Olśnienie

Pierwszy samochód, podobnie jak miłość, to rzecz z gatunku tych, które nie tylko się pamięta, ale i z sentymentem, a nieraz i łezką w oku, wspomina przez całe życie, zwłaszcza jeśli obiekt motoryzacyjnych westchnień pochodzi z czasów dość zamierzchłych. Czasów, gdy zdobycie własnych czterech kółek nie było tylko kwestią odpowiednio zasobnego portfela, ale przede wszystkim szczęścia, sporej dozy samozaparcia, a nierzadko i odpowiednich znajomości. A także czasów, gdy wytwory polskiego przemysłu motoryzacyjnego z pospolitym "maluszkiem" na czele (o ekskluzywnych "poldkach" nie wspominając), urastały do miana najbardziej pożądanych wehikułów.

Mieć swój samochód to było coś. Codziennością były talony, losowania, listy kolejkowe i zapisy. Dowiedzieliśmy się, że w banku w Katowicach są zapisy na Fiaty. Pojechaliśmy, ustawiliśmy się w kolejce, udało nam się zapisać, wspomina Mariola110, która mogła zaliczyć się do grona szczęśliwych posiadaczy nowiutkiego malucha. Po kilku miesiącach otrzymaliśmy wiadomość, że 19 września mamy odebrać samochód w Warszawie w fabryce na Żeraniu. Oczywiście cała wyprawa pociągiem przez Katowice. W Warszawie byliśmy o 5 rano, w fabryce po 6. Po odstaniu swojego w kolejce blogerce zaoferowano wyjątkowo atrakcyjną paletę barw  do wyboru: biały, groszek, kość słoniowa i popielaty. Wybrała ten ostatni.

Fiat 126p
Fiat 126p

Ci, którym fortuna nie sprzyjała przy losowaniu, ani nie posiadali odpowiednich koneksji w wyżej postawionych kręgach, musieli zadowolić się używanymi, nieraz sporo droższymi niż nowe, samochodami. I tu w sukurs wszystkim spragnionym własnych czterech kółek przychodziły giełdy, przybytki, które z dzisiejszej perspektywy najlepiej porównać do sklepu z używaną odzieżą: pośród hałd chłamu najbardziej wytrwali poszukiwacze mogli znaleźć prawdziwe perełki, albo pozory takowych... Długo pałętałem się od fury do fury, aż w końcu go zobaczyłem. To był on - SUPER FROG; piękny zielony metalic, kubełkowe fotele, futrzaki, bajery. Co z tego, że to 126p? Co z tego, że zapomnieli z przodu zamontować motor, skoro zapasowy silnik miał z tyłu? Zachowałem się jak blondynka. Kolor zadecydował. No, może trochę i cena - przyznaje Andrew Vysotsky, ale nie on jeden dał się złapać na urodę. Podobnie rzecz miała się z Natkąsal, która swego Fiata wspomina jako "niezły wypas": Prawdziwe cacko. Cena była przyzwoita, ale najważniejsze było to, że miał prawdziwy wypas. Mnie najbardziej spodobały się pokrowce, takie szare w czerwone paski. Normalnie się na niego od razu napaliłam. Chłopak, jak to męski "zawodowiec-mechanik" zauważył, że faktycznie ma niezły wypas, bo ma radio, gaśnicę i zapasowe koło.

Euforia posiadania

Namaszczenie z jakim świeżo upieczenie posiadacze czterech kółek traktowali swe samochody można porównać jedynie do czułości łączącej parę młodych kochanków. Zachwytom i subtelnościom nie było końca, a to nad pięknymi niklowanymi zderzakami i plakietkami "licencja Fiat", a to nad oryginalnym prędkościomierzem w formie czerwonej kreski przesuwającej się po linijkopodobnej skali. Dziś trudno o takie smaczki i indywidualizm uważa PanSamochodzik13. Był taki piękny, czerwony, z misiowymi pokrowcami również w tym krwistym kolorze! Zachwycała się z kolei Bezimienna więc każda, dodając: Dech mi zaparło. Jak na kobietę przystało, popłakałam się ze szczęścia.

Fiat 126p
Fiat 126p

Zresztą pośród posiadaczy Fiatów 126p wciąż żywe są opowieści o ponadprzeciętnej pojemności pojazdu, a co za tym idzie, użyteczności nie do przecenienia. Jeśli ktoś mi powie, że "maluch" to ciasny, niewygodny samochód, od razu zaprzeczę. Otóż, kiedy ze znajomymi chcieliśmy wrócić np. z wiejskiej zabawy, maluch potrafił pomieścić osiem osób - przekonuje Kobieta, u której maluszek więcej stał pod dachem stodoły niż jeździł. Dziadek taki był, że jak miał coś do załatwienia w mieście, a akurat padało, wsiadał na rower i pedałował w strugach deszczu, ponieważ szkoda mu było niszczyć lakieru na samochodzie. Mariola110, szczęśliwa posiadaczka malucha - popielatej nówki prosto z Żerania, używała go, podobnie jak Kobieta, tylko od święta i nigdy, gdy padało, bo mógłby zmoknąć. Nawet mój wujek się śmiał, że auto prędzej zgnije od mycia, niż od deszczu. Disperse z kolei wciąż w pamięci ma walory swej ukochanej syrenki: Najwspanialszy był silnik. Spalał wszystko, co się wlało. Kiedyś, przez przypadek wlałem do zbiornika olej napędowy (zawsze miałem pewien zapas do mycia części w czasie napraw). Po spaleniu benzyny z gaźnika Syrena "przeszła" na olej, ale do domu, choć w kłębach dymu z rury wydechowej, ale jednak bez większego uszczerbku dojechać się udało.

Nadciąga katastrofa

Mrugały w nim lampki, radio trzeszczało

Każdy mechanik wie, co się działo…

Był niespodzianką, co czasem boli

Był jak ta słynna "Puszka Pandory" (betinka)

Ekscytacji związanej z faktem posiadania własnego auta towarzyszyło również mnóstwo emocji wynikających z jego eksploatacji, tym bardziej, że ówczesny przemysł motoryzacyjny nie grzeszył szczególną starannością. W maluchu Marioli110 tuż po odbiorze z Żerania drzwi trochę opadły i już nigdy tak lekko i łatwo, jak w Warszawie się nie zamykały. Gdyby jednak usterki toczące od wewnątrz ukochane autka ograniczały się tylko do takich błahostek? Niestety, nawet nieszczególnie intensywne użytkowanie sprzyjało rozmaitym "wesołym" przygodom, ale od czego człowiek ma głowę na karku oraz wyhodowaną na peerelowskim gruncie zaradność? Nie na darmo oglądało się "Pomysłowego Dobromira". Z nietęgiej przygody sprytnie wybrnęli rodzice Rosy: Kiedyś wracali od babci, gdy na dworze szalała straszliwa ulewa. Wiatr wyginał drzewa i miotał liśćmi, a w oddali słychać było silnie trzaskanie piorunów. Właśnie wtedy zepsuły się im wycieraczki. Mój tato jest bardzo pomysłowym człowiekiem i od razu wpadł na genialny pomysł. Wziął z bagażnika sznurek, jeden koniec przywiązał do lewej wycieraczki, a drugi do prawej. Sznurek wchodził oknami do środka samochodu. Tato kierował, a mama ruszała sznurkiem. W efekcie widoczność był dobra i bez problemu dojechali do domu. Wynalazek nazwali ręczną wycieraczką. Natkasal, która wraz z chłopakiem dała się skusić na Fiata 126p z prawdziwym wypasem, już w połowie drogi z giełdy do domu zaczęła boleśnie odczuwać pochopność swej decyzji: Nasze autko zaczęło prychać, dusić się, a kiedy się zatrzymaliśmy pod spodem była plama oleju. Stwierdziliśmy, że wszystko się naprawi. Gorsze było to, że przestało działać nasze radio, no i jeszcze wycieraczki. (…) Mój chłopak z nerwów kręcenia kluczykiem tupnął nogą w podłogę i niestety... noga utknęła mu w dziurze.

Nie wszystkie autka musiał spotkać ten smutny los, niektóre udawało się uratować. Disperse należał do kierowców przezornych i ubezpieczonych. W swej Syrenie, tak na wszelki wypadek, woził zestaw obowiązkowy, do którego należały: narzędzia, w tym koniecznie ciężki młotek i przecinak, oraz części zamienne, takie jak przegub homokinetyczny, sworznie, do tegoż co przezorniejsi wozili łożyska kół przednich, oraz sworznie skrętne do zwrotnic. A do obowiązkowego wyglądu właściciela Syreny należało mieć usmarowane ręce przynajmniej do łokci.  Nie mniej wesoło bywało w czasie przyjacielskich napraw, które obowiązkowo musiały odbywać się pod blokiem, jako że żaden z mechaników garażu nie posiadał. (…) Jeśli akurat było ciemno, z trzeciego piętra na kablu spuszczali żarówę. W takich warunkach przez wiele wieczorów można było dywagować nad przyczynami wieszania się termostatu, gotowania wody, skrzypienia klinów w piastach kół tylnych i jeszcze rożnych innych "drobnostek", które co chwilę się psuły w wyjątkowo felernej Skodzie Avatea, którą ta nabyła drogą wspólnoty majątkowej ze swym świeżo poślubionym małżonkiem.

Na każdego przyjdzie pora

To, co opisałam, działo się w przeciągu około sześciu miesięcy. Na swój pogrzeb (złom) Skoda dojechała na własnych kołach, a my kupiliśmy sobie Wartburga z silnikiem Fiata 127 p. Dodam, że miał on wtedy 31 lat i był w przeciwieństwie do Skody niezawodny (Avatea), ale na każde inne, nawet najsolidniejsze pierwsze autko musiała przyjść pora. Na przykład samochód Gajdusa zakończył żywot w dość dramatycznych okolicznościach. Pewnego pięknego letniego dnia, gdy wyruszyłem na podbój kolejnych dróg, przednia oś mojego rumaka pękła na dwie części, urwało się również koło i w taki właśnie sposób rumak pocałował słup, a następnie drzewo, w wyniku czego poniósł śmierć i został przerobiony prawdopodobnie na śrubki. Dla Kajibak sprzedaż pierwszego malucha wiązała się z końcem pewnego etapu życia. Sprzedałam go dzień po zaręczynach. Było mi smutno. Patrzyłam na pierścionek na moim palcu i to trochę osładzało ;) Ale żaden samochód już nie będzie TAKI wspaniały! Mimo większego komfortu, bezpieczeństwa, mimo lepszego wyglądu, parametrów technicznych, ładowności.

Bezimienna więc każda podsumowuje: Jak ważne to było auto potwierdza fakt, iż nie pamiętam wszystkich następnych samochodów, ich kolorów i pokrowców. Ale pamiętam dokładnie ten pierwszy, bo pierwszego samochodu nie zapomina się nigdy.