Dzięcioletni „francuz” to auto o niewielkiej już wartości rynkowej. Grand Scénic z silnikiem Diesla 1.9 dCi katalogowo kosztuje nie więcej niż 11 tys. zł. Tym bardziej opłaca się – co zwykle radzimy – nie oszczędzać, lepiej nawet przepłacić tysiąc lub nawet dwa tysiące złotych i kupić auto niewymagające inwestycji. Z tym przekonaniem wybraliśmy się do Łodzi, by w komisie „Auto Centrum” przy skrzyżowaniu ulic 6-go Sierpnia i al. Włókniarzy obejrzeć drogiego, ale „bezwypadkowego”i „sprawnego” Grand Scénica po pierwszym właścicielu.
W ogłoszeniu obiecano, że samochód ma zaledwie 146 tys. km przebiegu, co nawet na „niepewnego” diesla 1.9 dCi jest umiarkowaną wartością.
Okazało się, że treść ogłoszenia jest tak prawdziwa, jak anonsw radiu Erewań o tym, że w Moskwie rozdają samochody: po pierwsze, nie w Moskwie, po drugie, nie samochody, tylko rowery, a po trzecie, nie rozdają, tylko kradną... Auto okazało się „bite”, nie do końca sprawne, aż wreszcie, nawet przy założeniu, że Grand Scénic to nie jest wzór trwałości, trudno uwierzyć w prawdziwość wskazań licznika. 146 tys. km i zapadł się fotel kierowcy? Mało prawdopodobne!
Sympatycznego sprzedawcę, żeby wiedział, co ma mówić kolejnym klientom, informujemy: już w grudniu 2004 Scénic miał za sobą 30 tys. km – naprawiano wówczas hamulec ręczny i układ kierowniczy, a w 2005 roku wydech (59 tys. km). W styczniu 2006 „na szafie” było już 89 tys. km (znów naprawiano hamulec ręczny), a w czerwcu 2006 (119 tys. km) termostat. Pół roku później przy stanie licznika 146 tys. km wymieniano podnośniki szyb. Ostatni wpis w ASO: maj 2011 – prawie 208 tys. km. Teraz auto ma znów 146 tys. km, wygląda na 300 tysięcy km i ponownie padł „ręczny”. Dzień świstaka?
Na pierwszy rzut można tego nie zauważyć, bo blacharz nie najgorzej poskładał ten samochód: plastiki odstają tylko trochę, z zewnątrz lakier ma właściwy kolor... Nie da się jednak ukryć, że auto solidnie dostało w bok i trochę w tył, a dawca części miał kolor granatowy! O ile jeszcze robotę blacharza można pochwalić, to już lakiernik pokpił sprawę, nie matując odpowiednio części wyciętych z innego samochodu i wspawanych do tego egzemplarza. Nie przemawia – naszym skromnym zdaniem – na korzyść sprzedawcy to, że gdy zauważyliśmy schodzący lakier, poszedł po miernik lakieru i przyznał, że „coś tu było robione” (próg, słupek, tylny błotnik...). Po 2 tygodniach od naszej wizyty w komisie w ogłoszeniu na Otomoto.pl wciąż widnieje jak byk: „bezwypadkowy”.
Na zdjeciach wnetrze prezentuje sie lepiej niż w rzeczywistości. Fotele wysiedziane, plastiki powycierane i niedomyte.
Samochód z zewnątrz wygląda normalnie – jak większość aut w tym wieku. Z bliska jednak jest gorzej, pojazd wymaga sporych inwestycji.
Wszystko niby dobrze, ale... zwróćcie uwagę na reflektory: są matowe, nieprzejrzyste, wypalone. Trzeba je poddać renowacji lub wymienić.
Usterka! Według sprzedawcy nie działa elektryczny hamulec i... wierzymy mu. Ten model ma z tym problemy od nowości.
Wymarzone auto rodzinne? Być może, ale na pewno nie ten egzemplarz!
Stopień zużycia tapicerki nie pasuje do stanu licznika auta.
Wytarte elementy z lakierowanego tworzywa to normalne zjawisko w autach z wysokimi przebiegami.
Silnik lekko przydymia, to normalne w przypadku diesli o dużych przebiegach.
Fotel dosłownie zmiażdżony, a w dodatku tapicerka przetarta i z dużą dziurą. Nieładnie to wygląda!
Naszym zdaniem: ślady poważnej naprawy powypadkowej wykonanej przy zastosowaniu używanych części, auto kiepsko polakierowane; usterka (prawdopodobnie elektrycznego hamulca ręcznego), słabe opony, hamulce; wyeksploatowane elementy wnętrza.
Uuups! Gałka nie trzyma się, ale to nie szkodzi – sama nie odleci!
Lakier złażący z przespawanego z innego samochodu progu można już odrywać całymi paskami.
Brak zaślepki? Najwyraźniej na szrocie nie udało sie znaleźć pasującej części. Blacharz się nie postarał.