Chyba nikt nie ma wątpliwości, że rola pikapów w naszym kraju została wypaczona przepisami fiskalnymi. Królują wersje z podwójną kabiną i bogatym wyposażeniem, które nie dość że nie są wykorzystywane w terenie, to nawet rzadko pełnią funkcje rekreacyjne. Takich obaw nie ma w przypadku wersji z pojedynczą kabiną – to auto stworzone i wykorzystywane wyłącznie do pracy.
Testowana Toyota Hilux to pojazd w wielu kategoriach bliski ideału. Jest dość spartański (warunek niezawodności i maksymalnej łatwości obsługi), ale jednocześnie na tyle doposażony (klimatyzacja, materiałowa tapicerka, wykładzina itp.), żeby praca była nie obowiązkiem, a przyjemnością. Na desce znajdziemy kilka schowków na drobiazgi. W takim aucie nie trzeba nic więcej. W czasie jazdy panuje niestety spory hałas – dalekie dystanse nie są najmocniejszą stroną tego Hiluxa.
Nasze auto miało klasyczną kabinę pojedynczą. Jej naturalną wadą jest minimalna ilość miejsca na bagaże – jeśli kierowca i pasażer potrzebują odsunąć fotele przednie, z trudem wciśniemy za nie choćby aktówkę. Z walizką mamy już problem – jedyne dostępne miejsce to wielka paka. Oczywiście przestrzeń w kabinie została poświęcona maksymalnemu powiększeniu skrzyni ładunkowej, która w tym modelu jest przecież najważniejsza!
Efekt? Bez wątpienia zmieścimy tu sporo, ale producent nie zadbał o najprostsze choćby punkty mocowania. Złą wiadomość mamy również dla przedsiębiorców korzystających z europalet – zakola znalazły się w takim miejscu, że uda nam się zmieścić tylko jedną sztukę. Żeby ułożyć dwie wzdłuż – jedna za drugą – brakuje dosłownie kilku centymetrów. Z tyłu nie uda nam się położyć palety w poprzek (znowu sprawę rozwiązałoby kilka cm!). Drugą paletę można położyć w poprzek z przodu (między kabiną a zakolami), ale pod warunkiem że będzie pusta. Pełnej nie damy rady tam załadować. Niedopatrzenie?
Toyota Hilux jak na robocze auto przydałaby się nieco większa ładowność – z obiecywanych 955 kg w praktyce zostaje zaledwie 810 kg (wysoka masa własna). Zbyt dużo nie pociągniemy też na haku – tylko 2250 kg. Do pojedynczej kabiny bez kłopotu dokupimy pożądane akcesoria.
Silnik to dobrze znana jednostka 2.5/120 KM. Już niebawem w wersji 4x4 znajdziemy motor wzmocniony do 144 KM. Czy to konieczny krok? Chyba nie, nam wystarczy stara odmiana. Zastanawialiśmy się za to nad charakterystyką silnika – w testowanym poprzednio wariancie półtorej kabiny pracował ten sam motor. Ale tam zmiana biegów mogła odbywać się dużo wcześniej – jeśli nie rozpędzaliśmy się zbyt gwałtownie motor bez sprzeciwu przyjmował zmianę biegu przy 1500 obr./min i tolerował, gdy obroty spadały poniżej tysiąca! Tu sytuacja była zupełnie inna – silnik wyraźnie się buntował, gdy pracował wolniej niż 1500 obr./min. Nie udało się ustalić, czy to wina np. jakiejś drobnej usterki, czy może staranności produkcji (obecnie testowane auto było z fabryki w RPA, poprzednie – z Malezji)?
W terenie nie spotka nas żadna niespodzianka. Prześwit 210 mm można zaakceptować, kąty 32 i 31o – tym bardziej. Pod silnikiem przewidziano przyzwoitą, metalową osłonę. Solidne haki przydadzą się na wypadek ugrzęźnięcia. Jak to w pikapie, na przeszkodzie stają gabaryty.
Choć w aucie znaleźliśmy kilka niedociągnięć, ma ono w sobie jakąś magię – wsiadamy i czujemy że to nasz samochód (są warunki: lubimy pikapy i nie jesteśmy maniakami mocy oraz gadżetów). Wszystko znajduje się na swoim miejscu, a warkot silnika brzmi jak muzyka.