Stacja przy autostradzie, paliwo tradycyjnie droższe niż na stacjach miejskich. W drodze nie zawsze jest czas, aby zjechać z autostrady na tankowanie. Nalewam. Po pierwszym odbiciu pistoletu dolewam jeszcze trochę, przestaję przy trzecim. Do baku, który przed tankowaniem był na granicy rezerwy (czyli było w nim jeszcze 6-8 litrów paliwa) wchodzi 69,5 litra oleju napędowego za ponad 430 zł. Nominalna pojemność zbiornika w moim aucie to 69 litrów. Trochę mnie to dziwi, zwykle do zbiornika wchodzi trochę mniej, nie próbuję jednak awanturować się przy kasie, to strata czasu. Dlaczego? Już tłumaczę.
Z reklamacjami dotyczącymi ilości zatankowanego paliwa sprzedawcy na stacjach mają do czynienia dość często, są na nie uodpornieni, nie ma szans, aby dobrowolnie przyznali, że dystrybutor mógł niewłaściwie odmierzyć ilość wydanego paliwa.
Inna rzecz, że klient nie ma w ręku żadnych dowodów na nieprawidłowy pomiar. Pojemność zbiorników paliwa podawana przez producentów aut to wartość przybliżona. Po pierwsze, założenie jest takie, że w zbiorniku pozostaje zawsze nieco wolnej przestrzeni, tzw. poduszka powietrzna, a po drugie, poza zbiornikiem pewna ilość paliwa może się zmieścić w przewodach. Są sposoby na to, aby tę poduszkę powietrzną, która może stanowić nawet 20 proc. pojemności zbiornika, zminimalizować lub wręcz zredukować do zera, tankując np. 50 litrów do zbiornika, którego nominalna pojemność wynosi 40 litrów. Nie zawsze jest to jednak dobry pomysł.
Parę lat temu w redakcji "Auto Świata" robiliśmy duży porównawczy test spalania. Chodziło o to, aby porównać zużycie paliwa różnych aut w realnych, zbliżonych warunkach. Kolumna testowanych aut jechała przez Polskę z równą prędkością, dodatkowo co jakiś czas zmieniali się kierowcy. Jak jednak sprawdzić, ile paliwa ubyło z baku? Zatankować pod korek! W tym przypadku oznaczało to, że auta tankowane były na tej samej stacji i z tego samego dystrybutora, a paliwo było "kapane" do baku tak długo, aż jego poziom dotykał krawędzi wlewu. Zakręcaliśmy korki, auta było bujane, by "wygonić" powietrze ze zbiorników i tankowane ponownie. To procedura w każdym wypadku na 15 minut, niemniej do baków wchodziło o 20 i więcej proc. paliwa, niż wynikało to z danych samochodów. W każdym przypadku, bez wyjątku. Jednocześnie w ten sposób można było dokładnie sprawdzić, ile każde z aut zużyło paliwa na pokonanie testowego odcinka.
Zresztą nawet bez bujania autem można "nakapać" do zbiornika dużo więcej, niż mówi producent auta, wydłużając sobie zasięg o kilkanaście proc. Ma to znaczenie, gdy np. jedziemy za granicę i chcemy jak najdłuższy dystans pokonać na tańszym paliwie.
Jednocześnie jest to działanie dość ryzykowne – nie róbcie tak ze swoim samochodem. Dlaczego jest to tak ważne?
Co można zepsuć, tankując pod korek?
Instrukcja tankowania paliwaŹródło: Auto Świat / Maciej Brzeziński
Warto wiedzieć, że tylko część paliwa wysłana przez układ pomp do silnika samochodu zostaje od razu zużyta. Większość wraca przewodami powrotnymi do zbiornika. Paliwo w samochodzie ma zresztą nie tylko za zadanie "nakarmić" silnik, ono także chłodzi układ paliwowy, zwłaszcza w dieslach. Łatwo wyobrazić sobie sytuację, że z auta zatankowanego pod korek nagle zaczyna wyciekać paliwo, które z powodu wzrostu temperatury powiększyło swoją pojemność i uszkodziło jedno z uszczelnień. Co do powrotu paliwa do zbiornika, to układ jest tak zaprojektowany, aby zawsze było miejsce na wracające paliwo. Gdy paliwa jest za dużo, w różnych miejscach układu paliwowego wytwarza się niekorzystne podciśnienie. Może dojść do usterki.
W autach benzynowych tankowanie pod korek może uszkodzić filtr węglowy oparów paliwa. Można się narazić na spore wydatki.
Pojemność zbiornika nie jest dowodem. To co jest?
Wiemy już, że nalanie do samochodu większej ilości paliwa niż to teoretycznie możliwe nie jest dowodem na nieuczciwość stacji benzynowej, bo w praktyce można zatankować więcej, niż wynosi pojemność zbiornika, nawet jeśli paliwo jest odmierzane poprawnie.
Niemniej problem odmierzania paliwa istnieje – każdy dystrybutor na stacji paliw powinien być okresowo kontrolowany pod względem dokładności działania. Urzędowa kontrola odbywa się np. w ten sposób, że panowie dokonujący kontroli tankują paliwo do specjalnej kolby, która dokładnie pokazuje, jak się ma wskazywana przez dystrybutor wartość do rzeczywistej ilości wydanego paliwa. Jeśli ilość wydanego paliwa jest niższa od wskazania liczydła (pomyłki w drugą stronę z oczywistych względów zdarzają się znacznie rzadziej), właściciel stacji naraża się na kłopoty. Teoretycznie.
Teoretycznie, ponieważ kontrole na stacjach zdarzają się bardzo rzadko, rzadziej nawet niż to wynika z przepisów. Ryzyko wynikające z niewielkiego "podkręcenia" dystrybutora jest znikome. Ciekawostka: zwłaszcza rzadko kontrolowane są dystrybutory z autogazem, statystycznie raz na kilkadziesiąt lat.
NIK o kontrolach dystrybutorów: oszuści mogą spać spokojnie
Zacytujmy fragmenty informacji Najwyższej Izby Kontroli z 2015 r.:
"Urzędy miar niezwykle rzadko – bo raz na kilka, kilkanaście lat – sprawdzają, czy dystrybutory na poszczególnych stacjach paliw w woj. łódzkim i świętokrzyskim działają prawidłowo. Prawie w ogóle nie badają dystrybutorów LPG, co oznacza, że rynek sprzedaży gazu jest praktycznie poza jakąkolwiek kontrolą.
W dodatku urzędnicy mogą przeprowadzać na stacjach tylko zapowiedziane kontrole. Praktycznie nie mają więc szans obnażyć skali potencjalnych nieprawidłowości. Tymczasem z badań Inspekcji Handlowej wynika, że na 14 proc. stacji sprzedawane paliwo jest nieprawidłowo odmierzane — oczywiście na niekorzyść kierowców."
I dalej:
"Z ustaleń kontrolerów wynika, że o ile urzędy miar przeprowadzały legalizację dystrybutorów na stacjach paliw zgodnie z obowiązującymi przepisami i wymogami technicznymi, o tyle kontrola ilości sprzedawanego paliwa wykazała już szereg istotnych nieprawidłowości (...) Pracownicy Obwodowych Urzędów Miar (OUM) w Łodzi i Łowiczu przeprowadzali kontrole poszczególnych stacji paliw średnio raz na pięć lat, a w Urzędach Miar w Zduńskiej Woli i Kielcach — odpowiednio raz na 7 i 9 lat. Rekordzistami byli urzędnicy z Piotrkowa Trybunalskiego, którzy badania poszczególnych stacji przeprowadzali raz na 14 lat. W dodatku w trakcie kontroli sprawdzano tylko wybrane dystrybutory, a nie wszystkie na danej stacji. Tymczasem zgodnie z wytycznymi Prezesa Głównego Urzędu Miar przyrządy pomiarowe powinny podlegać prawnej kontroli metrologicznej przynajmniej raz między kolejnymi legalizacjami — czyli dystrybutory paliw ciekłych raz na dwa lata, a gazu — raz na rok".
I fragment najciekawszy:
"Niezapowiedziane przez Inspektorat kontrole pokazały prawdziwą skalę błędów w odmierzaniu paliwa: nieprawidłowości stwierdzono na czterech z 28 zbadanych stacji (14,3 proc.). Ponad 60 proc. wszystkich zbadanych dystrybutorów benzyny i oleju napędowego (48 urządzeń na czterech stacjach z 77 ogółem) zawyżało wskazania (od 4,3 proc. do 5,6 proc.) sprzedanego paliwa na niekorzyść kupującego. Oznacza to, że kierowca tankując 20 litrów paliwa, w rzeczywistości miał go w baku o litr mniej. W trakcie niezapowiedzianych kontroli nie odnotowano ani jednego przypadku, w którym stacja nalewałaby paliwo na swoją niekorzyść."
Zatankowałem za dużo. Czy czuję się oszukany na stacji?
Nie. Nie mam żadnych dowodów na to, że dystrybutor, z którego tankowałem, źle odmierza, nie mam nawet podstaw, by tak sądzić. Na to, ile paliwa wejdzie do baku, ma wpływ szereg czynników, choćby prędkość nalewania: im wolniej dystrybutor nalewa, tym więcej paliwa się zmieści, bo układ odpowietrzający zbiornik nadąża ze swoim zadaniem.
Każdy jednak, kto czuje się oszukany, ma prawo zgłosić podejrzany przypadek do UOKiK-u lub Inspekcji Handlowej. Jeśli jakaś stacja pojawia się w skargach częściej (choćby i dwa-trzy razy), jej właściciel ma większą "szansę" na niezapowiedzianą kontrolę. W każdym innym wypadku kontrola będzie zapowiedziana, a więc nieskuteczna.