Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że ta przygoda z klasycznym samochodem zaczęła się jak wiele jej podobnych – to po prostu realizacja młodzieńczych marzeń. Zazwyczaj oznacza to kupno klasyka, jakim jeździło się w dzieciństwie z ojcem albo dziadkiem, i użytkowanie go w słoneczne weekendy dla czystej przyjemności obcowania z samochodami, które da się ogarnąć rozumem, a nie z bezdusznymi, wypchanymi elektroniką wozidłami.
Pan Krzysztof z Poznania marzył jednak o czymś więcej. Mój ojciec był taksówkarzem i na taryfie jeździł m.in.Warszawą. Siłą rzeczy znałem to auto bardzo dobrze. Wiele lat później ja także usiadłem za kierownicą taksówki i zacząłem marzyć, by tak jak mój ojciec wozić ludzi autem z mojego dzieciństwa, czyli Warszawą – opowiada pan Krzysztof.
Życie naszego bohatera potoczyło się jednak zupełnie inaczej, ale marzenie gdzieś w głębi duszy pozostało. Kilka lat temu pan Krzysztof, jadąc pociągiem, zauważył przez okno stojącą na przedmieściach Leszna, nieużywaną od dłuższego czasu Warszawę 224. Wtedy też postanowił odszukać właściciela i skłonić go do sprzedaży auta.
Realizacja „zakurzonego” marzenia zaczęła nabierać rumieńców. Po dwóch tygo dniach udało mu się dotrzeć do właściciela Warszawy. Auto, choć stojące pod chmurką, okazało się całkiem dobrą bazą do budowy taksówki. Co ciekawe, wyprodukowana w 1970 roku Warszawa była fabryczną wersją taksówkową i takie właśnie zadanie pełniła przez wiele lat w Lesznie. Później właściciel zmienił fach, a auto stało się małym dostawczakiem. Właściciel Warszawy miał szklarnie i używał jej jako auta dostawczego.
Po krótkich pertraktacjach człowiek z Leszna zgodził się sprzedać samochód panu Krzysztofowi, ale pod jednym warunkiem – nowy właściciel został zobowiązany do należytego traktowania auta. Pierwszy krok w kierunku realizacji marzenia został zrobiony. Później nie było już tak prosto. Nawet ojciec pana Krzysztofa, który przed laty sam jeździł Warszawą na taryfie, podchodził do pomysłu syna sceptycznie.
Przez prawie półtora roku przygotowywałem auto. Większość prac wykonywałem samodzielnie. Pan Krzysztof zdawał sobie sprawę, że użytkowanie auta z oryginalnym, benzynowym silnikiem S-21 byłoby nieopłacalne. Dlatego pierwsza decyzja dotyczyła wymiany jednostki napędowej. Początkowo auto miało zostać wyposażone w motor z Opla Omegi, ale adaptacja elektroniki sterującej nie byłaby taka prosta. Dlatego ostatecznie pan Krzysztof zdecydował się na 2-litrowy silnik z Mercedesa W124 o mocy 75 koni.
Wraz z nim do Warszawy powędrowała mercedesowska, 4-biegowa, manualna skrzynia. Drugą ważną modyfikacją Warszawy był układ hamulcowy. Dość nieoczekiwanie okazało się, że w bardzo łatwy sposób do auta można przełożyć tarczowe hamulce z Lublina 3, łącznie z pompą. Co ciekawe, taka zmiana nie wymaga żadnych przeróbek, wszystkie elementy pasują do siebie, mimo że obydwa modele dzieli blisko 50 lat – mówi pan Krzysztof. O poprawie skuteczności działania hamulców po takiej modyfikacji nie trzeba chyba nikogo przekonywać.
Auto zyskało również nowy kolor nadwozia: Chciałem, żeby mój samochód przypominał nieco nowojorską taksówkę. Po zakończeniu prac nad autem przyszła kolej na następny etap – przekonanie jednej z poznańskich korporacji do Warszawy w roli taksówki. W pierwszej firmie, do której udał się nasz bohater, został przyjęty chłodno – dwóch współwłaścicieli powiedziało stanowcze nie, trzeci był zdecydowanie na tak, ale stanowił mniejszość.
Za drugim podejściem, w innym przedsiębiorstwie, udało się. Mój nowy szef zażyczył sobie tylko, bym przewiózł go moim samochodem na próbę. Chciał sprawdzić, czy Warszawa na taksówce rzeczywiście mam sens. Po krótkiej przejażdżce powiedział: OK, możesz jeździć – nowe życie 44-letniej Warszawy i jej właściciela zaczęło się na dobre.
Co ciekawe, Warszawa jako taksówka nie jest autem w żadnym stopniu uprzywilejowanym i nie może liczyć na specjalne traktowanie. Ponieważ zawodowo zajmuję się czymś innym, jeżdżę tylko w weekendy. Dostaję zlecenia telefoniczne jak każdy inny kierowca. Mam przewagę jednak na postoju – gdy klient widzi moje auto, bardzo często wybiera właśnie je – opowiada nasz bohater.
A co mówią wtedy inni taksówkarze? Są wyrozumiali. To przecież klient decyduje, którym autem z postoju chce jechać. Nie musi to być wcale pierwszy samochód w kolejce. Także opłata za przejazd jest identyczna jak w przypadku innych samochodów korporacji. Może się więc zdarzyć, że jeśli w weekend zamówimy w Poznaniu taksówkę, pod wskazany adres podjedzie swoją żółtą taryfą pan Krzysztof.
W 99 proc. przypadków reakcje pasażerów są wręcz entuzjastyczne. Czasem z niedowierzaniem pytają tylko, czy podróż moim autem nie jest droższa niż inną, zwyczajną, taksówką. Niezadowoleni zdarzają się naprawdę bardzo rzadko. Gdy słyszę pytanie, czy aby na pewno zdążymy dojechać pod wskazany adres, to wiem już, że moja Warszawa nie budzi miłych skojarzeń.
Czasem wydaje mi się, że niektórzy pasażerowie niemalże pragną wtopić się w tylną kanapę, żeby nie było ich widać. Najwyraźniej nie chcą, by ktoś zauważył ich w moim aucie. Może nie uważają go za pełnowartościowy samochód? Najmilej jest zawsze zabierać klientów spod akademików i klubów – młodzi ludzie od razu zasypują mnie pytaniami i są bardzo pozytywnie nastawieni.
Inna sprawa, że czasem nie rozróżniają Warszawy od Syreny. A jak radzi sobie auto na tej ciężkiej służbie. Kiedy wyjeżdżam, robię około 100 km dziennie. Układ napędowy pracuje bez zarzutu – nadwozie Warszawy bezproblemowo wytrzymuje drgania wysokoprężnego silnika.
Nie wiem jeszcze tylko, w jaki sposób cięższy motor będzie wpływał na trwałość przedniego zawieszenia. Na szczęście, jego naprawa nie jest ani specjalnie skomplikowana, ani kosztowna – wszystkie elementy pasują przecież od Żuka – opowiada nasz poznański taksówkarz o numerze bocznym wozu 55. Warto go zapamiętać. Może będzie akurat wolny, gdy pojawimy się w Poznaniu i będziemy potrzebowali taksówki?