Maluchem na Machu Picchu - SlowRide w akcji
Aktualności

Maluchem na Machu Picchu - SlowRide w akcji

SlowRide, Peru Polski Maluch, dwa dwusuwowe Trabanty czeskiej załogi i "słowacka" Jawa 250 w Amazonii. To brzmi jak żart ale polsko-czesko-słowacka załoga wylądowała w Gujanie, przedarła się przez puszczę słynną Transamazoniką i odlicza kolejne kilometry do końca świata, który wg nich znajduje się na ziemi ognistej w Argentynie. Za nimi już wspinaczka na wysokie andyjskie przełęcze w Peru, a przed nimi drift po słonych jeziorach Boliwii, rejs chilijską Panaamericaną i brodzenie w stepach argentyńskiej Patagonii. Ekipa wyprawy składa się również z kamerzystów i fotografów, którzy zbierają materiały do dokumentu o ekspedycji, który pojawi się czeskiej i polskiej wersji językowej. Trudne początki Po zespawaniu bloku silnika uszkodzonego na trasie amazońskiej jeszcze dwukrotnie zaoponował względem planów udania się do Peru, początkowo wypluwając uszczelkę głowicy, a ponownie w dniu wyjazdu - zrywając szpilkę mocującą tzw. klawiaturę zaworową. Do kompletu robót musieliśmy dołożyć jeszcze gwintowanie głowicy. Carretera Interoceánica Wyjątkowo ciężko było nam opuścić Brazylię... i to z kilku powodów. Najtwardszych argumentów do pozostania w tym cudownym, słonecznym i pogodnym kraju dostarczył jednak mały Fiat. Mięliśmy szczęście, że do tych pechowych awarii dochodziło podczas pobytu w brazylijskim Porto Velho - mieście, którego przedmieścia pełne są najróżniejszych i dobrze wyposażonych warsztatów. W ciągu 4 godzin od ostatniej awarii szpilki silnik był gotów i jeszcze tego samego dnia wyruszyliśmy w kierunku Peru. W ciągu dwóch dni minęliśmy setki kilometrów karczowanej i wypalanej po obu stronach drogi dżungli. Nie mogliśmy narzekać na brak wrażeń spod znaku 126p. Kolejną awarią na długiej już liście był wyciek spod rurki - osłony popychacza. Nocna naprawa przy świetle czołówek polegała na zabazgraniu nieszczelności silikonem i powiodła się doskonale. Przekroczenie granicy z Peru nie stanowiło większych kłopotów, bo sympatyczni Peruwiańczycy ani nie są formalistami, ani też lubują się w utrudnianiu i tak ciężkiego już żywotu Gringos. Odmierzając kilometry "Carretera Interoceánica" na próżno wypatrywaliśmy benzyny 95 okt. by "zaprawić" malucha przed wysoooookogórskim etapem. W Peru jedynie w większych miastach można znaleźć 90-oktanowe paliwo - a standardem jest natomiast 84 i takie też byliśmy zmuszeni wlać do baków zanim rozpoczęliśmy całodniową wspinaczkę w Andy. Wspomniana trasa między-oceaniczna to świeżo ukończony trakt umożliwiający dostęp z nizinnych obszarów Amazonii przez terytorium Peru do Pacyfiku. Świeży gładki asfalt dziesiątkami kilometrów wcina się z surową dżunglę, by potem stopniowo piąć się w górę dolinami i wreszcie wić się ostrymi serpentynami po starasowanych stokach na wysoko położone przełęcze. Maluch i górale W ciągu jednego dnia wspięliśmy się drogą wiodącą przez Puerto Maldonado położone na wysokości ok. 200 m n.p.m. na 4725 m n.p.m.!!! Tak!!! Maluch na 4725 m i lodowce wysokogórskie w tle! Zawroty głowy, nudności, bezsenność i szron na namiotach były ceną za pomysł rozbicia obozu na przełęczy. Poranne ostre światło zaprezentowało nam krajobraz zupełnie inny od amazońskich nizin, do których już zdążyliśmy się przyzwyczaić. Peruwiańskie wioski, które mijamy, zbudowane są z prostych budulców - takich jak glina, kamienie, trawa. Domy są maleńkie. Dachy kryje się prostą glinianą dachówką lub blachą. Mury z glinianych suszonych cegieł zabezpieczone są trawą przed rozmyciem przez deszcz. Ludzie lokują swoje pasterskie kamienne chaty nawet powyżej 5000 m n.p.m. Ciężko nam uwierzyć jak można przetrwać w takich warunkach. Potomkowie Inków musieli doskonale dostosować się do tego ekstremalnego otoczenia. Tutejsi górale są bardzo niscy i krępi, ubrani w kolorowe lokalne stroje, kobiety z okrągłymi szerokimi sombreros na głowach, a mężczyźni w kapeluszach lub rzadziej w tradycyjnych szpiczastych czapkach. Po kamieniach drepczą w wykonanych z gumowych podeszew i gumowych pasków sandałach. Poruszają się bardzo szybkim krokiem, często podbiegając w specyficzny sposób. W charakterystycznych wzorzystych chustach wiązanych i noszonych na grzbiecie -"mantach" - dźwigają towary, narzędzia do pracy w polu lub... dzieci. autor: Tomasz Turchan

(Nie)zapomniane koncepty: Trabant nT
Aktualności

(Nie)zapomniane koncepty: Trabant nT

Trabant zadebiutował w 1957 roku. Obywatelom Niemieckiej Republiki Demokratycznej dał namiastkę wolności, uniezależniając ponad dwa miliony z nich od środków komunikacji zbiorowej. Po przemianach ustrojowych popadł w niełaskę, ale w 2009 roku pojawiła się nadzieja na jego powrót. W Trabantach sprzed lat wyszydzano prostotę, fakt wykonania ich karoserii z duroplastu oraz charakterystyczny dźwięk pracy dwusuwowego silnika. Wiele z nich dokonało żywota w przydrożnych rowach, na złomowiskach i parkingach. Lawinowo kurcząca się liczba egzemplarzy "Zemsty Honeckera" sprawiła, że Trabant stał się obiektem kultu. Firma Herpa dostrzegła w tym szansę na zarobienie dużych pieniędzy… Niemiecka Herpa zajmująca się produkcją modeli samochodów, w 2007 roku przygotowała pojazd w skali 1:10. Nie była to jednak miniatura Trabanta sprzed lat, tylko wczesna wizja… Trabanta przyszłości! Herpa kupiła prawa do marki Trabant i niedługo później na rynek miał trafić newTrabi, a konstruktorzy widzieli model nT jako ekskluzywne miejskie auto, które pozwoli wyróżnić się z tłumu. Realizacja projektu nie trwała długo. Po dwóch latach od przedstawienia niewielkiego modelu zaprezentowano pełnowymiarowy prototyp Trabanta nT. Stylizacja modelu była zbliżona do linii Trabanta sprzed lat. Charakterystyczna atrapa chłodnicy, okrągłe reflektory i płaski dach nie pozwolą na pomylenie auta z żadnym innym. Samochód ma długość 3,95 metra, a przednią i tylną oś dzieli 2,45 metra. W jego wnętrzu przewidziano miejsce dla czterech dorosłych pasażerów i jednego dziecka. Różnice są widoczne także po uruchomieniu silnika. Trabant nT jest bowiem napędzany jednostką… elektryczną! Motor wytwarza maksymalnie 64 KM, które będą w stanie rozpędzić samochód do 130 km/h. Prąd pochodzi z zestawu litowo-jonowych akumulatorów. Ilość zgromadzonej energii pozwoli na pokonanie 160 kilometrów. Na pełne naładowanie akumulatorów prądem o napięciu 230 V potrzeba ośmiu godzin. Twórcy zamierzali wprowadzić samochód do produkcji jednak jeszcze nie doczekaliśmy sie seryjnej wersji Trabanta nT.