Odpowiada to sytuacji, w której chcąc nauczyć pływać tłum ludzi, wywieziono ich na środek jeziora i tam wyrzucono za burtę. W dodatku  nie obowiązują żadne zasady i do brzegu  docierają nie najlepsi, ale cwaniacy wyznający zasadę "po trupach do celu". Odpowiedzialni za ten bałagan, płynący obok jachtem, zamiast reagować na ewidentne oszustwa i nieuczciwość ... opalają się.

Wprawdzie przed wejściem do UE rząd Leszka Millera przygotował ustawę akcyzową, która miała chronić nasz rynek, ale szybko okazało się, że są to martwe przepisy. W zamierzeniu przywożący samochód miał zapłacić akcyzę uzależnioną od jego wartości i wieku.  W rzeczywistości jednak płacił od ... własnego "widzimisię". W raporcie opublikowanym przez firmę Samar, a wykonanym w oparciu o ceny z niemieckiego serwisu samochodów używanych i nasze wpływy z akcyzy, podano opłaty jakie powinien zapłacić przywożący i jaką stawkę faktycznie zapłacił.

Okazuje się, że kupujący w Niemczech BMW 320 z roku 1994, powinien zapłacić 7 150 zł, a uśredniona wartość podatku płaconego obecnie na podstawie przedstawianych faktur wynosi ...202 zł. Za importowanego Audi A4 1,9 Tdi z roku 1996 powinno wpłynąć do kasy państwa 10 400 zł, a wpływa ...  281 zł. Przykładów takich firma Samar podała więcej, ale przecież tajemnicą poliszynela jest, że zdecydowana większość faktur jest zaniżanych.

Ta "wolna amerykanka" to nie tylko akceptacja łamania obowiązującego prawa. Państwo polskie wykazało również totalny brak poszanowania zasad gospodarki. Odczuli to początkowo dealerzy i importerzy nowych samochodów, a obecnie zaczynają to odczuwać  ci, którzy kupili pojazdy przed wejściem do UE. Problemy tych pierwszych dotyczą nagłego spadku sprzedaży, którego nikt nie mógł przewidzieć (przynajmniej nikt, kto wierzył w państwo prawa i respektowanie ustalonych przepisów),. W efekcie dealerzy, którzy zaciągnęli kredyty na działalność, mają duże kłopoty, aby je spłacić, gdyż dochody firmy -mimo zwolnień pracowników - cały czas są niewielkie.

Problemem zwykłych ludzi, którzy zakupili samochody przed wejściem do UE, jest natomiast nagły spadek wartości. W każdym budżecie rodzinnym zakup pojazdu to nie chwilowy kaprys, ale dokładne wyliczenie, ile pieniędzy można przeznaczyć na samochód, jaki model kupić i jak długo będziemy go używać, zanim wymienimy na nowszy. Okazało się jednak, że po otwarciu granic wszystkie obliczenia są bezużyteczne.

"Dzięki" nagłym spadkom cen wielu kierowców musi eksploatować samochody przez długie lata, gdyż obecnie mogą za niego dostać tylko grosze. A zakup nowego to wyłożenie ogromnych funduszy, których rodzina nie ma. Wyjściem z sytuacji jest jedynie kupno wyremontowanego staruszka z Niemiec, zachwalanego jako  "piękny, prawie nieużywany, bezwypadkowy i z małym przebiegiem".

Zjawisko naczyń połączonych

Ogromny napływ starych pojazdów to kolejny problem - ze złomowaniem. Wprawdzie większość przywożących samochody obruszy się twierdząc,  że są one w doskonałym stanie technicznym, ale  - co potwierdza wielu blacharzy - gwałtownie spadła ilość napraw na koszt towarzystw ubezpieczeniowych. Ponieważ ceny napraw są wysokie, a ceny samochodów niskie, to gdy naprawa przekroczy pewną wartość pojazdu, jest zlecenie: na złom.

Kolejna sprawa - drogi. Nie byliśmy przygotowani na tak ogromny wzrost ilości samochodów w tak krótkim czasie. Stąd też, biorąc pod uwagę nasze fatalne nawierzchnie, oczywistym było, że nie wytrzymają one zwiększonego obciążenia i pojawią się liczne dziury. Oczywiście są pieniądze z akcyzy na łatanie tych dziur, ale ... jakie wartości akcyzy, takie prace remontowe.

Nieograniczony import ma także wpływ na regionalne przewozy kolejowe. Obecnie do pracy jednym pojazdem jadą cztery osoby i przy wspólnym sfinansowaniu kosztów ich podróż jest dużo tańsza niż koleją. Oczywiste jest bowiem, że nikt nie będzie bowiem jeździł drożej, tylko po to, aby utrzymać nierentowne linie. Pociągi są więc odwoływane, pracownicy tracą pracę, a kolejni ministrowie zastanawiają się nad przyczyną.

Wielu zwożących samochody zaraz się oburzy, że przecież import samochodów to dodatkowe miejsca pracy dla blacharzy, lakierników i mechaników. Jednakże przeczy to ich opiniom o idealnym stanie przywożonych pojazdów... Dodatkowo gdyby faktycznie powstało więcej miejsc pracy, to .. skąd w Polsce utrzymujące się bezrobocie?

Wszystkich następstw zwiększenia zmotoryzowania społeczeństwa nie można zablokować, tak jak nie można zablokować dostępu Polaków do samochodów. Tyle tylko, że wprowadzenie zmian można osiągnąć dwoma sposobami. Pierwszy  to - jak wspomniano na początku - rzucić tłumy na głęboką wodę i czekać kto dopłynie "po trupach do celu". Drugi to - ... nauczyć ludzi pływać. W Polsce wybrano, niestety, rozwiązanie pierwsze.

Ukrócić to bezkrólewie próbował rząd Marka Belki przygotowując ustawę mająca  ograniczyć przywóz starych samochodów, promując modele nowsze. Jednak w Sejmie ustawa ta została odrzucona i skrytykowana przez większość posłów.

Obecnie podobną ustawę (choć mniej restrykcyjną dla starych modeli) przygotował rząd PiS. Podatek opracowany przez ekspertów stworzy równe szanse dla producentów i importerów samochodów nowych, oraz importerów prywatnych sprowadzających samochody do odsprzedaży. Dodatkowym plusem jest ustalenie wartości podatku nie od własnego " widzimisię", ale matematycznych wyliczeń.

Zachodzi jednak obawa, że nasi przedstawiciele w parlamencie bardziej niż o przyszłości polskiej gospodarki będą myśleć o "kiełbasie wyborczej" przed ewentualnymi wyborami. Stąd też możemy znowu usłyszeć populistyczne hasła typu "każdy ma prawo do taniego samochodu", a jednocześnie "musimy promować rynek motoryzacji, gdyż każdy pracownik fabryki to sześć miejsc pracy w sektorach pokrewnych".

Jedynym wyjściem z sytuacji jest więc preferowanie importu tylko samochodów stosunkowo młodych i ograniczenie wwozu starszych wersji. Zapewni to odmłodzenie naszego rynku (obecnie średnia wieku aut to ponad 13 lat), a za kilka lat większą dostępność tańszych pojazdów. Oczywiście, ucierpią na tym obecni miłośnicy kilkunastoletnich Audi, BMW, Golfów i Mondeo. Jednakże pamiętajmy, że nie tak dawno zestaw złotych zębów mieszkańców ZSRR powodował w Polsce westchnienia politowania. Obecnie takie dążenie przejawiamy sami. Tyle tylko, że zamiast "złotego uśmiechu" mamy "idealne kilkunastoletnie pojazdy", które w starych krajach Unii Europejskiej utraciły prawo bytu.