście, ma dwa miejsca siedzące, zaś w pojeździe, którym bito rekord, było tylko jedno siedzenie i nieco więcej koni. Dodamy też, że w produkcji (od 1911 r.) były też czteroosobowe wersje, tyle że dwa dodatkowe miejsca, jak to się teraz pisze w przypadku ostatniego rzędu większości współczesnych aut 7-osobowych, były przeznaczone raczej dla niezbyt rosłych dzieci, ewentualnie dla teściowej.
Poźniej, po 1930 roku, brytyjski producent nieco eksperymentował i zastąpił motocyklowe silniki motorem z auta osobowego marki Ford. Niespecjalnie jednak mu się to udało, bo masa takiego pojazdu była za bardzo rozłożona na przedniej osi. Zresztą, gdy przed kilkoma laty Morgan Motor Company powrócił do produkcji trójkołowców, były to właśnie pojazdy zbliżone do takiego egzemplarza, jak ten prezentowany na zdjęciach.
W tym pojeździe ciekawe jest również i to, że kierowca znajduje się niemal tak samo na zewnątrz, jak cała mechanika. Prowadzący zresztą podczas jazdy może obserwować, co dzieje się z dwucylindrową „V-ką” umieszczoną z przodu. Silnik z motocykla ma w tym wypadku tylko 40 KM mocy, ale umówmy się – nie mają one zbyt wiele pracy, bo masa Morgana to raptem 460 kg. Oryginalne, czytaj produkowane do lat 50. ubiegłego wieku, wersje oferowano tylko i wyłącznie z kierownicą po prawej stronie. Nowe, powstałe po 2012 r., Morgany mogą mieć też wolant po lewej stronie. Idziemy o zakład, że wersje tego typu kupują Japończycy, którzy lubią wszystkie auta z kierownicą po lewej stronie.
Dodamy też, że przez wszystkie lata produkcji trzykołowy Morgan był modyfikowany nie tylko przez producenta, lecz także przez samych użytkowników, którzy zmieniali go zarówno mechanicznie, jak i wizualnie, np. w stylu znanym z samolotów Spitfire. Obecnie nawet sam producent nawiązuje do tego, co kiedyś robili użytkownicy i fani trzykołowców, i oferuje najnowsze Morgany 3 Wheelery w różnych dziwacznych malowaniach.
Nie dziwi też zbytnio to, że w Morganie znajdziecie sporo drewna, wszak brytyjski producent po dziś dzień bez skrępowania stosuje ten materiał. W starym Morganie nawet ramę zbudowano z drewna jesionowego (taki element po dziś dzień ma czterokołowy Morgan 4/4 i jego pochodne, w trzykołowcach jest już stal). W trójkołowcach z drewna wykonano też nadwozie, w tym wypadku bardziej niż na korozję trzeba zwracać uwagę na to, czy auta nie zjadły... korniki.
Nie myślcie jednak, że taki pojazd łatwo kupić, bo z 3 tys. wyprodukowanych „starych” wersji niewiele przetrwało do dziś. Nieco łatwiej o współczesną, wciąż bardzo zbliżoną do oryginału odmianę, która zazwyczaj ma bardzo podobną cenę zakupu, oscylującą w okolicach 40 000 euro. Ona również ma ogromny potencjał na klasyka i można się nią zainteresować. Jesion, z którego wykonano poszycie Threewheelera i jego ramę, to także dodatkowy problem podczas renowacji. O wiele łatwiej znajdziecie dobrego specjalistę, który zrekonstruuje kawałek stalowego poszycia niż drewnianego.
Czy gra jest warta świeczki? Naszym zdaniem tak, bo ten model wywołuje niesamowite wrażenie. Nie tak dawno podczas Verva Street Racing w Warszawie koledzy z TopGear zaprezentowali współczesną interpretację tego modelu. Na ulicach stolicy, w której nie brakuje ciekawych aut sportowych, trójkołowiec zrobił furorę. O wiele większą niż zaawansowane technologicznie Nissany GT-R czy też włoskie supersamochody. Bo Morgan daje coś jeszcze – odczucia rodem z początków motoryzacji, bez ograniczeń i zakazów.
Morgan Threewheeler - nasza opinia
Przede wszystkim: zabytkowe egzemplarze trzykołowego Morgana, ale tylko i wyłącznie kompletne lub jeszcze lepiej – odrestaurowane. Najlepiej prezentują się wersje z silnikami z motocykli, produkowane w latach 30. ubiegłego wieku. Nieco mniej pożądane są odmiany z silnikami z samochodów.
Najnowsze trzykołowe Morgany w zasadzie już od momentu wyprodukowania stają się klasykami. Jedyną przeszkodą w ich zakupie, oprócz wysokiej ceny, jest czas oczekiwania. Producent podobno bardzo się stara, ale znamy przypadki, że trzeba było czekać na auto przez rok!
Silnik z motocykla, zapalany na korbę – taki jest urok posiadania nietypowego Morgana z 1935 roku.
Pod kierownicą znalazło się miejsce dla św. Krzysztofa – w takim aucie pomoc tego typu może się przydać, bo jazda z prędkością 120 km/h w trzykołowym aucie, zbudowanym w większości z drewna, jest dość ryzykowna.
Chromowany bocian dumnie rozpościera skrzydła na chłodnicy trzykołowego Morgana.
Morgan jest nagi, dosłownie nagi, wszystko ma bowiem na wierzchu. Ułatwia to obsługę samochodu, szczególnie gdy właściciel lubuje się w naprawach we własnym zakresie. Niestety, części do trzykołowego Morgana jest bardzo mało. Wielki wolant wymaga użycia sporej siły do kierowania.
Dźwignią po lewej uruchamia się tylny hamulec.
Morgan z 1935 roku to pojazd dla twardzieli, którzy nic sobie nie robią z niskiej temperatury i deszczu. Trzykołowiec odwdzięcza im się niezapomnianymi wrażeniami.
Silnik z motocykla, zapalany na korbę – taki jest urok posiadania nietypowego Morgana z 1935 roku.
To nie jest pojazd dla mięczaków. Kiedyś był w posiadaniu wielu pilotów, jeden egzemplarz miał też Stirling Moss.
Największą zaletą trzykołowego Morgana jest to, że raczej nie spotkacie takiego drugiego auta na drodze. Fajne okazuje się też to, że można przeżyć tu emocje zarezerwowane raczej dla motocyklistów, i to bez kasku.
Przede wszystkim: zabytkowe egzemplarze trzykołowego Morgana, ale tylko i wyłącznie kompletne lub jeszcze lepiej – odrestaurowane. Najlepiej prezentują się wersje z silnikami z motocykli, produkowane w latach 30. ubiegłego wieku. Nieco mniej pożądane są odmiany z silnikami z samochodów. Najnowsze trzykołowe Morgany w zasadzie już od momentu wyprodukowania stają się klasykami. Jedyną przeszkodą w ich zakupie, oprócz wysokiej ceny, jest czas oczekiwania. Producent podobno bardzo się stara, ale znamy przypadki, że trzeba było czekać na auto przez rok!