- Emocje bywają złym doradcą – proces zakupu warto dobrze zaplanować i przez cały czas spróbować zachować zimną głowę
- Jeśli boisz się, że podczas oględzin auta coś przeoczysz, możesz tę czynność zlecić fachowcom. Co jasne, za opłatą
- Po zakupie auta musisz dopełnić kilku formalności – w przeciwnym razie grożą wysokie mandaty
Absolutna podstawa, jeśli chodzi o udany zakup, to jasne określenie celu, potrzeb i budżetu. Czy będziesz kupować za gotówkę, czy na kredyt, a może będziesz celować we względnie młode auto używane i skorzystasz z jakiejś formy leasingu?
Dlatego zanim zaczniesz przeglądać ogłoszenia w internecie, zrób coś w rodzaju... rachunku sumienia i dokładnie określ, do czego dane auto będzie miało służyć, ile ma rocznie pokonywać kilometrów i czy będzie to jedynie środek transportu pozwalający przemieszczać się z punktu A do punktu B, czy bardziej weekendowa zabawka, która po każdej skończonej przejażdżce najpierw trafi do myjni, a potem „pod kocyk” do garażu. Jeżeli to drugie, to zadanie okazuje się dość przyjemne, gorzej mają ci, którzy wiedzą, że potrzebują jakiegoś samochodu, ale tak naprawdę do końca nie mogą się zdecydować, czy ma to być jakiś kompakt, czy może jednak modny cross-over...
Na tym etapie należy też ustalić, czy będzie to diesel, auto z silnikiem benzynowym, czy może jednak jeżdżąca na krótkich odcinkach miejskich hybryda. Pamiętaj o tym, by raczej nie przeznaczać na zakup całego dostępnego budżetu, bo szansa znalezienia takiego samochodu (zwłaszcza za niewielkie pieniądze), do którego nie będziesz musiał „na dzień dobry” dołożyć trochę pieniędzy, jest raczej znikoma. Kolejne etapy to: wyszukanie ogłoszenia, nawiązanie kontaktu ze sprzedającym, weryfikacja historii i oględziny pojazdu. Można to zrobić na własną rękę, można zabrać ze sobą kolegę szwagra, który kiedyś pracował jako blacharz-lakiernik, a można też wynająć jedną z firm zajmujących się oględzinami aut na zamówienie.
Gdy dany pojazd spełni wszystkie warunki i uda się go kupić, pojawiają się kolejne kwestie: tzw. pakiet startowy (przegląd olejowy, ewentualna wymiana napędu rozrządu, zakup opon etc.), kwestia ubezpieczenia oraz – co bardzo ważne – zgłoszenia nabycia/zarejestrowania i odprowadzenia podatku od czynności cywilnoprawnych (jeśli auto kupiono na zwykłą umowę od osoby fizycznej). Za niedopełnienie tego ostatniego grożą bardzo wysokie kary, idące nawet w dziesiątki tysięcy złotych, i choć zdarzają się one raczej rzadko, to warto jednak z tyłu głowy mieć świadomość tego zagrożenia. A potem zostaje już tylko... cieszyć się jazdą!
Najprzyjemniej kupuje się samochody, które są kaprysem, zachcianką i będą służyły jako zabawka/hobby. W takiej sytuacji szczęśliwiec ma zazwyczaj jasno określone wymagania, nie traci czasu na wybór wersji nadwoziowych, a i silnik zazwyczaj wchodzi w grę tylko jeden lub maksymalnie dwa-trzy. Niestety, w większości innych przypadków kupujący stoi przed wieloma dylematami, które najlepiej rozstrzygnąć już na początkowym etapie.
Po pierwsze – budżet. Nigdy nie wydawaj na samochód całej dostępnej kwoty, bo prawie zawsze w trakcie całej operacji pojawią się nieprzewidziane wydatki (m.in. pakiet startowy; patrz dalej), często po zakupie trzeba też opłacić ubezpieczenie, a także przeznaczyć środki na ewentualne opłaty skarbowe (podatek od czynności cywilnoprawnych i formularz PCC-3). Weź też pod uwagę ewentualne koszty utrzymania samochodu, bo nie sztuką jest kupić za niewielkie pieniądze kilkunastoletni samochód klasy wyższej, który przy okazji pierwszego przeglądu całkowicie zrujnuje twój budżet.
Wybór rodzaju napędu to kwestia indywidualna, choć z własnego doświadczenia możemy powiedzieć, że zakup dużego silnika wysokoprężnego do jeżdżenia po mieście raczej mija się z celem. Tak samo jak wybór małego i słabego auta hybrydowego do „latania” w trasie. Sęk w tym, że możliwości wykorzystania auta jest tak dużo i są one na tyle indywidualne, że w tym miejscu musimy ograniczyć się do ogólnikowych porad na temat wyboru źródła napędu. Warto tu podkreślić, że najwyższe potencjalne koszty eksploatacji niesie ze sobą zaawansowany technicznie diesel z dużym przebiegiem, zaś względnie niskie – prosty, wolnossący silnik benzynowy z pośrednim (jedno-, wielopunktowym) wtryskiem paliwa. Gdzieś pośrodku umieścimy nowoczesne jednostki benzynowe z turbodoładowaniem, choć tak naprawdę – powtórzmy to wyraźnie – ogólnej reguły nie ma. Bo przy odrobinie szczęścia da się upolować nawet starego diesla, w którego ktoś dużo inwestował i doprowadził do dobrego stanu technicznego, a teraz musi sprzedać ze względu na pogarszającą się sytuację finansową.
Hybryda? Kusi niskim spalaniem, ale jeśli ma za sobą np. wypadkową przeszłość i długo czekała na naprawę, to można spodziewać się kłopotów z baterią. Ogniwa nie lubią bezczynności.
Wybór odpowiedniego nadwozia to też kwestia niezwykle indywidualna, nam zostaje jedynie podkreślić – co i tak wydaje się dość oczywiste – że do typowego kręcenia się po mieście zazwyczaj wystarczy coś z segmentów A-C, a gdy ktoś szuka wygodnego auta rodzinnego, to pod lupę weźmie m.in. kompaktowe kombi, auta klasy średniej, vany i SUV-y.
Po drugie, forma finansowania. Zakup gotówkowy jest najprostszy, ale dziś– zwłaszcza w obliczu kryzysu wywołanego pandemią COVID-19 – coraz więcej klientów chętnie spogląda na inne formy finansowania. Najpopularniejszy wydaje się kredyt: albo gotówkowy, udzielany bezpośrednio przez bank na dowolny cel, albo typowy kredyt samochodowy. Ten drugi może okazać się tańszy od gotówkowego, ale uzyskasz go tylko w jednym z kilku wybranych banków, albo bezpośrednio w komisie, który współpracuje z wybranym przez siebie bankiem (bankami).
Ale uwaga: im starsze auto, tym przeważnie krótszy okres kredytowania i większy wkład własny na start. W niektórych bankach nie uzyskasz kredytu na zakup auta starszego niż 12-14 lat, choć są i takie, które finansują samochody w wieku np. i 16 lat w momencie spłacania ostatniej raty. Wybierając oferty, nie zwracaj uwagi na oprocentowanie nominalne – czyli to, co na ulotkach lub billboardach napisano grubą czcionką. Może ono wynosić nawet 0 proc., nie łudź się jednak, że bank nie będzie chciał zarobić. Oprocentowanie nominalne jest tylko jedną ze składowych kosztów kredytu. Oprócz tego bank zarabia na: prowizji, ubezpieczeniu kredytu i opłatach manipulacyjnych.
Zasada jest prosta: im niższe oprocentowanie nominalne, tym wyższe pozostałe opłaty. Tak naprawdę należy zwracać uwagę wyłącznie na RRSO (rzeczywista roczna stopa oprocentowania) – to jedyny wyznacznik tego, jak drogi jest kredyt. Znając ten parametr, łatwo zrobić szybkie porównanie ofert. Warto jednak pamiętać, że RRSO nie jest stałe i zmienia się w zależności od okresu kredytowania. Z naszych analiz wynika, że najkorzystniej oprocentowane są kredyty, które dzielą cenę zakupu na 2, 3 lub 4 równe raty.
Tu można faktycznie trafić na symboliczne oprocentowanie. Warto też pamiętać o tym, że kredytodawca będzie wymagał zabezpieczenia, np. w postaci: cesji AC (w przypadku wypłaty odszkodowania pierwszeństwo ma bank), tzw. przewłaszczenia (bank wpisany do dowodu rejestracyjnego), depozytu karty pojazdu lub zastawu rejestrowego.
Zostaje też jeszcze leasing, a także zakup w abonamencie i wynajem długoterminowy – te formy zakupu często oferowane są m.in. przez banki/firmy leasingowe i dotyczą one gównie samochodów, które zdążyły wrócić po zakończeniu pierwotnego leasingu, ale są jeszcze na tyle młode, że swobodnie nadają się do dalszej eksploatacji. Dużo ofert łatwo znajdziesz w internecie.
Kiedyś było tak: albo wypad na giełdę w niedzielny poranek, albo szukanie auta poprzez pocztę pantoflową. Dziś jest nieco prościej, bo większość sprzedających zaczyna od wrzucenia ogłoszenia na któryś z portali (m.in.: Otomoto.pl, Olx.pl, Gratka.pl, Allegro.pl). I nie ma znaczenia, czy to handlarz, czy tzw. sprzedawca prywatny – bez internetu ani rusz. Na dodatek wyszukiwarki aut są zazwyczaj na tyle szczegółowe, że znalezienie pojazdu o interesujących parametrach to kwestia chwili. A jeśli nie portale ogłoszeniowe, to zostają jeszcze fora i facebookowe grupy poświęcone danej marce/modelowi (dział „Giełda” to norma na większości z nich), a także zyskujący na popularności Facebook Marketplace.
W ostatnim wypadku musisz wziąć pod uwagę to, że wyszukanie ogłoszenia będzie trudniejsze niż np. na Otomoto.pl ze względu na ograniczoną możliwość wybrania parametrów samochodu.
Czytanie treści ogłoszeń i filtrowanie informacji to dość ważna umiejętność. Już sama treść anonsu może wskazywać na to, czy mamy do czynienia z komisem/handlarzem, czy tzw. osobą prywatną. Nie wskazujemy w tym miejscu, od kogo lepiej kupować, bo na ładne i uczciwe auto można trafić wszędzie (tak samo zresztą, jak i na tzw. minę!), ale zdajemy sobie sprawę z tego, że część kupujących nie lubi handlarzy i preferuje ogłoszenia prywatne. Tych pierwszych zdradzają sformułowania w stylu: „benzynka”, „dieselek”, „świeżo sprowadzony”, „silnik idealnie współpracuje ze skrzynią biegów”, „full opcja”, „w podwoziu nic nie stuka”, „do opłat”, aż po nieśmiertelne „okazja, jedyny taki, zobacz”.
W treści ogłoszenia zawsze warto poszukać informacji na temat ewentualnych napraw i wymienionych części eksploatacyjnych oraz historii (pochodzenia) samochodu i podkładek mogących w jakiś sposób potwierdzić podany w anonsie przebieg. Część portali internetowych nie pozwala wstawić ogłoszenia bez numeru VIN i o ile wielu sprzedających uczciwie wpisuje prawdziwy numer (o tym, co i gdzie możesz dzięki niemu sprawdzić – patrz dalej), o tyle część cwaniaków podaje numer z innego auta (laik łatwo się nie zorientuje) lub fałszywy (np. ciąg takich samych znaków).
Istnieje teoria, że jeśli ktoś oferuje do sprzedaży auto używane, a nie chce pokazać prawdziwego numeru VIN, to… lepiej taki samochód odpuścić. Wzorowo opisują swoje auta firmy leasingowe, oferujące m.in. samochody po firmowych flotach. W takim wypadku można liczyć nawet na szczegółowy (często darmowy!) raport rzeczoznawcy.
Przeciętny użytkownik internetu ma dostęp do co najmniej kilku darmowych i płatnych źródeł, dzięki którym może zweryfikować np. przebieg czy też deklaracje sprzedającego dotyczące bezwypadkowości danego egzemplarza. Ważne: ilość danych dostępnych dla poszczególnych pojazdów może różnić się w zależności od kraju pochodzenia – w przypadku niektórych państw dowiesz się niemal wszystkiego, w przypadku innych... w zasadzie niczego. Nie ma na to reguły, ale oględziny auta używanego zawsze warto poprzedzić internetowym śledztwem, pamiętając też jednak o tym, że dostęp do baz mają również oszuści, którzy potrafią spreparować historię danego auta tak, by zgadzała się mniej więcej z tym, co można znaleźć w bazach. Ważne: zawsze warto zacząć od wpisania numeru VIN w wyszukiwarce internetowej – szansa na odnalezienie starszych zdjęć danego auta (np. po ewentualnej szkodzie) albo tematu na forum, w którym konkretny egzemplarz był już wcześniej omawiany.
Najważniejszym narzędziem w rękach polskiego internauty jest Centralna Ewidencja Pojazdów i Kierowców (CEPiK). Bazę znajdziesz pod adresem: historiapojazdu.gov.pl. Aby z niej skorzystać, musisz znać numer rejestracyjny interesującego cię auta, jego VIN oraz datę pierwszej rejestracji. Wszystkie te dane dostępne są w dowodzie rejestracyjnym, jednak tylko od dobrej woli sprzedającego zależy, czy będzie chciał – np. telefonicznie lub mejlowo – je udostępnić. W bazie znajdziesz m.in.: informacje na temat przebiegów pojazdu odczytanych przez diagnostę podczas przeglądów okresowych (dane od 2014 r. wzwyż) oraz tych przebiegów, które trafiły do bazy podczas ewentualnej kontroli policyjnej (dane od 2020 r.).
Uwaga: oszuści radzą sobie tak, że np. auto sprowadzone z zagranicy ma najpierw cofany licznik, a dopiero potem trafia do polskiej SKP na pierwsze badanie techniczne, w związku z czym w bazie widnieje przebieg zalegalizowany, ale zaniżony. Inne istotne dane dostępne w CEPiK-u to m.in.: ewentualne szkody zgłoszone ubezpieczalni, ważność polisy OC oraz informacje na temat tego, czy dane auto figuruje w bazie jako kradzione bądź czy służyło jako taksówka. Część danych dostępna jest także dla samochodów z zagranicy – jak czytamy na stronie: informacje w zakładce „Dane zagraniczne” pochodzą z systemów zewnętrznych i opierają się na danych uzyskiwanych przez te systemy z terenu USA, Kanady i niektórych krajów europejskich.
Carfax pozyskuje dane m.in. z Hiszpanii, Belgii, Niderlandów, Szwecji i Norwegii; AutoDNA pozyskuje dane m.in. z Niemiec, Francji, Belgii, Słowenii, Litwy, Łotwy, Estonii, Szwajcarii, Szwecji, Austrii, Norwegii, Niderlandów, Czech, Węgier, Rumunii, Danii. Aby móc sprawdzić dane z zagranicy, należy mieć profil zaufany. Przy odrobinie szczęścia, np. w przypadku auta z Niemiec, trafisz na przebieg zapisany przy okazji zgłoszenia ewentualnej szkody lub wykonania akcji serwisowej.
Ślady po naprawach (przeglądach) to jednak nie tylko stacje kontroli, lecz także – a wręcz przede wszystkim – serwisy dilerskie i duże prywatne płatne bazy danych, jak np. wspomniany Carfax (mus w przypadku autz USA i Kanady!) i polska Autobaza.pl. Czy warto z nich korzystać? Owszem, bo za kilka, kilkadziesiąt zł dowiecie się m.in., jak kształtował się przebieg danego auta, często jest szansa na poznanie przybliżonej historii szkód. Danych może być więcej niż w CEPiK-u, zazwyczaj są bardziej szczegółowe.
Bazy danych ASO: na Zachodzie nawet starsze samochody często odwiedzają warsztaty dilerskie, a wiele marek prowadzi ogólnoeuropejskie bazy danych dotyczące napraw i przeglądów. Zdalna weryfikacja poprzez polskie ASO danej marki bywa kłopotliwa, bo pracownicy nie chcą (nie mogą) udostępniać danych, chyba że za zgodą właściciela.
Brak centralnej bazy. Choć badania techniczne prowadzą różne instytucje (w tym m.in. Dekra), to przegląd zwykło się nazywać „TÜV-em” lub – wśród osób gorzej władających językiem niemieckim – „TIFF-em”. Uwaga: za Odrą kręcenie liczników to norma, więc jeden dokument z TÜV-u to mało – lepiej, by przebiegi układały się w logiczny ciąg. Kilometraż to km-Stand, spis wykrytych usterek – festgestellte Mängel.
Brak centralnej bazy. Badania techniczne (MFK) są skrupulatne, więc jeśli dany pojazd zaliczy MFK, to zapewne jest w niezłym stanie. Wyjątek: pobieżne badanie eksportowe, ważne tylko przez krótki okres – np. na czas dojazdu do granicy. Dokumenty z badania technicznego zawierają przebieg, tak samo jak książeczka z kontroli spalin (Abgaswartungsdokument; uwaga: większość aut osobowych ma w nim dane tylko do początku 2013 r.).
Kupujących samochód w Holandii zabezpiecza dokument Nationale Auto Pass (NAP)– to płatny wypis z bazy danych, zawierający dane na temat wszystkich przebiegów gromadzonych przez różne instytucje (serwisy, stacje kontroli itp.). Można go zamówić zdalnie, ale trzeba znać m.in. nr VIN oraz tablic. Za darmo (https://ovi.rdw.nl/) sprawdzicie, czy przebiegi znane RDW (instytucja zajmująca się m.in. badaniami technicznymi – w skrócie APK) układają się w logiczny ciąg, ale nie poznacie dokładnych danych liczbowych. Dane z bazy NAP znajdziesz m.in. w Autobaza.pl i AutoDNA.pl.
W Belgii podstawowy dokument zawierający dane na temat m.in. przebiegu to CarPass – sprzedający może (ale nie musi!) go udostępnić, więc jeżeli dokumentu nie ma, powinieneś ostrożnie podchodzić do zakupu. Dane CarPass można zweryfikować przez internet, dane z bazy zawiera m.in. Autobaza.pl. W przypadku auta z Belgii często można liczyć na raport z badania technicznego (biało-zielony), zawierający m.in. dane na temat przebiegu odnotowanego na ostatnim i przedostatnim przeglądzie.
MOT history to historia badań technicznych i odnotowanych przebiegów (dane od 2005 r.), dostępna za darmo pod adresem https://www.gov.uk/check-mot-history. Potrzebny jedynie numer tablic.
Otwarte platformy pozwalające sprawdzić historię (nie)zaliczonych badań technicznych. Potrzebny VIN i (lub) numer tablic. Adresy: https://furegnr.transportstyrelsen.se/extweb/ (Szwecja), http://selvbetjening.trafikstyrelsen.dk/sider/soegning.aspx (Dania).
Jeśli nie czujesz się na siłach, by samodzielnie obejrzeć i zweryfikować samochód przed zakupem, albo boisz się to zrobić ze względu na pandemię, możesz swobodnie skorzystać z usług jednej z wielu firm, które zajmą się tym za ciebie. Rzeczoznawca pojedzie na miejsce, obejrzy samochód, a na koniec wyśle mniej lub bardziej szczegółowy raport techniczny (kwestia ceny!) oraz rekomendację co do zakupu konkretnego egzemplarza.
Większość firm wykonujących oględziny ogłasza się w internecie – znajdziesz je poprzez wyszukiwarkę albo na Facebooku. Najpierw przeczytaj opinie i recenzje wystawione przez klientów, którzy już z usług danego rzeczoznawcy skorzystali. Aby uniknąć nieprzyjemności, dobrze jest korzystać przede wszystkim z firm działających na rynku co najmniej od jakiegoś czasu i takich, które da się zweryfikować w co najmniej kilku źródłach.
Część firm proponuje tylko jeden rodzaj oględzin, obejmujący sam pojazd i weryfikację jego historii serwisowej, jednak przeważnie wybierasz spośród różnych pakietów/poziomów usługi, różniących się ceną.
Porządna firma (rzeczoznawca) daje do wyboru następujące „stałe” punkty: sprawdzenie stanu technicznego, podłączenie komputera i odczyt błędów, kontrola stanu samochodu na podnośniku lub w stacji kontroli pojazdów, badanie grubości powłoki i oględziny pod kątem ewentualnych napraw powypadkowych. Bardzo ważna w wypadku nowoczesnych aut jest diagnostyka komputerowa, szczególnie dotyczy to aut z silnikiem Diesla – zazwyczaj da się wstępnie zweryfikować np. stan układu wtryskowego (tzw. korekcje) oraz filtra cząstek (ilość popiołów, ciśnienie, częstość wypalania).
Dobry rzeczoznawca przeprowadzi też weryfikację przebiegu w modułach samochodu oraz sprawdzi danych w bazie serwisowej danego producenta (ale tu uwaga: nie każda marka taką bazę prowadzi, nie do każdej rzeczoznawca może mieć dostęp, część danych obejmuje jedynie informacje z polskich serwisów – takie kwestie muszą być ustalone przed oględzinami). Każdy dobry raport powinien zawierać szczegółową dokumentację fotograficzną z opisem usterek, fachowy rzeczoznawca powinien również zamieścić w raporcie opinię, w której zakup danego egzemplarza rekomenduje (i wskazuje ewentualne naprawy do wykonania „na już”) lub odradza go i sugeruje znalezienie innej oferty.
Dobrze, by pomiar lakieru opatrzony był komentarzem, czy dany element był malowany ze względu na drobną stłuczkę parkingową, w ramach walki z korozją, czy jest to efekt jakiejś dużej kolizji (oczywiście, o ile da się to w danym wypadku stwierdzić!). Ile to wszystko będzie kosztowało? Przeważnie koszt zamyka się w kwocie od 250 do 650 zł, choć są też i droższe oferty, opiewające na sumy sięgające nawet 1000 zł. Czas realizacji usługi to przeważnie 24-48 godzin, choć z doświadczenia wiemy, że w dobie pandemii może się on nieco wydłużyć.
Wielu sprzedających nie lubi powtarzać tego, co już zostało napisane w ogłoszeniu, niemniej uprzejmość wymaga, żeby cierpliwie odpowiadać na pytania kupującego, w myśl zasady „klient nasz pan”. Uwaga: jeśli rozmówca na pytanie o to, czy ogłoszenie jest jeszcze aktualne, odpowiada: „a które?”, możesz z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że masz do czynienia z handlarzem (nawet jeśli w ogłoszeniu występuje jako tzw. osoba prywatna). Powtarzamy: to w żadnym wypadku nie ma deprecjonować handlarzy czy komisów, ale część kupujących celuje jedynie w auta z rąk prywatnych.
Większość sprzedających nie ma z tym problemu, ale są tacy, którzy nie chcą się zgodzić na wyprawę do serwisu albo proponują zakład znajdujący się przy tej samej ulicy... Być może wtedy lepiej od razu odpuścić?
Jeśli w ogłoszeniu brakuje informacji na temat bieżących napraw (eksploatacji), warto o to dopytać. W takiej sytuacji zazwyczaj łatwo wyczuć, czy mamy do czynienia z kimś, kto regularnie i sumiennie dbał o swoje cztery kółka, czy raczej traktował samochód wyłącznie jako środek transportu z punktu A do B i naprawiał go tylko wtedy, gdy już urwało się koło albo pękł pasek rozrządu....
Przez telefon warto też ustalić, w jakiej formie sprzedawany jest samochód (umowa? faktura?; patrz s. 66). Negocjacje? Mało kto lubi opuszczać cenę przez telefon, zazwyczaj lepiej wstrzymać się z tym do oględzin. Część kupujących ma też w zwyczaju grozić sprzedającym, że jeśli auto będzie w innym stanie niż w ogłoszeniu, to sprzedający zostanie obciążony kosztami dojazdu. Cóż, zgadzamy się z tym, że kilkusetkilometrowy wypad po samochód, który miał być „cukierkiem”, a okazał się zwykłym złomem, może podnieść ciśnienie nawet spokojnej osobie.
„A, bo tu ktoś zaraz po to auto będzie”...
Jeśli sprzedający stosuje taki trik, to przeważnie chce wywrzeć presję – często to zwykły blef...
Z mierników korzysta wiele osób, ale nie każdy wie, jak to robić. Podstawowa zasada: mierzymy dany element w kilku miejscach, pamiętając o tym, że drobna punktowa szpachla nie musi oznaczać, że auto zostało zdjęte z drzewa. Z drugiej strony drogie samochody po poważnych kraksach bywają naprawiane przy użyciu nowych lub używanych elementów bądź są lakierowane w ten sposób, by pomiar mieścił się w normie (czyli nie więcej niż 150-180 µm!). Wtedy trzeba spojrzeć np, na podłużnice i podłogę bagażnika.
Jazda próbna. Zwróć uwagę na: działanie układu kierowniczego (brak stuków?), zawieszenia – auto nie ściąga, nie wydaje dźwięków? Klima działa, czy jest do nabicia? Biegi wchodzą bez zgrzytów, sprzęgło bierze nisko, czy na końcu?
Fabryka: zazwyczaj 80-150 µm, drugi lakier: od ok. 160 do 300 µm, szpachla: od 350-400 µm. Brak odczytu? Miernik nie działa na aluminium, szpachli jest za dużo albo element jest z plastiku.
Gdy przypuszczasz, że auto mogło mieć poważną kolizję, obejrzyj elementy pod maską – okolice kielichów, pas przedni. Lakier musi być cienki (do 60 µm), równo położony. Sprawdzamy także progi i wnęki: fabryczny lakier ma tu zazwyczaj do 40-70 µm. Szpachla na progu? Bądź czujny, bo może ona (ale wcale nie musi!) oznaczać poważną naprawę.
Spasowanie: drzwi wymienione na używane mogą mieć fabryczny lakier, ale być źle założone. Czasem auto jest tak źle polakierowane, że inny odcień widać gołym okiem.
VIN i dokumenty. Tego kroku nie wolno pominąć. Przede wszystkim: czy tabliczka jest czytelna, czy zawarte na niej dane zgadzają się z tym, co wybito na karoserii i w (opcjonalnej) ramce na podszybiu (uwaga: czasem okienko jest fabrycznie puste i nie oznacza to oszustwa!). Numer VIN z pojazdu musi – co jasne – zgadzać się z tym, który widać w dowodzie rejestracyjnym i karcie. Czujność należy zachować zawsze wtedy, gdy zachodzi podejrzenie, że ktoś manipulował przy tabliczce.
Fabryczne szyby zazwyczaj mają logo producenta auta, często też datę produkcji. Nie ma jednak standardowych oznaczeń i zmieniają się one w zależności od marki: może to być np. „14” (2014 r.), 99 (1999 r.), ale też i „7” (2007 lub 2017 r.!). Kropki – jeśli są – oznaczają miesiąc. Uwaga: szyba może być o kilka miesięcy starsza od auta!
Dyżurne zagranie handlarzy, czyli montaż zużytych/starych opon. Oczywiście, nie ma na to reguły i nie można wszystkich wrzucać do jednego worka, jednak stan opon – jeżeli jest kiepski – może stanowić punkt wyjścia do negocjacji ceny. Szukamy daty produkcji opony (DOT) – tu: 0510, czyli piąty tydzień 2010 r. Opony są więc stare i mimo dość wysokiego bieżnika za maksymalnie dwa sezony będzie trzeba kupić nowe.
Wyciek spod pokrywy zaworów nie musi oznaczać niczego złego. Jeżeli silnik został umyty, może być to sposób na zatuszowanie groźnych usterek. Sprawdź, czy auto nie kopci po odpaleniu.
Filtry, paski, stan osprzętu: zaczynamy od skontrolowania filtra powietrza – często dostęp bez narzędzi. Jeśli jest bardzo brudny, to być może ktoś na aucie za mocno oszczędza? Warto również zwrócić uwagę na stan paska osprzętu.
Poziom płynów, pojemniki po płynach: kontrolujemy stan chłodziwa (gdy silnik jest odpowiednio wystudzony), szukamy plam oleju. Bańki w bagażniku? Zły znak, zapewne ktoś musiał na bieżąco dolewać oleju/płynu chłodzącego.
Sprawdzamy poziom oleju, odkręcamy korek wlewu i sprawdzamy, czy nie widać na nim „majonezu” (może być to efekt jeżdżenia na krótkich odcinkach lub... poważnej usterki). Za wysoki poziom oleju w dieslu z DPF-em może wskazywać na problem z filtrem.
Podłużnice, chłodnice: jeżeli się da, sprawdź te pierwsze – nie może być widać śladów prostowania. Z kolei np. świeże chłodnice, lampy i pas przedni mogą wskazywać na niedawną (dużą) naprawę.
Niezależnie od tego, jaki dokument otrzymasz od osoby sprzedającej samochód, to jest to papier niezwykle istotny, bez którego nie będziesz w stanie dowieść swojego prawa do własności, a co za tym idzie – nie zarejestrujesz auta ani nie zgłosisz jego nabycia. Domyślnie w przypadku transakcji między dwiema osobami fizycznymi stosowana jest klasyczna umowa kupna-sprzedaży. Muszą się w niej znaleźć dane kupującego i sprzedającego (lub kupujących, jeśli jest ich więcej, bądź sprzedających, jeśli dany pojazd zarejestrowany jest jako współwłasność) oraz dane identyfikacyjne pojazdu (m.in. VIN, numer dotychczasowych tablic, marka i model).
Warto, dla bezpieczeństwa obu stron, dopisać dokładną godzinę przeprowadzenia transakcji. Nie zapomnij pobrać od sprzedawcy dowodu rejestracyjnego, karty pojazdu i polisy OC. Uwaga: jeśli wzór umowy sporządził sprzedający, to dokładnie sprawdź, co podpisujesz, bowiem gdzieś małym druczkiem może znaleźć się zapis mówiący np. o tym, że auto jest uszkodzone, a kupujący zdaje sobie z tego sprawę. Taki zapis później utrudni dochodzenie praw z tytułu rękojmi.
Ważne: większość umów kupna-sprzedaży obłożona jest podatkiem od czynności cywilnoprawnych w wysokości 2 proc. wartości pojazdu. Pamiętaj o tym, by nie zaniżać kwoty na umowie, bo gdyby okazało się że auto ma wady, a sprzedawca zgodzi się przyjąć je z powrotem i oddać pieniądze, to będzie to maksymalnie zaniżona kwota z umowy.
Fakturę VAT dostaniesz wtedy, gdy sprzedającym auto jest np. podmiot prowadzący działalność gospodarczą. Dobre wiadomości są w tym wypadku takie, że nie płacisz podatku od czynności cywilnoprawnych, możesz też – jeśli sam prowadzisz działalność – odliczyć część VAT-u. Z kolei faktura VAT-marża to norma w przypadku komisów i choć część kupujących boi się jej ze względu na znane oszustwa podatkowe w przypadku aut kupionych za granicą w cenie netto, to jednak jest to stosunkowo bezpieczna forma zakupu – komis (właściciel samochodu) wystawiający fakturę tego typu pokazuje, że odprowadza VAT od swojego zarobku (czyli od marży).
Zaczniemy od rękojmi. Kodeks cywilny jest w tym wypadku precyzyjny: sprzedawca jest odpowiedzialny względem kupującego, jeżeli rzecz sprzedana ma wadę fizyczną lub prawną (art. 556 kc). Nie ma mowy o tym, że chodzi jedynie o zawodowego sprzedawcę, ani o tym, że zapis ten dotyczy wyłącznie towarów nowych. Przepisy o rękojmi automatycznie obejmują zarówno sprzedawców prywatnych, jak i podmioty oferujące przedmioty używane. W przypadku rękojmi podmiotem odpowiedzialnym jest sprzedawca, a zakres i czas jej obowiązywania określają przepisy. Możesz z niej skorzystać, jeśli okaże się, że kupiona rzecz (w tym wypadku auto używane) ma wady fizyczne lub prawne.
Wada fizyczna: mówimy o niej wtedy, jeśli auto nie działa tak, jak powinno (np. nie nadaje się do jazdy, bo jest zepsute), lub jest starsze niż deklarowano i (lub) ma większy przebieg, niż podawał sprzedający, lub też jest niekompletne. Czyli pojazd nie ma określonych właściwości, o których zapewniał sprzedawca. Wada prawna: sprzedawca sprzedał nam samochód, który nie był jego własnością, albo prawo do danego auta mają też inne osoby. To także sytuacja, kiedy ze względu na jakieś kwestie formalne zatajone przez sprzedawcę nie możemy z danej rzeczy swobodnie korzystać (np. gdy kupimy auto bez prawa rejestracji). Uwaga! Sprzedawca jest zwolniony z odpowiedzialności, jeśli może udowodnić, że przed transakcją poinformował nas o wadach towaru lub były one oczywiste.
Zgodnie z Kodeksem cywilnym strony umowy mogą rozszerzyć, ograniczyć lub całkiem wyłączyć odpowiedzialność z tytułu rękojmi. Jeśli przedsiębiorca sprzedaje konsumentowi samochód używany, rękojmia może być skrócona do roku. Gdy stronami umowy są dwie osoby fizyczne, to mogą one zastrzec wyłączenie rękojmi – warto dokładnie przyjrzeć się umowie kupna-sprzedaży auta, jeśli podsuwa wam ją sprzedawca. Ale gdy ten celowo i świadomie zataił wady, to taki zapis jest nieważny!
W ramach rękojmi możesz domagać się: obniżenia ceny, odstąpienia od umowy lub też wymiany na rzecz wolną od wad bądź naprawy danego towaru (czyli w tym wypadku auta używanego). Jeśli sprzedawca niezwłocznie i bez nadmiernych niedogodności dla kupującego wymieni towar na wolny od wad lub go naprawi, to nabywca nie może domagać się odstąpienia od umowy, chyba że wcześniej rzecz ta była już przez sprzedawcę wymieniana lub naprawiana. Kupujący nie może też odstąpić od umowy, jeżeli wada nie jest istotna - np. gdy używany samochód ma rysę albo zepsute radio.
W przypadku towarów używanych, jeśli sprzedawcą jest firma, a nabywcą osoba fizyczna, rękojmię można skrócić z dwóch lat do roku, ale nabywca musi być o tym poinformowany przed zawarciem umowy. Jeżeli wada ujawni się w ciągu roku od zakupu towaru, to przyjmuje się, że istniała już w chwili sprzedaży, i to na sprzedawcy ciąży obowiązek udowodnienia, że było inaczej. Jeśli wada ujawni się po upływie roku, to nabywca powinien wykazać, że istniała już w chwili zakupu – np. przy pomocy powołanego w tym celu rzeczoznawcy.
Z kolei „gwarancje” oferowane chętnie przez komisy to zwykle nic innego, jak – czasami mocno okrojone – ubezpieczenie od usterek. Mówiąc wprost – coś zepsuje się w kupionym aucie, zgłaszasz usterkę ubezpieczycielowi, a ten na swój koszt ją naprawia. Brzmi pięknie? Może i tak, ale tylko do chwili, gdy zapoznasz się z wyłączeń i listą elementów auta, których ta gwarancja nie obejmuje. A jeśli obejmuje, to tylko do określonej, niewielkiej kwoty. Za „gwarancję” prawie zawsze trzeba dopłacać.
Zgodnie z obowiązującymi przepisami, jeśli pojazd jest już zarejestrowany w Polsce, to w ciągu 30 dni od zakupu należy zgłosić jego nabycie. Jeśli tego nie zrobisz, grozi ci kara (nakładana w trybie administracyjnym) od 200 do 1000 zł. Uwaga: część wydziałów komunikacji zakłada, że zgłoszenie nabycia wymusza zarejestrowanie samochodu i po zgłoszeniu nabycia czeka na dalsze kroki ze strony nabywcy. Powtórzmy: aby uniknąć mandatu, wystarczy zgłosić nabycie.
Dobra wiadomość jest taka, że nie trzeba osobiście wybierać się do urzędu, gdyż sprawę da się łatwo załatwić przez internet (https://www.gov.pl/web/gov/zglos-zbycie-lub-nabycie-pojazdu-na-przyklad-sprzedaz-kupno-darowizne), do podpisania formularza wymagany jest jednak profil zaufany. W przypadku aut sprowadzonych z innego kraju UE (nie dotyczy więc np. Szwajcarii czy USA) w ciągu 30 dni (liczone od dnia wprowadzenia na teren RP!) samochód należy zarejestrować – tu zgłoszenie nabycia już nie wystarczy. Niedopilnowanie tego nakazu oznacza taką samą karę – od 200 do 1000 zł. Uwaga: w 2020 r. ze względu na pandemię w obu przypadkach okres 30-dniowy wydłużono do 180 dni, jednak od stycznia br. znów obowiązuje „stary” termin. Czyli 30 dni na zgłoszenie nabycia lub zarejestrowanie.
Jeśli kupujesz auto w ramach umowy K-S, to dodatkowo w ciągu 14 dni musisz złożyć w urzędzie skarbowym deklarację PCC-3 i odprowadzić podatek (2 proc.) od czynności cywilnoprawnych. Nie dotyczy aut kupionych na fakturę i tych do wartości 1000 zł, z podatku zwolnione są też: osoby niepełnosprawne, organizacje pożytku publicznego, jednostki samorządu terytorialnego i Skarb Państwa. Mandat za niezłożenie deklaracji zależy od wysokości pensji minimalnej i obecnie może wynosić od 280 do 56 000 zł (!). Uwaga: jeśli przekroczysz termin, zazwyczaj możesz uniknąć kary. Wystarczy szybko złożyć deklarację PCC-3 z tzw. czynnym żalem. To pismo, w którym wskazuje się powód wystąpienia spóźnienia. Tu jednak ważna uwaga: „czynny żal” będzie nieskuteczny wtedy, gdy urząd sam dopatrzy się braku wpłaty.
Jak złożyć deklarację? Osobiście, listem poleconym albo elektronicznie do właściwego urzędu skarbowego (wymagany podpis kwalifikowany lub inne dane, za pomocą których podatnik zidentyfikuje się przed urzędem), na przykład poprzez portal Ministerstwa Finansów (e-deklaracje PCC; podatki.gov.pl). Wpłata – na rachunek bankowy właściwego urzędu.
Rzadko kiedy udaje się kupić auto używane, do którego nie trzeba od razu dołożyć pieniędzy. Auta często trafiają na rynek właśnie wtedy, gdy np. kończy się ubezpieczenie albo liczba i koszt potencjalnych napraw przerastają obecnego właściciela. Przyjęło się, jeśli historia napraw danego egzemplarza nie jest dobrze udokumentowana, zacząć od serwisu olejowego i przynajmniej skontrolować (a w razie potrzeby wymienić) napęd rozrządu. Inne często spotykane „niespodzianki” to: nieopłacone OC, zjechane opony, zużyte sprzęgło i koło dwumasowe, niedomagania układu wtryskowego w dieslu. Wszystkie te naprawy mogą iść nawet w grube tysiące złotych!