- Koszty jazdy samochodem najbardziej odczuwamy przy zakupie i przy tankowaniu auta, ale tak naprawdę to wcale nie wtedy wydajemy najwięcej
- W przypadku nowych, drogich aut, przez pierwsze 2-3 lata najwięcej może kosztować utrata wartości
- Wiele kosztów związanych z posiadaniem auta ponosimy nawet wtedy, kiedy samochód stoi nieużywany
- Międzynarodowa Agencja Energii proponuje 10-punktowy program oszczędzania paliw, który może ograniczyć kryzys
Od lat kierowcy i właściciele samochodów traktowani są przez państwo jako "dojne krowy"– tak jest nie tylko w Polsce. Kierowców opodatkowuje się bardzo łatwo, bo mobilność to jedna z tych potrzeb, z których trudno zrezygnować – no a skoro kogoś stać na samochód, który należy przecież do drogich towarów, to powinno go też być stać i na inne związane z tym wydatki, nieprawdaż?
Uwaga! W naszych rozważaniach skupimy się jednak na autach prywatnych, bo oszczędzanie na wydatkach na samochód w firmie to coś zupełnie innego!
Większość z nas przez to, że koszty związane z posiadaniem samochodu ponosi na różne sposoby, tak naprawdę nie wie, ile wydaje na samochód. Dla niektórych może to nawet i lepiej… Spróbujmy więc podsumować, skąd biorą się koszty użytkowania samochodu.
Utrata wartości ważniejsza niż zużycie paliwa?
Koszt zakupu auta: ta pozycja wygląda, szczególnie w przypadku nowych aut, mocno spektakularnie. Samochody ostatnio bardzo podrożały, a jednocześnie dawno już przestała obowiązywać zasada, że wysoką jakością produktu cieszymy się dłużej, niż pamiętamy o jego wysokiej cenie. Tyle że sama cena zakupu niewiele mówi nam o rzeczywistych kosztach ponoszonych na auto. W praktyce ważniejsza jest utrata wartości, która należy do najważniejszych – obok zużycia paliwa – składników rzeczywistych kosztów eksploatacji samochodu.
Jednakże w ciągu ostatnich dwóch lat sytuacja się bardzo skomplikowała. Ceny nowych aut wzrosły, zmieniła się rynkowa oferta (np. zniknęły z cenników niemal wszystkie tanie auta miejskie czy skromnie wyposażone wersje podstawowe), przez co w przypadku niektórych modeli mamy do czynienia z sytuacjami niemal jak "za komuny", kiedy to za 2-, 3-letnie auto używane trzeba było zapłacić często mniej więcej tyle, ile kosztowało ono jako nowe. To nie znaczy wcale, że taki samochód nie stracił na wartości, bo przez szalejącą inflację wartość nabywcza tej kwoty znacząco spadła, a za kwotę uzyskaną ze sprzedaży nie da się przecież już kupić porównywalnego nowego auta. Warto jednak wiedzieć, że nie wszystkie auta tracą na wartości w równym stopniu – są takie, które znacznie dłużej od innych utrzymują cenę.
Na tym tracisz nawet kilka tysięcy miesięcznie
Utrata wartości jest nominalnie (zwykle) najwyższa w pierwszych latach od zakupu samochodu – dlatego kupując auto używane, na utracie wartości z reguły tracimy mniej niż przy zakupie nowego samochodu. Warto sobie uświadomić, o jak wysokich kwotach mówimy – jeśli np. kupujemy nowy samochód, dajmy na to BMW 320d, za ok. 200 tys. zł i zamierzamy nim jeździć przez 5 lat, a po tych 5 latach sprzedamy go za ok. 82 tys. zł, to spadek wartości wyniesie niemal 60 proc.!
To oznacza, że miesięcznie sama tylko utrata wartości auta kosztuje nas niemal 2 tys. złotych! Gdybyśmy wybrali inny model, który kosztuje podobnie, ale traci na wartości wolniej, np. modnego SUV-a czy terenówkę, to po 5 latach możemy stracić nie 60, tylko np. ok. 40 proc. – a dzięki temu miesięcznie utrata wartości auta będzie nas kosztowała o jakieś 600 zł mniej! Obok modnych SUV-ów i terenówek najwolniej tracą na wartości auta stosunkowo niedrogie, także w eksploatacji, za to najwięcej stracimy na luksusowych limuzynach, które już po 3-4 latach mogą być warte najwyżej połowę ceny.
Nie warto inwestować za dużo w dodatkowe wyposażenie
W wyborze konkretnego modelu czy wersji warto też uwzględnić to, że z reguły wyposażenie opcjonalne zwiększa wprawdzie atrakcyjność auta i ułatwia jego późniejszą odsprzedaż, ale nie zmniejsza utraty wartości – pieniędzy wydanych na "ekstrasy" nie wycofacie przy odsprzedaży samochodu. Z kilkudziesięcioprocentowej różnicy w cenie między "wypasioną" wersją a "golasem" po kilku latach z reguły robi się najwyżej kilku-kilkunastoprocentowa różnica przy odsprzedaży. Oczywiście, skąpstwo też nie popłaca – rezygnacja z ważnych dodatków takich jak np. klimatyzacja (teraz oczekiwana w nawet w najtańszych autach), atrakcyjny lakier, automatyczna skrzynia biegów (od klasy średniej wzwyż), może spowodować, że samochód będzie po prostu nieatrakcyjny i będzie miesiącami czekał na amatora. Na pewno nie warto inwestować w kosztowne systemy multimedialne czy nawigacje – elektronika starzeje się najszybciej.
Co kosztuje więcej — naprawy starszego auta, czy utrata wartości nowszego?
Mam dosyć wydawania pieniędzy na naprawy – kupię nowe auto, tak wyjdzie mi taniej! Jeśli głównym kryterium mają być koszty eksploatacji, a nie komfort, wygoda czy bezpieczeństwo, to taka kalkulacja raczej się nie sprawdzi. Jeśli porównamy rzeczywiste koszty związane z posiadaniem kilkuletniego, przyzwoicie utrzymanego auta z wydatkami, które w perspektywie kilku lat trzeba będzie ponieść na auto nowe, to najczęściej okaże się, że utrata wartości kosztuje więcej niż obsługa i naprawy samochodu używanego.
Zapłacisz nawet jeśli nie jeździsz, a które koszty zależą od przebiegu?
Koszty stałe to wydatki, które musimy ponieść na auto, nawet jeśli nim nie jeździmy. To m.in. koszt rejestracji, ubezpieczenia, obowiązkowych przeglądów w stacji diagnostycznej czy też opłaty za miejsce parkingowe.
Koszty eksploatacyjne to przede wszystkim wydatki na paliwo (na ładowanie w autach elektrycznych), ale też na płyny do spryskiwaczy, AdBlue w dieslu, opłaty za przejazd płatnymi drogami, wydatki na myjnię. Bardzo ważną pozycją w rodzinnym samochodowym budżecie są też koszty serwisu i napraw – również w przypadku nowych samochodów, które są jeszcze na gwarancji. Podzespoły samochodu ulegają zużyciu, dotyczy to nie tylko np. hamulców czy sprzęgieł, lecz także elementów zawieszenia i opon.
Tak zaoszczędzisz nawet tyle, co montując instalację LPG, ale bez inwestycji!
Od lat samochody są wyposażane we wskaźniki sugerujące zmianę biegu i inne systemy pomagające w uzyskaniu niskiego zużycia paliwa. Tyle że kierowcy je ignorują! Jeśli uważacie, że wasz samochód pali za dużo, spróbujcie przez kilka dni się do takich sugestii stosować – unikajcie gwałtownych startów i jazdy z gazem w podłodze, starajcie się jeździć płynnie i przewidująco, przestrzegajcie przepisów, a w czasie jazdy obserwujcie wskaźnik chwilowego zużycia paliwa. Czasem wystarczy delikatnie odpuścić gaz albo zwolnić o dosłownie kilka km/h, żeby zużycie paliwa znacząco spadło. Przy rygorystycznym przestrzeganiu takich zasad realne oszczędności mogą być porównywalne z korzyściami z montażu instalacji gazowej – zużycie da się obniżyć o 20-30 proc. bez znaczącego wydłużenia czasu jazdy. Żeby to zadziałało, samochód musi być sprawny, a w bagażniku lub na dachu nie powinniście wozić zbędnego balastu. Uwaga! Niektóre z klasycznych porad dotyczących jazdy "eko" nie działają w przypadku hybryd, które odzyskują energię w czasie hamowania.
Kiedy oszczędna jazda szkodzi silnikowi?
Dodatkowym, pozytywnym skutkiem ubocznym delikatnej, ekologicznej jazdy jest niższe zużycie podzespołów samochodu – m.in. sprzęgła, hamulców, opon. Ale uwaga! Niektóre techniki oszczędnej jazdy, jeśli stosuje się je zbyt intensywnie, mogą szkodzić silnikowi, skrzyni biegów czy dwumasowemu kołu zamachowemu. Kiedy oszczędzanie robi się niebezpieczne? Jednym z klasycznych sposobów na obniżenie zużycia paliwa jest możliwie wczesna zmiana biegów na wyższe i utrzymywanie jak najniższych obrotów silnika.
To działa! Tyle, że nie wolno z tym przesadzać – jeżeli silnik na niskich obrotach pracuje pod zbyt wysokim obciążeniem, pracuje na granicy zduszenia, dygocze i wibruje, to wiąże się to z gwałtownym wzrostem obciążenia m.in. układu tłokowo-korbowego, ale też i układu przeniesienia napędu. Problem polega jednak na tym, że w wielu nowych autach, ze świetnie wyciszonymi silnikami i dwumasowymi kołami zamachowymi drgania te są często bardzo skutecznie maskowane, co jednak nie znaczy, że przestają być szkodliwe. Jeśli auto jest mocno załadowane, ciągniemy przyczepę, podjeżdżamy pod wzniesienia, to lepiej odpuścić sobie ekstremalny ecodriving i zadbać bardziej o "dobrostan" silnika – dla większości jednostek praca na podwyższonych obrotach jest mniej szkodliwa, niż praca pod dużym obciążeniem na obrotach zbyt niskich.