O brytyjskiego Bristola. Firma zaczęła produkować samochody w 1945 roku, ale przed wojną specjalizowała się w produkcji samolotów. Gdy zawierucha wojenna się uspokoiła, nie było już zapotrzebowania na myśliwce. Włodarze Bristola udali się więc do fabryki BMW w Monachium i w ramach zadośćuczynienia za szkody wojenne wynieśli z niej plany budowy silników i wielu samochodów. Ot, tak po prostu weszli do fabryki BMW, wzięli, co ich interesowało i już. Ten incydent tłumaczy, dlaczego pierwszy model Bristola – 400 – wygląda tak jak BMW (nie zmieniono nawet charakterystycznego dla BMW kształtu chłodnicy). Ba, dopiero w latach 60. Bristol przestał produkować silniki według niemieckiego pomysłu i zaczął kupować jednostki V8 od Chryslera. I tak robi do tej pory.
Obecnie w ofercie Bristola są trzy modele. Blenheim to luksusowe, czteroosobowe coupé. Auto zadebiutowało w 1976 roku i jest produkowane do dziś. Oczywiście, przez 33 lata przeszło kilka modyfikacji, jednak ogólny kształt nadwozia i rozwiązania techniczne pozostały bez zmian. Bardzo oldschoolowy model. Ciekawostką w Blenheimie jest schowek na koło zapasowe, który znajduje się w błotniku, tuż za przednim lewym kołem. Bardzo snobistyczne rozwiązanie.
Blenheim Speedster to z kolei auto, które kiedyś znalazł w starym magazynie szef firmy i uznał, że można je produkować. O co chodzi? Po kolei – Blenheim Speedster powstał w połowie lat 50. Model ten miał być odpowiedzią na amerykańską Cobrę, jednak ówcześni włodarze Bristola uznali, że Speedster jest za sportowy, za ostry i za mało luksusowy, więc zawiesili projekt, a skończony egzemplarz zostawili w magazynie. Kilka lat temu odkrył go nowy szef i postanowił, że auto będzie jednak produkowane. Takie rzeczy tylko w Bristolu – prototyp sprzed 50 lat wchodzi do produkcji. Wow! Blenheim Speedster został do tej pory wyprodukowany w ilości 15 sztuk i budowany jest tylko na indywidualne zamówienie.
Trzecim modelem jest Fighter. To sportowe coupé powstało w 2004 roku, ale wygląda tak, jakby je zaprojektowano 20 lat wcześnie. Pod jego długą maską pracuje 8-litrowy silnik V10 o mocy 525 lub 628 koni. Słabszy model rozpędza się do 340 km/h. Fighter dostępny jest też w wersji T. Litera ta oznacza, że dziesięć cylindrów wzmocniono turbosprężarką, w efekcie czego auto rozwija 1012 KM oraz 1405 niutonometrów momentu obrotowego. Bristol zapewnia, że turbodoładowany Fighter rozwija maksymalnie 430 km/h (Bugatti Veyron ma 1001 KM i pędzi maksymalnie 407 km/h), ale „dla wygody” właściciela auto ma zainstalowany ogranicznik prędkości, który wkracza do akcji przy „bardziej odpowiednich” 362 km/h. To się nazywa brytyjski ekscentryzm!Ale to nie koniec!
Bristol nie wydaje ani grosza na reklamę, marketing i PR. Firma unika rozgłosu za wszelką cenę. Gdy kilka lat temu lider zespołu Oasis kupił jeden z modeli tej marki, Bristol był z lekka przerażony, ponieważ o firmie zaczęło być głośno. Firma tłumaczy swoje zaskakujące w obecnych czasach zachowanie tym, że najważniejszy jest samochód – auta tej marki wytwarzane są tak, by przeżyły swojego właściciela. Jest jednak jeden warunek – muszą być regularnie serwisowane. A to też jest wydarzenie, bo jedyny serwis Bristola to stary budynek, w którym śmierdzi olejem, nie ma sof dla klientów i ani jednego komputera, a średnia wieku jego pracowników oscyluje wokół 70 lat. A ile aut trzeba serwisować? Trudno określić, bo Bristol ma tylko jeden salon sprzedaży (najczęściej klient wybiera się do firmy osobiście i negocjuje zakup), a dane o sprzedaży podawane są z pewnym opóźnieniem. Na przykład ostatnio Bristol podał, że sprzedał 104 samochody w 1984 roku.
Ile kosztuje Blenheim lub Fighter? Cóż, jeśli pytasz, to znaczy, że cię nie stać. Bristol to marka dla prawdziwych indywidualistów, którzy nie chcą obnosić się ze swoim bogactwem. Spójrzcie tylko na Blenheima – wygląda jak stare, tanie auto z lat 70, a w wersji podstawowej trzeba na niego wydać minimum 780 tys. zł. Fighter T kosztuje natomiast 1,7 miliona złotych.