Moje pierwsze spotkanie z terenowym Mercedesem odbyło się w Austrii na torze off road. Tam modelem G (do dziś używanym w ponad 50 armiach świata) wyjeżdżałem pod wniesienia, przejeżdżałem przez rowy i brodziłem w wodzie w miejscach, w które bez siedzącego obok instruktora bałbym się wjechać. Stąd też kilkudniowe posiadanie "Geländy" jawiło mi się jako "przygoda dla twardziela". Gdy podszedłem do zaparkowanego, lśniącego Mercedesa G 320 CDI i chwyciłem za klamkę poczułem, iż faktycznie nie jest to samochód "dla mięczaków". Aby odblokować drzwi najpierw musiałem energicznie przydusić kciukiem duży przycisk, a gdy wsiadłem do środka, zamiast delikatnego (wspomaganego elektrycznie jak w luksusowych Mercedesach) zamknięcia, musiałem mocno trzasnąć drzwiami.

Jednak po zajęciu miejsca we wnętrzu zapomniałem o prostym, siermiężnym stylu samochodu. Wprawdzie kokpit ma kanciaste kształty doskonale pasujące do pudełkowatej formy karoserii, ale wskaźniki i wielofunkcyjna kierownica to już elementy znane z wcześniejszych modeli klasy C. Dodatkowo prezentowany na zdjęciach pojazd posiadał elektryczną regulację podgrzewanych foteli, czujnik deszczu, klimatyzację automatyczną, oraz kolorowy wyświetlacz integrujący wskazania nawigacji, obraz kamery załączanej podczas cofania, systemu audio, telefonu, a nawet telewizji (obraz jest widoczny tylko na postoju, podczas jazdy ekran wyłącza się).

Po ustawieniu fotela, kierownicy, lusterek, klimatyzacji itd. ruszam w drogę i …  zaskoczenie. Pojazd mający prawie 2 metry wysokości, 4,7 metra długości i ważący blisko 2,5 tony, radził sobie na trasie jak normalny samochód osobowy. Auto mające trzylitrowy silnik CDI o mocy 224 KM, współpracujący ze skrzynią automatyczną, okazało się prawdziwym sprinterem. Według danych katalogowych przyspieszenie 0-100 km/h wynosi zaledwie 9,2 sek. Rozczarowanie przyszło jednak po wyjeździe z miasta. Płaska, niemal pionowa szyba przednia, rynienki dachowe, oraz sterczące na zewnątrz zawiasy drzwi, tak zakłócają aerodynamiczny przepływ strugi powietrza, że przyrost prędkości powyżej 130km/h był nieco kłopotliwy. Dotyczy to zarówno oporów powietrza spowalniających jazdę, jak i wzrostu hałasu we wnętrzu. Dodatkowym mankamentem były koła o wymiarze 265/60R18. Tak szeroka "guma" sprawiała, że koleiny zakłócały kierunek jazdy i pojazd był "wyciągany" z drogi. Gdy jednak nie przekraczałem 130 km/h jazda tym ogromnym Mercedesem nie odbiegała od komfortu podróżowania samochodami osobowymi tańszej konkurencji (trudno bowiem porównywać Klasę G do limuzyn Mercedesa, BMW, czy Audi).

Jazda Mercedesem G miała jednak jeden plus jakiego nie dostrzegłem podczas używania innych modeli. Był nim powszechny szacunek (wynikający zapewne z obawy o swój pojazd) jakim darzyli mnie inni użytkownicy drogi. Wystarczyło tylko wskazać kierunkowskazem zamiar zmiany pasa ruchu, aby zaraz zrobiono mi miejsce. I nie było mrugania światłami, czy głośnego wycia klaksonu.

Jednakże jazda na trasie ekskluzywnym mercedesem to jedno, a chęć sprawdzenia go w terenie to drugie. Niezaprzeczalnie klasa G jest jedną z najdoskonalszych terenówek jakie są w ofercie handlowej. Jednak, jak wspomniałem na początku, testy w Austrii pokazały mi, że pojazd potrafi bardzo wiele, ale ja jako kierowca … raczej nie. Stąd też nie próbowałem ekstrawagancji jak na torze off road. Nie wjechałem więc w błotniste tereny, czy zamulone rzeki. Jednak nawet na mokrej trawie i w pagórkowatym terenie, mój luksusowy model nie okazał się terenówką tylko z nazwy. Warto wspomnieć, że na mokrej trawie w tym samym terenie kilka "terenówek" odmawiało chęci współpracy. W mercedesie wystarczyło jednak zablokować przyciskami na desce rozdzielczej wszystkie trzy mechanizmy, by do każdego koła trafiało dokładnie 1/4 mocy. Przy dwóch sztywnych mostach i prześwicie równym 22 cm ograniczenia w terenie mogą stanowić tylko opony, zbyt duży rozstaw osi, umiejętności kierowcy i... obawa przed uszkodzeniem pojazdu kosztującego tyle co mieszkanie. Mimo obaw o uszkodzenie, spróbowałem wykrzyżować koła, czy wjechać aby jedno z kół zawisło w powietrzu i … sztuka ta udała się bez narażania karoserii czy podwozia samochodu.

Jednakże nie własności terenowe (zresztą niewykorzystane) zrobiły na mnie największe wrażenie, lecz … wartość terenówki. Standardowo G320 CDI kosztuje 335 000 zł. Do tego należy doliczyć m.in. 5500 zł za lakier metalizowany, koła ze stopów lekkich za 7000 zł, okno dachowe elektryczne za 5230 zł, progi boczne za 5250zł, zmieniarka CD, system wyświetlacza i tuner TV za 20 000 zł, ogrzewana szyba przednia i dodatkowe ogrzewanie za 10 000 zl. Tym samym testowany pojazd kosztował ponad 380 000 zł. To zaś wartość większa niż luksusowej limuzyny S320 CDI. Pozostaje zatem pytanie dla kogo przeznaczony jest pojazd: uniwersalny w terenie, ale na trasie ustępujący (kosztującej tyle samo) limuzynie? Czy faktycznie to oferta dla "twardzieli" szukających terenowych przygód, czy też dla bogatych snobów wybierających Hummera lub Mercedesa G? Patrząc na gwiazdy filmowe w USA i popularnych tam czarnoskórych raperów, popularniejsza jest ta druga grupa klientów.