Wśród prawdziwych kombi nie mogło zabraknąć amerykańskiego modelu. Przecież to właśnie ze Stanami Zjednoczonymi kojarzą się wielkie kombiaki z długimi tylnymi zwisami i bagażnikami, których kubatura ma wielkość kontenera. Do naszego zestawienia wybraliśmy więc Oldsmobile’a Cutlassa Cruisera.
To olbrzymie kombi w płomieniście pomarańczowym kolorze było typowym autem amerykańskiej rodziny – przestronne i z dużym bagażnikiem. Jednak od czasu kryzysu paliwowego i zaostrzenia przepisów bezpieczeństwa amerykańska kultura samochodowa przeżyła gwałtowny zwrot. Ten model to jeden z ostatnich przedstawicieli minionych czasów, okresu, w którym Amerykanie budowali tylko wielkie samochody. To wówczas kombi wpisały się w krajobraz Stanów. Przejażdżka każdym autem tego typu jest jak podróż w czasie.
Nazwę „Cuttlas” w latach 40. dwudziestego wieku wykorzystała firma Vought do określenia myśliwca. Natomiast w firmie Oldsmobile użyto jej początkowo do nazwania coupé będącego wersją kompaktowego modelu F-85. W późniejszym czasie to miano zaczęto wykorzystywać do nazewnictwa modeli klasy średniej tej marki.
Nazwa zapożyczona z myśliwca jest nieco przewrotna. Przecież nadano ją komfortowemu i przytulnemu rodzinnemu samochodowi ważącemu 1,8 tony. Pod maską tego modelu w kolorze klementynki pracował silnik V8 o pojemności 5,7 litra. Dzięki niemu samochód można rozpędzić maksymalnie do 170 km/h, ale najprzyjemniej jest przy 55 mil/h. Jednak wcale nie prędkość jest wartością, która daje kierowcy tego auta najwięcej radości. W tym przypadku istotne jest to, że nie trzeba mieć wcale samochodu w stylu Mercedesa Sprintera, kiedy ma się w planach przeprowadzkę. Nawet jeżeli na pokładzie stoją już komoda, pralka i karton z książkami, to i tak zostaje jeszcze miejsce na skrzynkę whisky. I to wszystko przy zajętych sześciu miejscach.
Kierowca siedzi w tym samochodzie na wygodnej miękkiej kanapie, którą wykończono winylową tapicerką w kolorze czekolady. Ta barwa świetnie pasuje do drewnopodobnych oklein, którymi zostało ozdobione wnętrze pojazdu. Przez przednią szybę mamy widok na maskę tak wielką, jak Teksas.
To, że nasz egzemplarz osiąga według normy SAE 162 KM przy pojemności 5,7 litra, nie ma znaczenia. I to nawet wtedy, gdy uświadomimy sobie, że w tym przypadku liczba koni mechanicznych na litr pojemności to gruby żart. Przede wszystkim motor oferuje pod dostatkiem momentu obrotowego. Dzięki temu pokonywanie olbrzymich amerykańskich przestrzeni odbywało się w prawdziwie zrelaksowanych warunkach.
Wystarczyło lekko wcisnąć pedał gazu, żeby samochód swobodnie zaczynał zwiększać prędkość. A zatem pamiętamy, żeby z gazem obchodzić się delikatnie. Pogłaśniamy radio, z którego sączy się jakiś highwayowy song, a wtóruje mu miarowy pomruk potężnej widlastej „ósemki”. O przyjemną atmosferę podczas podróży dodatkowo dba klimatyzacja, która skutecznie chłodzi wnętrze.
Do charakteru samochodu idealnie pasuje miękko zestrojone zawieszenie. Jego działanie sprawia, że mamy wrażenie, jakby pojazd unosił się nad jezdnią. Nie istnieją takie wyboje, których pokonywanie spowodowałoby obniżenie komfortu resorowania.
Jednak nie wszystko pasuje w tym modelu do dalekich podróży. Sztywna tylna oś nieustannie sprawia, że samochód mocno się buja. Dodatkowo kierowca bez przerwy musi korygować tor jazdy, ponieważ układ kierowniczy w typowy dla amerykańskich samochodów sposób jest mocno wspomagany, a to nie pozwala na w pełni precyzyjną jazdę na wprost.
Spotkanie z wielkim amerykańskim kombi z przeszłości daje niesamowite efekty. Podróżując nim, można się przekonać, że pod względem możliwości transportowych osobowych samochodów dla Amerykanów nie istniały kiedyś żadne granice. Tym samym na zawsze zmieniamy również opinię o tym, co w rzeczywistości jest prawdziwym kombi, które wystarczy do zapakowania całej rodziny.