Zawód: taksówkarz. Te dwa wyrazy napisane obok siebie sugerują kogoś, kto zajmuje się czymś codziennie, a więc powinien potrafić robić to dobrze i sumiennie. Nawet, jeżeli nie ma do swojego zawodu jakiegoś nadzwyczajnego talentu, to można przyjąć, że pewnych umiejętności nabrałby z czasem i wypracował sobie coś w rodzaju rutyny.

Rusza zawsze płynnie. Nigdy nie hamuje gwałtownie i nie szarpie niespodziewanie kierownicą, bo jego pasażerowie muszą się czuć komfortowo i bezpiecznie. Jest doświadczonym kierowcą, więc przewiduje rozwój sytuacji na drodze daleko do przodu, aby być przygotowanym na błędy innych i zareagować przytomnie. Prowadzi wzorcowo, nie szarpiąc pasażerami jak walizkami, przesuwającymi się w bagażniku.

Nie pali papierosów, a jeżeli już musi, to nigdy w samochodzie, aby niepalący nie wdychali resztek nikotyny z przesiąkniętej smrodem tapicerki. W swoim aucie dba szczególnie o układy jezdny i hamulcowy, bo pasażer ma podróżować bezpiecznie. A zawieszenie, amortyzatory, silentbloki i hamulce to sprawa priorytetowa.

Jako kierowca stara się być jak najlepszym przykładem dla innych. Na drodze jest uprzejmy, nigdy nie wpycha się w zbyt małą lukę między innymi autami, jadącymi sąsiednim pasem. Ustępuje miejsca innym, nigdy nie wymusza pierwszeństwa. Nikt na niego nie trąbi, a on sam nie używa sygnału dźwiękowego, chyba że prewencyjnie – czyli wtedy, gdy pozwala to uniknąć sytuacji niebezpiecznej.

Jest kulturalny i znakomicie zna miasto. Nigdy nie daje się zaskoczyć nawet najbardziej nietypowej konfiguracji skrzyżowania, wie gdzie można skręcić w lewo, a gdzie jest zakaz. Zawsze trzyma obie dłonie na kierownicy w pozycji za piętnaście trzecia lub za dziesięć druga, bo to absolutne abecadło dobrego kierowcy. Zawsze używa kierunkowskazu, kiedy zmienia pas…

Taki sen miałem – a potem przyszła rzeczywistość. Dość często korzystam z warszawskich taksówek. Zawsze staram się korzystać z usług korporacji, która ma w miarę nowe – czytaj bezpieczne – samochody. Każdy ma swoją motywację przy wyborze firmy, z której usług korzysta, ja mam taką, że nie lubię widoku świecącej stale kontrolki od ABS-u, zapachu niespalonego gazu w kabinie, stukania końcówek drążków kierowniczych, terkotu przegubów homokinetycznych, bujania jak na morskich falach z powodu zużycia amortyzatorów, albo niedziałającej klimatyzacji.

„Prosiłem o taksówkę z klimatyzacją” – mówię do kierowcy rozgrzanego jak szklarnia vana. „Mam klimatyzację” – odpowiada triumfalnie taksówkarz. „Ma Pan, ale ona kompletnie nie działa” – próbuję dyskusji. „A po co komu klimatyzacja, ja nie używam bo nie lubię” – kwituje kierowca. „To może chociaż nawiew Pan nastawi, bo przydałby nam się tlen?” – negocjuję. „A nie, bo gorące będzie leciało”.

Powyższa anegdota jest jak najbardziej prawdziwa i sytuacja powtarzała się wiele razy, dopóki przy zamawianiu taksówki nie zacząłem prosić o pojazd z działającą klimatyzacją, a nie tylko „z klimatyzacją”. Okazuje się, że w korporacjach kierowcy podają informację o klimatyzacji nawet wtedy, kiedy dawno przestała ona działać. Dyspozytor musi pytać ich przez radio, jak jest naprawdę.

Teraz jednak nadeszły nowe czasy. Mamy w Warszawie dużo nowych, ozdobionych korporacyjnymi barwami taksówek. Powinno więc być doskonale. I byłoby, gdyby nie styl jazdy kierowców, którzy te taksówki prowadzą.

Nie wiem, co się w tej kwestii stało, bo odnoszę wrażenie, że kiedyś nie było aż tak źle. Czasem trafia się kulturalny i mimo młodego wieku płynnie i bezpiecznie prowadzący kierowca. Jazda taką taksówką może być prawdziwą przyjemnością nawet dla zdeklarowanego fana własnoręcznego prowadzenia pojazdów. Ale bywa i tak, że…

Ostatnio w ciągu dwóch tygodni dwa razy natrafiłem na kierowców, którzy sprawiali wrażenie, jakby przesiedli się do nowego, mocnego auta ze swojego starego, wolnossącego diesla i uwalniali swój hamowany przez dziesięciolecia temperament rajdowca na warszawskich ulicach. Kompletnie nie licząc się z tym, że wożą ze sobą ludzi.

Jak wyglądała taka jazda? Ledwo zdążyłem zamknąć drzwi – gazu! Za kilkanaście metrów czerwone światło – hamulec! Znowu zielone – gaz do podłogi, silnik wyje. Za moment znowu ostre hamowanie przed czerwonym światłem. I tak w kółko. Podczas przejazdu przez ronda lub ostrzejsze łuki drogi musiałem trzymać się uchwytu w podsufitce, bo inaczej rzucałoby mną po kabinie tak, jak walizkami, które telepały się hałaśliwie w bagażniku. O jakiejkolwiek płynności w dozowaniu siły hamowania nie ma mowy – pedał hamulca po prostu albo jest wciśnięty, albo nie.

Lewy łokieć na drzwiach pod szybą, kierownica trzymana dwoma palcami. Tam, gdzie wolno jechać 50 km/h, licznik pokazywał zwykle 80 km/h. Tam, gdzie można jechać „osiemdziesiątką”, jechaliśmy jeszcze szybciej.

Kiedy droga i wymalowane na niej pasy układały się w łagodną literę „S” – czyli trzeba było np. pojechać łukiem w prawo, potem w lewo i znowu prosto – taksówkarz bez kierunkowskazu przecinał pasy najkrótszą możliwą drogą, czyli na wprost. Rekordzistą wrażeń z jazdy był kierowca, który nastawił głośno radio i przed każdym skrzyżowaniem hamował pulsacyjnie w rytm muzyki, świetnie się przy tym bawiąc.

Jeżeli więc chcecie przejechać się najszybszymi taksówkami w Polsce, a może i w Europie, przybywajcie do Warszawy! Tutaj będziecie mieli okazję podróżować z kierowcami, którym najwyraźniej nikt nie powiedział, że wożenie pasażerów w komforcie wymaga nieco innej techniki jazdy, niż bezmyślne wciskanie gazu i hamulca. W Warszawie, jeżeli będziecie mieli trochę „szczęścia”, traficie na taksówkarzy, którzy jako kierowcy popełniają tyle błędów, że nigdy nie powinni wozić pasażerów za pieniądze.

Czy to jest takie trudne, aby sprawdzić, czy kierowca, pragnący zarabiać, wożąc innych ludzi, potrafi płynnie i bezpiecznie prowadzić auto? I czemu służą te wszystkie korporacje i licencje, skoro pozwala się prowadzić taksówki ludziom nieodpowiedzialnym i niemającym pojęcia o jeździe z pasażerami?

Pytanie pozostawiam otwarte. Natomiast jeżeli niektórzy taksówkarze prowadzą tak bezmyślnie, że narażają na ryzyko pasażerów, to już definitywnie przestaje być zabawne, o ile w ogóle było. Być może to kwestia braku kultury, a może deficytu umiejętności. A może oni po prostu jeżdżą tak, jak sami, prywatnym samochodem. Pasażerowie prowadzą podobnie, więc taki styl jazdy też im odpowiada – a ja jako niemodny orędownik bezpiecznej jazdy niepotrzebnie się czepiam. Może to sami pasażerowie naciskają na taksówkarzy, żeby jechali szybciej i łamali przepisy, bo im się śpieszy?

Nie wszystko da się pogodzić, fizyki nie da się obejść. Tytułowe Pendolino jest szybkie i bezpieczne. Ale ono jedzie samotnie po szynach, a taksówka musi przebijać się przez centrum miasta, więc aby było bezpiecznie, nie może pędzić jak pocisk. Zapraszam do komentowania.