- Od dłuższego czasu samochody dostają coraz więcej systemów wsparcia kierowcy
- Wiele z nich jest pomocne, ale część irytuje od samego początku i zamiast pomagać, przeszkadza
- Wiele z tych systemów wymaga dopłaty, ale są też takie, które są albo w standardzie, albo wymuszone prawem. Wówczas kierowcy po prostu muszą z nimi żyć
- Przedstawiamy nasze TOP 10 irytujących i bezużytecznych systemów w autach
- Rozpoznawanie znaków i inteligentny asystent prędkości (ISA)
- Układ monitorowania ciśnienia w oponach (TPMS)
- Monitorowanie koncentracji i wykrywanie zmęczenia
- Ładowarki indukcyjne
- Automatyczne światła. Czasem potrafią oślepiać i zawodzić
- Automatyczne wycieraczki
- Kamery zamiast lusterek
- Fabryczna nawigacja
- Systemy automatycznego parkowania
- Asystent pasa ruchu
Nowoczesne samochody są pełne elektronicznych nianiek, które w teorii mają pomagać w bezpiecznej i wygodnej jeździe. Wiele z nich jednak daje skutek odwrotny od założenia i zamiast pomagać — przeszkadza. Często więc opcja, za którą ktoś zapłacił, jest zwykłym wyrzuceniem pieniędzy w błoto. Niestety, nie wszystkie te systemy są opcją. Część z nich jest wymagana przez prawo i kierowcy po prostu muszą z nimi żyć. Jakie to systemy? Oto nasze TOP 10 najbardziej irytujących systemów w samochodach.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideoRozpoznawanie znaków i inteligentny asystent prędkości (ISA)
System ISA, obowiązkowy w nowych samochodach sprzedawanych w UE od 2024 r., miał być przełomem w poprawie bezpieczeństwa na drogach. W teorii działa prosto: wykrywa znaki, porównuje dane z nawigacji i ostrzega o przekroczeniu prędkości. W praktyce? W Polsce jego skuteczność jest, delikatnie mówiąc, problematyczna.
Dlaczego? Po pierwsze, "kreatywność" naszych drogowców, którzy często ustawiają znaki w sposób nieczytelny lub sprzeczny, skutecznie myli systemy. Po drugie, algorytmy nie są idealne – kamery często odczytują znaki z sąsiednich pasów lub dróg technicznych, a dane z nawigacji bywają przestarzałe. W efekcie, zamiast poprawiać bezpieczeństwo, system generuje irytujące błędy, np. na autostradzie nagle "uznaje", że należy zwolnić do 60 km na godz.
Dla kierowców oznacza to jedno: nieustanne pipczenie i komunikaty, które szybko uczą ich ignorowania systemu. Co gorsza, za każdym razem, gdy uruchamiamy samochód, system ten trzeba wyłączać od nowa.
- Przeczytaj także: Zarysował czyjś samochód na parkingu i odjechał. To był nieprawdopodobnie kosztowny błąd
Układ monitorowania ciśnienia w oponach (TPMS)
TPMS to system, który od 2014 r. jest obowiązkowy w nowych autach. W teorii ma ostrzegać o spadku ciśnienia w oponach, ale w praktyce jego skuteczność zależy od wersji.
- Systemy bezpośrednie (z czujnikami w kołach): działają precyzyjnie, ale są drogie i wymagają regularnej wymiany baterii w czujnikach.
- Systemy pośrednie (korzystające z czujników ABS): tańsze, ale mniej dokładne. Alarmują tylko wtedy, gdy ciśnienie w jednym kole różni się od pozostałych. Jeśli wszystkie opony tracą powietrze równomiernie, system milczy.
W efekcie, w wielu przypadkach TPMS nie zastępuje tradycyjnej kontroli ciśnienia, a jedynie ją uzupełnia. Kierowcy muszą pamiętać, że tani system to nie gwarancja bezpieczeństwa.
- Przeczytaj także: Które silniki Volvo są najlepsze? Zapytaliśmy mechaników serwisujących auta szwedzkiej marki
Monitorowanie koncentracji i wykrywanie zmęczenia
Systemy monitorujące uwagę kierowcy, takie jak Driver Attention Assist, mają zapobiegać wypadkom spowodowanym zmęczeniem. W teorii brzmi świetnie, ale w praktyce ich działanie często irytuje.
W wielu samochodach wystarczy spojrzeć na ekran dotykowy lub… ziewnąć, by system uznał, że kierowca traci koncentrację. Efekt? Nieustanne alarmy, które zamiast pomagać, rozpraszają. Po kilku godzinach jazdy w akompaniamencie tych sygnałów kierowca przestaje na nie reagować, co czyni system bezużytecznym. Częściej jednak po pierwszym takim alarmie po prostu wyłącza go, by nie irytował podczas jazdy.
Ładowarki indukcyjne
Ładowarki indukcyjne miały być rewolucją – wystarczy odłożyć telefon na półkę i już. Problem w tym, że wiele z nich działa tylko z "gołymi" telefonami, a etui skutecznie blokuje ładowanie. Co gorsza, przy intensywnym użytkowaniu (np. nawigacja i streaming jednocześnie) telefon często się przegrzewa, co prowadzi do jego wyłączenia.
Na szczęście producenci zaczynają montować ładowarki z chłodzeniem, ale to wciąż nie standard. Jeśli wasza ładowarka "gotuje" telefon, lepiej wrócić do tradycyjnego kabla. Najzdrowiej dla baterii lepiej w ogóle nie ładować telefonu podczas jazdy, jeśli nie ma takiej potrzeby
- Przeczytaj także: Pedał gazu w samochodzie ma jeszcze jedną funkcję. Mało kto o niej wie
Automatyczne światła. Czasem potrafią oślepiać i zawodzić
Nowoczesne reflektory adaptacyjne i matrycowe oferują niesamowitą jakość oświetlenia, ale w niektórych modelach ich automatyczne działanie wciąż pozostawia wiele do życzenia. Systemy często zbyt wolno reagują na nadjeżdżające pojazdy, co prowadzi do oślepiania innych kierowców. Polskie przepisy wymagają, by światła drogowe nie oślepiały innych użytkowników drogi, nawet w terenie zabudowanym. Niestety, wiele aut nie radzi sobie z tym zadaniem, co może skutkować mandatem w wysokości 200 zł. Warto pamiętać, że odpowiedzialność za działanie systemu zawsze spoczywa na kierowcy.
Gorsze są jednak automatyczne światła w wielu autach azjatyckich. System bowiem nie uruchamia ich w trudnych warunkach drogowych i np. gdy pada deszcz. Kierowcy, mając automatyczne światła, nie przejmują się ręcznym włączaniem świateł, co często powoduje, że jadąc takim autem, nie jesteśmy widoczni.
Automatyczne wycieraczki
To system, który w samochodach jest od lat, dziś już niemal zawsze standardowy. Nie znalazłem jednak samochodu, który tak regulował wycieraczkami, żeby mi to nie przeszkadzało. Raz bowiem wyciera szybę jak szalony, gdy nie ma takiej potrzeby, a czasem, kiedy naprawdę pada, wycieraczki nie ruszają się dostatecznie szybko. W efekcie kierowca... i tak ręcznie reguluje intensywność pracy wycieraczek tak, jak w starych autach. Automatyzacja wycieraczek kończy się więc na tym, że nie musimy ich włączać, ale regulować trzeba już ręcznie.
- Przeczytaj także: Tak możesz szybko zniszczyć silnik. Te błędy popełniają nawet doświadczeni kierowcy
Kamery zamiast lusterek
W teorii to rozwiązanie ma mnóstwo zalet – kamerka może być mniejsza od lusterka, więc auto ma niższe opory aerodynamiczne. Kamera może współpracować z układami wzmacniającymi i poprawiającymi obraz, więc przynajmniej teoretycznie, np. po zmroku czy w deszczu obraz może być bardziej czytelny niż widok w "analogowym" lusterku. I rzeczywiście, jest kilka modeli aut, w których mniej-więcej tak to działa. Ale są też i takie, w przypadku których np. z powodu złego umieszczenia ekranu albo kiepskiej jakości przetworników w kamerach, np. manewrowanie w ciasnych miejscach czy zwykła zmiana pasa stają się wyzwaniem. Bez jazdy próbnej, ale takiej, która obejmie też np. parkowanie w ciemnym garażu, lepiej tego nie zamawiajcie. Warto też mieć świadomość tego, że wymiana urwanej kamery może kosztować znacznie więcej od wymiany zwykłego lusterka. Chociaż z tym też różnie bywa, bo w wielu autach w obudowach "analogowych" lusterek upchnięto mnóstwo techniki (czujniki, kamery systemów parkowania i bezpieczeństwa, kierunkowskazy, anteny).
Kamery mają jeszcze jedną wadę — kąt widzenia nie zmienia się wraz ze zmianą pozycji na fotelu. Podczas manewrowania samochodem na parkingu często, by coś dojrzeć, wystarczy się wychylić, by coś dojrzeć. W kamerach czegoś takiego nie da się zrobić i trzeba regulować kamerę.
Fabryczna nawigacja
W wielu nowych autach, szczegónie tych elektrycznych, fabryczna nawigacja ma sens, bo może być połączona z działającą on-line bazą danych o dostępnych ładowarkach, pomaga w obliczeniu optymalnej trasy, pozwalającej na jak najszybsze uzupełnienie zapasu energii.
W samochodach z silnikami spalinowymi fabryczne nawigacje z reguły potrafią mniej niż darmowa nawigacja w smartfonie. Jeśli system multimedialny obsługuje Android Auto lub Apple CarPlay, to wydatek na fabryczną nawigację można sobie bez żalu podarować.
Systemy automatycznego parkowania
W większości modeli aut automatyczne parkowanie działa tylko na tak dużych i łatwych do ogarnięcia miejscach, że jeśli ktoś nie potrafi na nich zaparkować bez pomocy elektroniki, to lepiej, żeby nie siadał za kierownicą.
Nawet na oficjalnych prezentacjach te systemy albo sobie nie radzą, albo robią to w taki sposób, jakby ich oprogramowanie miało odwzorować zachowanie początkującego kursanta, który dopiero uczy się parkować i jeszcze kiepsko mu idzie. Systemy te najczęściej są ślamazarne i często potrafią wręcz zablokować ruch z powodu bardzo długiego procesu parkowania. Nasza rada: ponieważ są systemy, które nieźle sobie radzą, to zanim zadecydujecie, czy chcecie za coś takiego dopłacić, poproście o jazdę próbną i przetestujcie to w rzeczywistych warunkach.
Asystent pasa ruchu
System, o którym część powie, że jest świetny, a inni stwierdzą, że jest tragiczny. Wszystko bowiem zależy od samochodu. W najnowszych modelach zazwyczaj jest to dobre rozwiązanie, ułatwiające jazdę, natomiast w autach starszych może być niesamowicie irytujący. Często koryguje jazdę, gdy nie ma takiej potrzeby, a czasem wręcz wyrywa kierownicę z rąk. Szczególnie często myli się na obszarze robót drogowych, gdzie linie białe przecinają się z żółtymi. Jeśli działa prawidłowo, jest z kolei bardzo wygodny.
System ten jest także wykorzystywany do prowadzenia po pasie ruchu przy włączonym adaptacyjnym tempomacie. W tej roli z reguły sprawdza się dobrze, choć są samochody, które "gubią" linię i wyjeżdżają poza pas. Niektóre mają także taką przypadłość, że nie prowadzą auta środkiem pasa ruchu, a przy jego prawej krawędzi, co często powoduje dziwne i niepewne uczucie u kierowcy. Samochód wówczas sprawia wrażenie, jakby chciało zjechać z pasa.