Tym razem postanowiłem podjąć się niełatwego zadania i wystąpić w roli orędownika rewolucyjnego projektu, który może bardzo, bardzo dużo zmienić. Pytanie tylko, czy więcej byłoby zmian na lepsze, czy na gorsze? Spróbuję założyć, że jednak w ostatecznym rozrachunku można by było liczyć na pozytywny efekt dla bezpieczeństwa pieszych. Czy uda się to założenie obronić – to się za moment okaże. Przejdę więc do rzeczy.

Obecnie polski pieszy zyskuje pierwszeństwo przed nadjeżdżającymi autami dopiero wtedy, kiedy już wkroczy na jezdnię na przejściu dla pieszych. Według projektu posłanki Beaty Bublewicz, wystarczy stanąć na chodniku przed przejściem, aby mieć już pierwszeństwo – tak, jak dzieje się to w wielu krajach europejskich. W efekcie kierowca, widząc oczekującego na wejście na jezdnię pieszego, musiałby się zatrzymać, aby go przepuścić.

Projekt jeszcze na etapie omawiania nie miał łatwego życia i wzbudził burzliwe dyskusje w parlamencie. Powołano nawet specjalną podkomisję, która wprowadzała do projektu niezbędne jej zdaniem zmiany merytoryczne. Dodano na przykład zapis, mówiący, że pieszy „przed wejściem na przejście dla pieszych uwzględnia odległość od zbliżającego się pojazdu, jego prędkość i warunki drogowe”.

Potem okazało się, że ten zapis prawdopodobnie okaże się zbędny, ponieważ istnieje inny przepis (ujęty w międzynarodowej konwencji o ruchu drogowym, przyjętej także przez Polskę), który już zobowiązuje pieszego do oceny możliwości bezpiecznego wejścia na przejście. Co więcej, zapis taki zawiera również obecny kodeks drogowy. Z wrodzonej niechęci do biurokracji pominę te szczegóły i postaram się odpowiedzieć na zasadnicze pytanie: czy projekt posłanki Bublewicz może wnieść coś dobrego?

Może. Obecnie bowiem kierowca, dojeżdżając do przejścia dla pieszych, musi mocno wytężyć intuicję, aby odgadnąć, jak pieszy się zachowa. Czy nie wejdzie na jezdnię tuż przed samochodem? Czy stojąc przed przejściem i patrząc w drugą stronę, nie odwróci się nagle i nie wtargnie na jezdnię?

Aby to ocenić my, kierowcy, stosujemy różne metody. Przede wszystkim staramy się nawiązać kontakt wzrokowy z pieszym – to daje nam informację, że prawdopodobnie ów pieszy widzi nasze nadjeżdżające auto. Ale nadal nie wiemy – chyba, że ktoś ma zdolności telepatyczne – jakie są jego zamiary.

Przejście dla pieszych w mało ruchliwym miejscu Foto: ACZ / Auto Świat
Przejście dla pieszych w mało ruchliwym miejscu

Gdyby przepis z projektu wszedł w życie, cała ta gdybologia nie byłaby już potrzebna. Widząc pieszego, czekającego przed przejściem, kierowca wiedziałby, że ma się zatrzymać. Sytuacja stałaby się jednoznaczna. A to w ruchu drogowym bardzo ważne.

Idźmy dalej. Obecnie kierowcy jeżdżą po miejskich ulicach z bardzo różnymi prędkościami. Tam, gdzie jedni jadą przepisowe 50 km/h, inni pędzą „osiemdziesiątką” i nigdy nie zwalniają przed przejściami dla pieszych, nawet wtedy, kiedy ktoś tam oczekuje, aby przekroczyć jezdnię.

Gdyby jednak trzeba było zwolnić, zatrzymać się i przepuszczać pieszych oczekujących przed przejściem, również ci „pośpieszni” kierowcy musieliby solidnie zwolnić. Po to, aby dostosować prędkość do nowej sytuacji i być w stanie zahamować i zatrzymać się wtedy, kiedy przed przejściem pojawi się człowiek.

Wielu kierowców skarży się, że piesi bywają bezmyślni i nieobliczalni. Część z pieszych zachowuje się tak z ignorancji, a część dlatego, że nie są kierowcami i nie wiedzą, że auta nie da się zatrzymać w miejscu. Nowy przepis pozwoliłby się poniekąd przed taką nieobliczalnością zachowania pieszych zabezpieczyć. Jak?

Zasada ograniczonego zaufania, podpowiadająca, że pieszy ma świadomość ryzyka i powinien zachować się rozsądnie, ale jednak dopuszczająca, że popełni on błąd i wtargnie przed auto, zamieniłaby się na inną, prostszą zasadę: „Widzę pieszego przed przejściem – zatrzymuję się”.

Wiele sytuacji, w których trzeba uwzględnić wynik pojedynku „odwagi” (lub ignorancji) pieszego z „odwagą” (lub ignorancją) kierowcy, stałoby się prostych i jednoznacznych. W razie potrącenia pieszego trudniej byłoby obciążyć winą niechronionego uczestnika ruchu, który miałby pierwszeństwo jeszcze przed krawężnikiem jezdni, a to wymagałoby od kierowcy takiego dostosowania prędkości, aby móc się bezpiecznie zatrzymać przed pasami. Nie „może” się zatrzymać, nie „kiedy pieszy wszedłby na jezdnię”, tylko zawsze.

Starsza osoba na przejściu dla pieszych Foto: ACZ / Auto Świat
Starsza osoba na przejściu dla pieszych

Ryzyko obciążenia kierowców odpowiedzialnością za ewentualne potrącenie niechronionego uczestnika ruchu w wyniku nieprzestrzegania pierwszeństwa, które pieszy miałby jeszcze przed wejściem na jezdnię, z pewnością dałoby pieszym dodatkową ochronę. To dla pieszych bardzo ważne, bo nie mają oni ochrony w postaci strefy zgniotu nadwozia samochodu i airbagów, jak kierowcy. Tylko…

Tylko, że to wszystko pięknie wygląda głównie w teorii. Przecież samo rozpoczęcie obowiązywania nowego przepisu nie spowoduje, że nagle wszyscy polscy piesi i kierowcy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zmienią swoje zachowania.

Wyobraźmy sobie na moment, że nagle nowy przepis wchodzi w życie. Tak po prostu. I co się dzieje? Jeden pieszy o tym wie, a inny akurat od jakiegoś czasu nie oglądał telewizji, nie czytał gazet i nie ślęczał przy internecie. Skąd kierowca będzie wiedział, czy pieszy, którego widzi, to ten, który wie o nowym przepisie, czy może ten, który nie wie? To samo możemy napisać, patrząc z perspektywy pieszego, czekającego na przejście przez jezdnię.

Dlatego aby projekt posłanki Bublewicz zmienił coś na lepsze, potrzebne są grube inwestycje w kampanię komunikacyjną, która skutecznie dotrze do każdego pieszego i każdego kierowcy. Bez wyjątku. Aby tak się stało, trzeba by było komunikować zmiany w przepisach na długo przed ich wejściem w życie. W każdym komunikacie podawać datę, od której „świat się zmieni”. Bo co do tego, że by się zmienił, trudno mieć chyba wątpliwości.

Chociaż… Czy aby na pewno? Przecież samo rozpowszechnienie wiedzy o nowych zasadach na przejściach dla pieszych nie wystarczy, aby ludzie zaczęli je sumiennie stosować. Trzeba dać im do tego motywację. Żyjemy w erze multimediów. Z ich pomocą można pokazać sensowność nowego przepisu na przeróżne sposoby.

Wzrokowcom pokazać filmy z wyreżyserowanymi sytuacjami drogowymi z udziałem pieszych, wyprodukowane w jakości reklamowej, atrakcyjnej, kolorowej i zrozumiałej dla każdego. Słuchowcom przygotować merytoryczne dyskusje o nowym przepisie z udziałem autorytetów. A kinestetykom zorganizować pokazy na żywo – tak, aby mogli dotknąć rozgrzanej po awaryjnym hamowaniu tarczy hamulcowej, poczuć swąd przypalonych opon, albo podać rękę pieszemu w symbolicznym geście pojednania na linii kierowca-pieszy.

Przy dzisiejszym poziomie rozwoju technik perswazji z pewnością da się przygotować społeczeństwo na tak rewolucyjną zmianę przepisów, jaką proponuje posłanka Bublewicz. Tylko do tego potrzeba profesjonalnego działania na ogromną skalę. Czy nasi obecni włodarze są do tego przygotowani? Czy państwo jest na to gotowe merytorycznie i finansowo?

Przejście dla pieszych na ruchliwym skrzyżowaniu Foto: ACZ / Auto Świat
Przejście dla pieszych na ruchliwym skrzyżowaniu

Muszę teraz zadać pytanie niezręczne. Takie, które raczej nie przysporzy mi fanów. A to pytanie brzmi: „A czy my, kierowcy i piesi, jesteśmy gotowi na nowy przepis?”. I to jest istotne pytanie. Bo jeżeli założymy, że część kierowców nie zwalnia przed przejściami dla pieszych, którzy muszą uciekać z pasów przed pędzącym autem, to może się okazać, że ofiar na drogach wcale nie ubędzie.

Dlaczego? Dlatego, że obecnie pieszy, nawet ten najbardziej roztrzepany, ma choćby cień świadomości, że nie powinien wkraczać na jezdnię tuż przed autem. Jeżeli takiemu pieszemu zakomunikujemy, że teraz ma na przejściu większe prawa, niż dotychczas, to jak myślicie, czy to doda mu rozsądku, czy może odwagi do ładowania się bezmyślnie prosto pod samochód?

Takich pytań jest więcej. Ktoś może zapytać: „No dobrze, ale co będzie, jeżeli pieszy stoi przy przejściu i tylko wygląda na jezdnię, a wcale nie zamierza przejść?”. Przecież to całkiem prawdopodobna sytuacja. Dlatego piesi musieliby zmienić swoje zwyczaje i stawać przy krawędzi jezdni tylko wtedy, kiedy zamierzają przejść przez ulicę, a nie np. wyjrzeć, czy nie nadjeżdża autobus.

Myślicie, że będą na tyle roztropni, że dostosują się do nowej sytuacji i zrozumieją, że stanie na krawędzi jezdni będzie odtąd jednoznaczne z wysłaniem kierowcom komunikatu: „Zatrzymaj się, chcę przejść przez jezdnię!”? Bo jeżeli nie, to czekają nas częste stłuczki i jeszcze większe korki, kiedy piesi będą po staremu stawali przy krawężniku, a kierowcy od razu hamowali, by ich przepuścić.

Jest jeszcze jedno wyzwanie, które my, kierowcy, musielibyśmy wziąć „na klatę” w przypadku wprowadzenia omawianego projektu w życie. Otóż tam, gdzie są przejścia dla pieszych, musielibyśmy jeździć wolniej. Znacznie wolniej. Aby wyhamować przed pieszym, który szybkim krokiem dojdzie do krawężnika i wejdzie na jezdnię, nawet przepisowe miejskie 50 km/h może okazać się prędkością zbyt wysoką.

Auta na przejściu dla pieszych Foto: ACZ / Auto Świat
Auta na przejściu dla pieszych

Jaki jest więc bilans plusów i minusów proponowanego przepisu? Jeżeli piesi i kierowcy potrafiliby stanąć na wysokości zadania i dostosować swoje zwyczaje do nowego prawa, można by było liczyć na pozytywne skutki. Ale do tego potrzebna byłaby ogromna, kompleksowa akcja edukacyjna. W mediach, szkołach, domach…

I o ile w potencjalną sensowność nowego przepisu jestem w stanie uwierzyć, o tyle w mądry i rozsądny proces wprowadzania go w życie – już niekoniecznie. Nie wierzę, żeby polscy kierowcy byli skłonni uznać za autorytet w dziedzinie ruchu drogowego państwo, które wprowadza na egzaminie prawa jazdy test z ekojazdy, kłócącej się z elementarnymi zasadami jazdy defensywnej i zaleceniami prawidłowej eksploatacji silnika spalinowego.

Nie wierzę w to, że instytucje, których podwykonawcy po zakończeniu remontu otoczenia drogi zapominają przez tydzień o zabraniu znaku, ograniczającego prędkość do 30 km/h, przekonają kierowców o tym, że oto nadchodzi sensowny przepis, którego warto przestrzegać.

A jakie jest Wasze zdanie na ten temat? Czy uważacie, że projekt posłanki Beaty Bublewicz ma szansę poprawić bezpieczeństwo polskich pieszych na przejściach? I czy bylibyście skłonni go zaakceptować? Zapraszamy do komentowania!