W dzisiejszych czasach właściwie żaden producent nie może sobie pozwolić na ignorowanie tematu ekologii. Dzieje się tak oczywiście głównie za sprawą coraz ostrzejszych norm emisji spalin. Zgodnie z regulacjami unijnymi do 2015 roku średnia masa wydalanego CO2 wszystkich oferowanych modeli danej marki nie może przekraczać 130 g/km. Ci, dla których rachunek okaże się niełaskawy, będą musieli płacić wysokie kary.
Czy brzmi to jak proroctwo, zgodnie z którym wszyscy będziemy musieli przesiąść się do aut tak pięknych i emocjonujących jak Prius? Choć od lat gwiazdy srebrnego ekranu lubią się fotografować w towarzystwie hybrydowej Toyoty, nie wierzymy, że równie chętnie się nią poruszają, dobrowolnie rezygnując z luksusu limuzyny czy SUV-a. Stąd też w ofercie Mercedesa możemy znaleźć klasę S z napędem hybrydowym, a u BMW – model X6 Ac-tiveHybrid. Mimo widlastej „szóstki” albo „ósemki” pod maską pojazdów właściciele czują się jak Kapitan Planeta – jeżdżą „autem ekologicznym”.
Henrik Fisker, duński designer, który na swoim koncie ma takie projekty jak BMW Z8 czy Aston Martin DB9, potraktował temat ekologii i luksusu nieco poważniej, wręcz bardzo poważnie. W przeciwnym wypadku nie sygnowałby samochodu swoim nazwiskiem. 39 miesięcy po premierze prototypu Fisker Karma wchodzi do produkcji seryjnej.
W naszej redakcji lubimy go jednak nazywać „autem wegańskim” – w broszurze prasowej znaleźliśmy informację o wersji EcoChic, przy produkcji której nie ucierpiało żadne zwierzę. W praktyce oznacza to tylko tyle, że siedzenia mają materiałową tapicerkę. Ten prosty chwyt marketingowy może jednak przyciągnąć modelki reklamujące swoją twarzą organizację ochrony praw zwierząt PETA, dotychczas zapatrzone na Priusa.
Wersja, którą jeździliśmy, była „krwista” – miała wnętrze (nawet podsufitkę!) wykończone skórą, choć podobno byki poświęcone w tym celu prowadziły wcześniej udany i szczęśliwy żywot. To jeszcze nie wszystko – drewniane listwy wykonano z dryfujących po rzece kawałków, natomiast lakier użyty do ich wykończenia, pochodzi z ponownie przetworzonego szkła. To się nazywa ekologia! Skupmy się teraz jednak na „technicznym mięsie”.
Koncepcja napędu auta jest zbliżona do rozwiązania zastosowanego w Oplu Amperze. Karma ma silnik spalinowy i dwa elektryczne. Te drugie są umieszczone na tylnej osi i pobierają energię z litowo-jonowego akumulatora o pojemności 20 kWh. Jego pełne naładowanie po podłączeniu do domowego gniazdka 220 V zajmuje 6 godzin, natomiast zgromadzony zapas prądu wystarcza na przejechanie 80 km. Potem uruchamia się 260-konny, turbodoładowany silnik spalinowy, tzw. range extender. Można go też pobudzić do życia łopatką przy kierownicy. Podobnie jak w Oplu, nie napędza on kół, lecz zasila generator prądu. Następnie energia kierowana jest do silników elektrycznych, a ewentualny nadmiar zmagazynowany w akumulatorze.
„Elektrownia” Karmy generuje moment obrotowy rzędu 1300 Nm od 0 obr./min. Tę olbrzymią wartość serwuje w bezpośrednim przełożeniu tylnym kołom, które mierzą w średnicy, bagatela, 22 cale. Sprint do „setki” to kwestia niecałych 6 s. Dzięki dobremu rozkładowi mas (47/53 proc.) i pokaźnemu rozstawowi osi Fisker świetnie radzi sobie także na zakrętach. 2,5-tonowe coupé może wówczas nawiązać równą walkę z Astonem Rapidem.
We wnętrzu sportowa atmosfera jest nieprzyjemnie odczuwalna, przede wszystkim z racji ciasnoty. Kabinę przecina wysoki tunel, pod którym znajdują się akumulatory. Dla pasażerów z tyłu pozostaje niewiele miejsca, ale jeszcze mniej jest go na bagaż – symboliczne 195 l wystarczy tylko na torbę golfową.Za równowartość Karmy można kupić m.in. hybrydową klasę S – ale już niedługo w Hollywood w dobrym tonie będzie pokazanie się w Fiskerze.
Design i technologia ważniejsze od pasażera: na tylnych fotelach jest naprawdę ciasno
Dwa 150-kilowatowe silniki elektryczne napędzają tylne koła. Energię czerpią z akumulatorów, które wystarczają na 80 km. Jednostka spalinowa zasilająca generator prądu wydłuża zasięg do 400 km